Musiała zostać w Skrzydle Szpitalnym jeszcze kilka dni. Co prawda odniesione rany nie były groźne, ale chuderlawa pielęgniarka kazała jej dużo odpoczywać i nie pozwalała jej szybko wracać na lekcje.
Ruby trochę cieszyła się z tego powodu. Te kilkanaście godzin spędzonych w zacisznym kącie pachnącym wodą utlenioną dawało jej wytchnienie od codziennego, hogwardzkiego szumu. Nareszcie mogła w spokoju porozmyślać i zastanowić się nad swoim położeniem.
Wahała się co do swojej decyzji. Ten wypadek tylko utwierdził ją w przekonaniu, że tutaj nie pasuje, ale z drugiej strony coś usilnie ją tu trzymało jak ogromny magnes. Nie była zła na Jamesa, jedynie na siebie, że pozwoliła sobie na rozkojarzenie. Wiedziała, że nie powinna odpływać gdzieś myślami będąc tutaj, w tej szkole, która pełna była tajemniczych zakamarków i wrogo nastawionych ludzi. Innym razem mogła przecież wpaść na nauczyciela, albo – o Merlinie – na jakiegoś ucznia. Zdawała sobie sprawę, że w takiej sytuacji zapadłaby się pod ziemię. Cechowała ją nieśmiałość i póki co nie miała ochoty zawierać jakichkolwiek znajomości, a tym bardziej tracić w oczach innych przez wywalenie się na korytarzu. Nie chciała, żeby ludzie myśleli o niej jak o łajzie i ofierze losu.
Być może już tak było.
Kilka razy przy jej łóżku zjawiał się James, który widocznie wciąż winił siebie za tą niefortunną sytuację. Przychodził prawie codziennie, by opowiadać jej, co wydarzyło się w szkole. Z pasją wspominał najlepsze żarty wykręcone w ostatnich latach przez jego i resztę Huncwotów. Dla Ruby była to niezła rozrywka, bo chłopak mówił ciekawie. Niekiedy rozśmieszał blondynkę, a ta cicho chichotała pod nosem.
Czuła się już ciut swobodniej w jego towarzystwie, ale wciąż niewystarczająco. Dlatego też bez słowa przysłuchiwała się jego historiom, jednak poprzez kontakt wzrokowy i kiwanie głową wyrażała swoje zainteresowanie. Bo faktycznie, te wizyty ją cieszyły i rozbawiały. Gdyby nie one, zapewne doskwierałaby jej smutna samotność i nuda.
Razem z Jamesem dwukrotnie zjawili się także Syriusz i trzeci chłopak, który przestawił się jako Peter. Przynieśli jej książkę oraz ciastka, aby nie pogrążała się zbytnio w jesiennej melancholii.
Okazali się być bardzo fajni. Ruby czuła, że powoli się do nich przekonuje, że nie do końca miała co do nich rację. Może i ich błazeńskie wyczyny nie były godne pochwały, ale z pewnością śmieszyły niejednego ucznia i nauczyciela. Dziewczynie było wstyd, że pochopnie ich oceniła, a tymczasem okazali się być miłymi, wesołymi osobami.
Ani razu nie odwiedził jej Remus. Było to nieco dziwne, ale nie przejmowała się tym. W końcu trzej goście to już tłum, a ten cały Lupin wzbudzał jej podejrzenia.
Kiedy już pielęgniarka uznała, że z blondynką jest wszystko okej, pozwoliła jej opuścić Skrzydło Szpitalne. Ruby miała co do tego mieszane odczucia, nie wiedziała, czy jest gotowa powrócić do nauki; niestety nie miała w tej kwestii wyboru.
Jej nastrój pogorszył się od razu po powrocie do dormitorium. Już od progu powitał ją chichot Lily i jej przyjaciółeczek, które bezustannie plotkowały o chłopakach. Nawet nie zauważyły, że ich nowa koleżanka weszła do pokoju. Ruby zastanawiała się, czy w ogóle spostrzegły jej kilkudniową nieobecność.
Była nieco do tyłu z materiałem, ale szybko nadrobiła zaległości. Szał zadań domowych i testów jeszcze się nie zaczął, więc w zasadzie niewiele ją ominęło: trochę transmutacji, jakieś nudne wróżbiarstwo, astronomia i durne ślęczenie Slughorna. To ostatnie akurat bardzo ją cieszyło, w końcu niezbyt się polubiła z tym charakterystycznym, szalonym profesorem.
Gdy już zjawiła się na zajęciach, nie obyło się bez szeptów i pokazywania palcami. Wiedziała, co ludzie o niej myślą, tylko nie potrafiła zrozumieć dlaczego – po chwili przypomniała sobie, że ona też popełniła ten błąd, oceniając Huncwotów trochę zbyt surowo. Ci ludzie jej nie znali, więc przez jej nienormalne zachowanie i opuszczanie lekcji zaczęli snuć domysły. Była pewna, że po klasach krążą już jakieś bezpodstawne plotki wyssane z palca. Mimo tego starała się nie zwracać na to uwagi i skupiać się na lekcjach, które prawie zawsze wyglądały tak samo. Nauczyciel nawijał, Marlena, Lily i Huncwoci śmieszkowali na końcu sali, a Snape ciągle się jej przyglądał, ilekroć mieli zajęcia ze Ślizgonami. Ten cały Snape zaczynał już ją irytować. Dopisała parę zdań do swojego sekretnego notesu.
