Przewijałam programy. Co za badziewie lecą w tym pudle. Masakra. Nie ma co oglądać. W końcu trafiłam na jakiś paradokument i odłożyłam pilot. Czas leciał szybko.
- Jack? - spojrzał na mnie.
- Ile ja tu właściwie jestem?
- Dzisiaj jesteś tu 4 dzień.
- Aa okej.
- Czemu pytasz?
- Tak jakoś. Długo istnieje wasz zespół?
- Będzie ze trzy lata.
- Uu. To ładnie. A jaką ma nazwę?
- "Black fight"
- Fajnie brzmi... i pasuje do was. - podniósł kącik swoich ust do góry.
- Mam jeszcze jedno...
W połowie zdania przerwał mi dzwonek telefonu Jacka.
- Mordo, potrzebuję twojej laski.
- Po co?
- Po gówno. Nie no, tak poważnie to musisz ją tu przyprowadzić.
- Nie ma opcji.
- Daj powiedzieć. Potrzebuję jej, bo musi opatrzyć moją. Nie chcę mieć w domu jakiegoś zakażenia albo coś przez te jej rany. Nie chcę wzywać lekarza.
- No okej.
- Dzięki.
- A co jak zapamięta drogę?
- No to nie wiem załóż jej chustę na oczy. Wykminisz coś.
Skończył rozmowę. A ja słyszałam calutką.
- Chodzi o mnie? - spytałam, ale dobrze wiedziałam że tak.
- Mhm. Obiecaj, że będziesz się sprawować i nie sprawiać problemów.
- Obiecuję.
- Żeby nie było tak jak ostatnio...
- Obiecuję. Będę grzeczna. - przyłożyłam rękę do serca.
- Dobrze. Muszę założyć ci chustkę na oczy.
- Rozumiem.
Wstałam z łóżka. Jack zrobił to samo.
- Chodź do mojego pokoju, weźmiemy chustkę.
- Okej.
Opuściliśmy mój pokój i szliśmy przez korytarz. Jack szarpnął za klamkę. Moim oczom ukazał się taki widok.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.