Words Remain

1K 89 51
                                    

Walentynkowa aura utrzymywała się w powietrzu jeszcze przez kilka dni, po czym momentalnie zniknęła niczym paszteciki dyniowe podczas uczty w Wielkiej Sali. Ruby mogła odetchnąć z ulgą – wreszcie wszystko powoli wracało do normy. 

Starała się skupić na nauce, sumiennie pisząc eseje na poszczególne przedmioty i ślęcząc nad książkami do absurdalnych godzin nocnych. Przyzwyczaiła się już do takiej rutyny i nawet jej to odpowiadało. Popołudniami chodziła na spacery po błoniach i pisywała z Regulusem, za to po nocach się uczyła.

W głowie nadal miała ów dzień, czternastego lutego, nie potrafiła o nim zapomnieć. Kartkę od Remusa trzymała schowaną w szufladzie na samym dnie, i każdego dnia przed snem czytała ją kilkakrotnie, mimo że słowa znała już na pamięć.

W pewien chłodny poniedziałek wracała z lekcji do wieży, taszcząc kilka ciężkich, opasłych tomisk, które wyszukała w bibliotece. Miała ochotę poświęcić wieczór na czytaniu, ale nie umiała się zdecydować na jeden tytuł. Wzięła więc wszystkie, co okazało się jednak trudne. Te dzieła ważyły chyba z tonę.

Powoli człapała do przodu, uważając by się nie wywrócić. Postacie z obrazów zerkały na nią z zaciekawieniem.

W jednej chwili tuż przed nią pojawiła się przerażająca, koścista sylwetka. Wszystkie książki poleciały z hukiem opadły na podłogę, niemal przygniatając biednej blondynce stopę.

– Tutaj jesteś. Szukałam cię.

Nie była w stanie opisać jak bardzo nienawidziła stojącej przed nią osoby. Bernadette Devall zawsze zjawiała się niespodziewanie, niemal przyprawiając ją o zawał serca, tak jak i tym razem.

– Chciałam się tylko upewić, czy moja słodka walentynka dotarła – zaśmiała się władczo, rozciągając pomalowane wściekle fioletową szminką w przerażającym uśmiechu. – Mam nadzieję, że przesłanie jest jasne, Ruby Wetherby. A teraz lepiej pozbieraj te książki. I nie bądź taką niezdarą. Głupi nietoperz byłby w stanie cię przestraszyć.

Odrzuciła długie loki na plecy i odeszła, stukając piętnastocentymetrowymi szpilkami o posadzkę.

Gryfonka bezsilnie opadła na kolana, niemal czując napływające do oczu łzy.

A więc to Bernadette stała za tajemniczą kartką z pogróżką otrzymaną na świętego Walentego. Dlaczego jednak miałaby to robić? Ruby była tylko żałosną, słabą kreaturą, która nie miała żadnych szans z potężną czarownicą jak Devall. Dlaczego więc ta kobieta tak strasznie ją prześladowała?

Zacisnęła wargi w cienką linię i sięgnęła po książki, które wypadły jej z rąk. Teraz zdawało się, że ważą przynajmniej dwa razy tyle co wcześniej.

– Ruby?

Nie podniosła wzroku, nie miała na to odwagi. Utkwiła spojrzenie w szarej, zniszczonej okładce, licząc, że on sobie pójdzie.

Po raz kolejny okazywała swoją słabość. Zupełnie nie uczyła się na popełnionych błędach, wręcz przeciwnie, powielała je bez ustanku, i tego wstydziła się najbardziej.

Westchnęła ciężko, widząc jak chłopak kuca tuż koło niej. Poskładanie lektur w jeden stos zajęło mu krótką chwilę. Podniósł się i podał dłoń dziewczynie, która ochoczo ją przyjęła. Zupełnie zignorowała przyjemne mrowienie w miejscu, w którym jej skóra dotknęła jego.

Remus zabrał wszystkie książki, nie obciążając zasmarkanej nastolatki ani jedną. Ta chętnie na to przystała, bo od noszenia tego ciężaru zaczynały ją boleć plecy. Za to nienawidziła swojej wątłej postury.

pokój życzeń ◆ huncwoci ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz