– Nie chcesz się niczym pochwalić? Jakieś osiągnięcia, dobre oceny? – zachęcała Bernadette, uderzając długimi paznokciami o blat biurka.
I choć już od kilku minut próbowała wyłudzić od Ruby jakieś informacje, ta zapierała się z całych sił. Po ostatnich wydarzeniach nie miała podstaw do zaufania tej strasznej kobiecie. Tak, to miała być terapia, ale okoliczności nieco się zmieniły. Zamiast pomocy ze strony akurat tej osoby wolałaby nie otrzymać jej w ogóle.
Siedziała naprzeciwko nauczycielki z rękami założonymi na piersiach. W jej spojrzeniu kryło się zniecierpliwienie, ale i łagodność. Nie chciała posunąć się za daleko, ale zwyczajnie okazać tej żabie brak zainteresowania.
– Skoro tak, to może ja coś ci powiem. – poddała się Devall, odchylając się na krześle. – Uwierz mi, współpraca ze mną wyjdzie ci tylko na dobre. Nie widzisz ile szkód już narobiłaś sobie samej przez sprzeciwianie się mnie? Odpuść sobie, dobrze ci to zrobi.
Bernadette za każdym razem próbowała przeciągnąć ją na swoją stronę, czy przez prośby czy groźby. Blondynka jednak była nieustępliwa i wciąż pozostawała chłodna i nieufna w stosunku do nauczycielki.
Devall otworzyła swój zeszyt i, uprzednio liżąc kościste palce, powoli przewracała kartki. Gdy wreszcie odnalazła odpowiednią stronę, przyklasnęła i sięgnęła po pióro.
– Przejdźmy do rzeczy. Tak więc Ruby, nie widziałyśmy się od dłuższego czasu na prywatnej sesji. Ostatnim razem dowiedziałam się nieco o tobie. – przywołała nieprzyjemne wspomnienie o grzebaniu w głowie Gryfonki przez myślodsiewnię. Blondynka wzdrygnęła się. – Więc może wrócimy do twojego lęku. Strach przez ludźmi. Fobia społeczna. Obserwowałam cię i z moich przypuszczeń wynika...
Kobieta zaczęła swój wywód, oparty nie na faktach, a domysłach. Twierdziła że nastolatka odczuwa lęk przez złe doświadczenia w przeszłości, może w domu. Oczywiście były to bzdury wyssane z palca, więc Ruby nie miała zamiaru tego słuchać. Wyłączyła się zupełnie, skupiając swoją uwagę na zegarze znajdującym się na ścianie, tykającym boleśnie wolno...
Za niecałą godzinę czekał ją mecz, dosyć ważny. Powinna teraz znajdować się na boisku i się rozgrzewać, a nie siedzieć i słuchać terapeutki. Swoją drogą, jeśli z każdym klientem tak postępowała, to raczej była do bani. Kto chciałby płacić komuś za bajeczki?
– ...Postaje nam jeszcze kwestia transu – Bernadette przerzuciła stronę i naszkryfała coś na marginesie. – Dosyć zaciekawiła mnie ta sprawa, którą pozostawiłyśmy nierozwiązaną. Zdarzały ci się jeszcze te transe oprócz tamtego jednego razu?
Ruby pokręciła głową.
– A więc tak jak myślałam. Pojedynczy przypadek nie daje nam powodów do zmartwień, to pewnie wina stresu czy przemęczenia. Ale jeśli to się kiedykolwiek powtórzy, daj mi znać.
Nie czekając już na dalsze słowa kobiety, Ruby wstała i chwyciła swoją torbę i płaszcz. Nawet gdyby chciała, nie mogła już dłużej tutaj przebywać. Musiała przygotować się do meczu.
– Powodzenia. – powiedziała na pożegnanie Devall, tworząc na swojej twarzy coś na kształt uśmiechu. Nastolatka bez słowa znikła za drzwiami. Nie potrzebowała żadnego "powodzenia" od tej ropuchy.
▪︎▪︎▪︎
Zżerał ją stres.
Przebrana w czerwono-złotą szatę przechadzała się po szatni, gryząc paznokcie. Henry jak w amoku biegał między zawodnikami i udzielał ostatnich rad.
W którymś momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Remus Lupin. Dostojny i poważny jak zwykle, prezentował się nienagannie w zwyczajnym, szarym swetrze.
Wymienił kilka słów z nowym kapitanem i zmierzał już do wyjścia, gdy zobaczył przerażoną Ruby. Posłał jej pokrzepiający uśmiech.
– Powodzenia. – wyszeptał, po czym się ulotnił.
Takie życzenia lubiła. Tylko takie. Pozwoliła sobie na chwilę rozmarzenia.
– Halo, wszyscy! Wychodzimy! – wrzasnął Henry i wybiegł na zewnątrz. Pozostali posłusznie podążyli za nim.
Kiedy drużyna Gryffindoru wyszła z szatni, została powitana gromkimi brawami i radosnymi okrzykami kibiców. Na widowni górowało kilka transparentów z motywacyjnymi hasłami. Oczywiście nie zabrakło również buczenia ze strony niezadowolonych Ślizgonów.
Nie trwało to długo, nim gra się rozpoczęła. Kilka formalności, takich jak zbędny komentarz spikera o wyglądzie jednej z zawodniczek Slytherinu, czy uściśnięcie rąk obu kapitanów, można było rozpocząć. Rozległ się gwizdek i gra wystartowała.
Trzy piłki wyleciały w powietrze, rozpraszając się w różne strony. Pałkarze zajęli pozycje, szukający wyruszyli w pogoń za złotym zniczem, a ona stała na straży obręczy, starając się jakoś utrzymać na miotle.
Na chwilę oderwała się od śledzenia kafla i zerknęła w bok.
Dumbledore i McGonagall nie wyglądali na zbyt zaciekawionych. Tłum wiwatował, komentator wrzeszczał do mikrofonu, a James i Syriusz stojący u samej góry dopingowali Gryfonów z całej siły. Miło było to zobaczyć – choć nie mogli już grać, to wspierali swoich kolegów i koleżanki, w tym ją. Nie mogła ich zawieść.
Zobaczyła że w jej kierunku leci jakiś dobrze zbudowany Ślizgon z kaflem pod pachą. Zmarszczyła brwi, gotowa na obronę, ale nagle świat spowolnił.
Nie, nie, nie, powtarzała sobie w głowie, tylko nie to. A jednak. Znów wpadła w trans, lecz tym razem nic już nie wydawało się takie proste.
Widziała tego szczęśliwego Ślizgona, zmierzającego wprost na nią, ale nie mogła nic zrobić, nie potrafiła się poruszyć. Chłopak zamachnął się i rzucił piłką, która lekko musnęła jej głowę, po czym wpadła do obręczy. I wtedy rozległ się gwizdek.
– Slytherin wygrywa z wynikiem sto sześćdziesiąt do zera! – wykrzyknął komentator. Ruby poczuła, że robi jej się słabo.
🌟
CZYTASZ
pokój życzeń ◆ huncwoci ✓
Fanfiction❝To, co jest ci pisane, nie przejdzie obok❞ Porzucenie nauczania domowego i rozpoczęcie edukacji w Hogwarcie to dla Ruby skok na głęboką wodę. Kiedy niewinnie zaczyna szpiegować grupę szkolnych zawadiaków, wszystko staje na głowie. Ale każdy, nawet...