Walk on Water

861 80 16
                                    

Od urodzin zdążyło minąć już kilka dni, ale Ruby z przyjemnością do nich wracała. Piąty maja okazał się chyba najbardziej znośnym dniem w tej szkole, jej znajomi nie zapomnieli o niej, no i dostała kilka wspaniałych prezentów. Zastanawiała się, czym sobie zasłużyła na tak miłe traktowanie. 

Tak więc jeszcze przez chwilę żyła swoimi urodzinami, wszystkie problemy odsuwając na bok. Nie zapomniała oczywiście o nauce – koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a od egzaminów dzieliła piątoklasistów już tylko ostatnia prosta. Można było zaobserwować większe poruszenie w bibliotece i pod klasami: większość uczniów zostawiła powtórkę materiału na ostatni moment i teraz starała się wszystko ogarnąć. Ruby na szczęście sumiennie pracowała od kilku miesięcy i była spokojna o SUM-y. Pokładała nadzieję w sobie i swoich umiejętnościach.

W czwartkowy poranek siedziała pod salą z zielarstwa, po raz kolejny czytając swoje notatki. Ostatnio poświęcała na to wyjątkowo dużo czasu. Śledziła wzrokiem rysunki poszczególnych roślin i ich dokładne opisy, gdy usłyszała ten charakterystyczny dźwięk, o którym zdążyła już zapomnieć. Stukanie wysokich szpilek roznosiło się po korytarzach jak echo w górach. Tylko jedna osoba w tej szkole nosiła takie buty.

Dziewczyna spięła się lekko i skupiła się na swoim zeszycie, wciąż nasłuchując rozbrzmiewających niedaleko kroków. Po chwili mogła z niepokojem przyznać, że zbliżają się one coraz bardziej.

Kilkanaście sekund później na horyzoncie pokazała się ta szczupła sylwetka – wysoka, ubrana w długą czarną suknię. Jej twarz jak zazwyczaj wykrzywiła się w dziwnym grymasie, a złote bransolety pobrzękiwały głośno. Bernadette wyglądała normalnie, z tą małą różnicą, jaką był brak jej imponujących kruczych włosów. Teraz loki sięgały jej ledwo do ramion, co dodawało całości jej postaci troszkę niewinności. Płomień pozbawił ją przynajmniej kilkunastu centymetrów ciemnej czupryny.

Dumnym krokiem podeszła do blondynki i mruknęła do niej:

– Panienka Wetherby. Zapraszam do mojego gabinetu.

Po czym od razu odwróciła się na pięcie i wróciła tą samą drogą. Ruby wolała nie zwlekać, więc od razu pozbierała swoje rzeczy i popędziła za nauczycielką, zachowując bezpieczny dystans kilku metrów.

Bernadette nie była widziana w szkole od pamiętnego incydentu z podpaleniem jej sławnych włosów. Najwyraźniej nowy wygląd ją zawstydzał i wolała nie pokazywać się publicznie. Dziś wreszcie opuściła swoje przytulne (tylko w jej odczuciu) gniazdo jakim był jej gabinet i porozmawiać ze swoją ulubienicą. Ona nieco zaniepokoiła się tym nagłym pojawieniem się kobiety, ale również ciekawiło ją co ta ma jej do powiedzenia. W głębi serca czuła głęboki spokój – szósty zmysł mówił jej, że psikus wywinięty z Remusem ujdzie jej na sucho i że nauczycielka ich nie podejrzewa. Swoje powodzenie zawdzięczała w większości eliksirowi Felix Felicis.

Bernadette usadowiła się z westchnieniem w swoim fotelu, a Ruby usiadła na krześle naprzeciwko. Tym razem nie bała się już utrzymywać kontaktu wzrokowego z Devall – patrzyła jej bez obaw w paciorkowate oczy, tym samym dając jej do zrozumienia, że nie da się zastraszyć. Bernadette chyba to wyczuła i zauważyła różnicę w postawie uczennicy, ale zdawała się tym nie przejmować.

 – Zapewne słyszałaś o sytuacji sprzed trzech tygodni – kobieta splotła palce u rąk. – Wszak poczta pantoflowa jest w tej szkole świetnie rozwinięta.

Blondynka nie spuszczała z niej wzroku, ciekawa do czego dąży ta konwersacja.

– Nie mam pojęcia kto dopuścił się takiego czynu, jednakże mogę go tylko podziwiać za odwagę i świetne wykonanie planu. Nikt, w tym ja, nie widział winowajcy i zapewne nigdy się tego nie dowiemy.