• James, Syriusz i Peter to naprawdę spoko goście. Odwiedzali mnie podczas wizyty w szpitalu i byli bardzo mili.
• Remus mnie nie odwiedził.
Pytania:
• Dlaczego? Pewnie James poprosił kolegów, aby dotrzymywali mi towarzystwa i podnosili na duchu. Jeśli tak było, Remus odmówił. Unika mnie? Mijamy się na lekcjach i korytarzach, ale nie zwraca na mnie szczególnej uwagi. Ale czemu mnie nie odwiedził choćby z grzeczności?
Nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania. Lekcje zdążyły się już trochę rozpędzić, przez co wolny czas spędzała na naukę. Robiła notatki, sumiennie odrabiała zadania domowe, zwracając uwagę nauczycieli na swoje zaangażowanie. Szybko stała się jedną z ulubienic Slughorna, który wciąż wychwalał jej eseje. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nadal siedziała ze Snapem, który spoglądał na nią z podziwem ilekroć profesor wspominał o jej sukcesach. Chyba zauważył, że ona nie szuka rozgłosu, więc pochwały przekazywał jej szeptem, wręcz do ucha. Ale mimo wszystko słyszał to ten nietoperz Severus.
Kiedy była młodsza, jej mama uczyła jej eliksirów w domu. Wspólnie przygotowywały różnorakie wywary. Pani Wetherby była królową eliksirów, potrafiła sporządzić nawet te najtrudniejsze bez mrugnięcia okiem. Dlatego wtedy Ruby mogła nieco się popisać swoimi umiejętnościami. Dobra pamięć pozwalała jej przypomnieć sobie, jak wykonywała dany eliksir z mamą. Zaraz w jej głowie pojawiały się wskazówki, których udzielała jej mama: zamieszać w prawo, rozgnieść, wrzucić w innej kolejności. Dzięki tym poradom bez problemu radziła sobie z zadaniami Slughorna. Snape ciągle jej się przyglądał i zapisywał rady w swoim podręczniku. Ruby nie była tym zachwycona, ale mimo wszystko dzielnie ignorowała ten fakt. Ważne, że się nie odzywał. Żałowała tylko, że to tylko dzięki niej miał takie dobre oceny z eliksirów.
▪▪▪
Gryfoni zdążyli odbyć już kilka treningów quidditcha, ale bez Ruby. Nie czuła się jeszcze na tyle pewnie, aby zacząć ćwiczyć. Jej psychika była nieco naruszona przez ostatnie zdarzenia.
Jednak James niecierpliwił się. Pytał się jej kilkukrotnie, kiedy pojawi się na treningu, ale ona usilnie go ignorowała, tłumacząc sobie, że wróci, gdy będzie gotowa. Chłopak chyba zrozumiał, że za bardzo naciska i przestał się narzucać.
Trochę to trwało, zanim w końcu przyszła. Wahała się parę dni, czy może nie rzucić tego wszystkiego i dać sobie z tym spokój. Zaraz odganiała te myśli. W końcu jednak się przełamała. Zacisnęła zęby i stawiła się na stadionie, zwarta i przygotowana.
James i Syriusz powitali ją z otwartymi ramionami. Przymknęli oko na to, że kilka razy była nieobecna. Dostała specjalny, złoto–szkarłatny strój z tarczą Gryffindoru na piersi, a nawet miotłę. Potter zarządził początek ćwiczeń, więc wszyscy zajęli swoje pozycje.
Była trochę zestresowana, w końcu to otoczenie kojarzyło jej się tylko i wyłącznie z tym niefortunnym wypadkiem.
Ku jej uciesze rozgrywka nie wyrządziła żadnych szkód. Jej gra nadal była dość średnia, ale James zachowywał się, jakby tego nie zauważał. Postanowił dać jej trochę czasu, by wrócić do formy (której oczywiście nie miała). Jej pojęcie o quidditchu opierało się zaledwie na ogólnych zasadach: zdobądź gola, złap złoty znicz. W praktyce nie było to takie proste. Na szczęście jej zadanie kończyło się na wybijaniu i blokowaniu piłek.
🌟
CZYTASZ
pokój życzeń ◆ huncwoci ✓
Fanfiction❝To, co jest ci pisane, nie przejdzie obok❞ Porzucenie nauczania domowego i rozpoczęcie edukacji w Hogwarcie to dla Ruby skok na głęboką wodę. Kiedy niewinnie zaczyna szpiegować grupę szkolnych zawadiaków, wszystko staje na głowie. Ale każdy, nawet...