Ruby miała ochotę odetchnąć z ulgą. Nauczycielka naprawdę nie wiedziała kto był sprawcą tego psikusa, a to mogła być zasługa tylko i wyłącznie Felix Felicis. Zażyty przed owym figlem eliksir szczęścia sprawił, że wszystko poszło jak po maśle, łącznie z tym, że nikt nie widział ani jej, ani Remusa. Teraz mogła być już spokojna.

Devall wyglądała na zrezygnowaną. Chyba naprawdę miała zamiar porzucić ten temat bez śledztwa i poszukiwań winnego. Nie miała pojęcia, że siedzi on tuż przed nią.

– Zapuszczałam te włosy dwadzieścia lat – oznajmiła obojętnie. W jej głosie nie słychać było jednak złości, raczej coś na kształt beznamiętności. Chyba w czasie tych trzech tygodni zdążyła się pogodzić ze swoim smutnym losem.

Ruby, o dziwo, nie poruszyły te słowa. Kiedyś zapewne wywołałyby one w niej poczucie winy, ale nie dzisiaj. Bernadette skrzywdziła ją niejednokrotnie, i nie tylko ją, strata włosów wydawała się niezbyt surową karą za jej czyny. Ale przyniosła oczekiwane rezultaty – z kobiety uleciało trochę negatywnych emocji i czuła się dotknięta. O to właśnie chodziło – mała nauczka okazała się skuteczna.

Na tym rozmowa została zakończona. Blondynka z zadowoleniem skierowała się do drzwi. Chyba pierwszy raz wychodziła z tego gabinetu z uśmiechem na twarzy. Na krótki moment zatrzymał ją głos nauczycielki.

 – Powodzenia na egzaminach.

Nie mogła określić, czy to życzenie było szczere. Domyślała się że nie, przez pozbawiony emocji ton w jakim zostały wypowiedziane, ale niezbyt ją to obeszło. Czuła się przygotowana i nie potrzebowała tych słów od tej akurat osoby. Zamknęła za sobą drzwi z lekkim trzaskiem i udała się na lekcje.

▪︎▪︎▪︎

Dobry humor towarzyszył jej przez resztę dnia. Na transmutacji profesor McGonagall prowadziła praktyczną powtórkę materiału z jej przedmiotu, gdy do jej stolika przyczołgał się James.

– Cześć. Po lekcji chcemy pograć luźno w quidditcha, co ty na to?

Co prawda na popołudnie planowała kolejną sesję nauki, ale uznała że gra na świeżym powietrzu dobrze jej zrobi i pozwoli się zrelaksować. Nie musiała się dłużej zastanawiać.

– Czyli wchodzisz w to? Świetnie. Widzimy się na boisku. Muszę spadać do swojej ławki, bo McGośka odrąbie mi głowę.

Wrócił do swojej ławki, a Ruby jeszcze do końca zajęć uważnie słuchała słów pani profesor. Ze wszystkich testów najbardziej zależało jej na dobrym wyniku właśnie z transmutacji, więc z uwagą śledziła, co Minerwa zapisywała na tablicy.

Po zakończeniu zajęć pośpiesznie pozbierała książki i pobiegła do wieży Gryffindoru po strój. Chwyciła go w biegu i udała się na zewnątrz.

Pogoda dopisywała – świeciło piękne słońce, a na niebie nie wisiała ani jedna chmurka. Sporo uczniów korzystając z tak pięknego dnia wybrało się na spacer po błoniach, niektórzy z książkami, niektórzy z drugimi połówkami.

W szatni zebrali się już wszyscy zawodnicy. Przebranie się w strój zajęło Ruby zaledwie niecałą minutę, w końcu robiła to już nie pierwszy raz. Wszyscy z entuzjazmem udali się na boisko i stanęli w rutynowym szeregu, gotowi na polecenia kapitana.

James przechadzał się w jedną i drugą stronę.

– Wszystkie oficjalne mecze między domami zostały już rozegrane, ale pomyślałem, że możemy zagrać na luzie. Do końca roku szkolnego zostało już niewiele, a uwierzcie mi, bycie kapitanem sprawia mi naprawdę ogromną przyjemność – tutaj kilka osób się roześmiało – więc jeszcze wam nie odpuszczam. Na pozycje, gramy!

Gryfonka z radością wzbiła się w powietrze. Podlatując do poręczy czuła się wolna. Wiatr rozwiewał jej jasne włosy, przynosząc błogie ukojenie. Czuła się jak ptak. Czuła się szczęśliwa.

🌟

dzień dobry, wracam po przerwie. zostało nam 7 rozdziałów!

pokój życzeń ◆ huncwoci ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz