7. Śmierć.

1.2K 52 11
                                    

Budzę się bardzo wypoczęta, lecz Elijaha jak zwykle zresztą nie ma obok mnie

Z uśmiechem na ustach wstaję i kieruję się do toalety gdzie biorę szybki prysznic, następnie rozczesuję włosy, robię delikatny makijaż i wychodzę z łazienki, po czym podchodzę do szfy i wyciągam zwykłe czarne legginsy i błekitną koszulkę. Na koniec zakładam adiday i wychodzę z pokoju. Szybkim krokiem ruszam w stronę kuchni gdzie Elijah coś pichci, a kiedy mnie dostrzega wolnym krokiem podchodzi do mnie i składa na moich ustach namiętny pocałunek.

-Głodna?
-Nie. Ale kawy z chęcią się napiję.

Wampir wyciąga z szafki kubek i nalewa do niego kawy z ekspresu.

-Musimy porozmawiać skarbie.

Podaje mi napełnione naczynie.

-Co jest znowu?
-Nie nic. Poprostu muszę wyjechac na kilka dni.
-A no dobrze... Ja pojadę do sieb...
-Wykluczone zostajesz tu. Z Klausem.

Z szerokim uśmiechem na twarzy wchodzi Klaus.

-Poniańczę Cię trochę.
-Nie potrzebuję niańki, jestem dorosła.
-Fakt jesteś dorosła ale jesteś e niebezpieczeństwie.
-Poradzę sobie sama przez dwa dni.
-Koniec Nora. Postanowione.
-Wiec ja nie mam nic do gadania?

Już nie ukrywam mojej złości.

-Kochanie rozmawialiśmy o tym wczoraj.
-Rozmawialiśmy. obiecałam Ci że będę ostrożniejsza, ale ty nie możesz traktowac mnie jak małego dziecka ktore zamkniesz w złotej klatce.
-Nie możesz mieszkać u siebie. Może tam wejść każdy śmiertelnik.

-Będę non stop pod telefonem z Klausem i Marcelem. Będę ostrożna.
[Elijah podchodzi do blatu naprzeciwko mnie i zagląda mi prosto w oczy.]
-Niech będzie. Ale... masz być ciągle pod telefonem.
-Spoko.
-I żadnych przechadzek po mieście.
-Tak jest.
[Podchodzę do niego i składam na jego ustach pocałunek. Ale szybko się odwracam i biegnę z powrotem na górę, tam zaczynam pakować większość ubrań i papiery. Gdy już kończę biorę torbę w rękę i wychodzę z pokoju. Elijah niemalże natychmiast bierze ją odemnie i kierujemy się na dół do auta. W drodze do mojego mieszkania prawie w ogóle nie rozmawialiśmy.
Gdy dojechaliśmy kierujemy się na klatkę schodową gdzie ze skrzynki wyciągam wszystkie listy i idziemy na górę do mieszkania. Zatrzymuje się przed rzekomo moimi drzwiami. Rzekomo, bo tak nie wyglądały moje drzwi. Odwracam się do Elijah.]
-Zapomniałem Ci powiedzieć, że musiałem wymienić drzwi. Mówiłem Ci, że jak byłem tu ostatni raz ktoś się włamał. Po twoich ostatnich drzwiach nic nie zostało.
-Ale metalowe drzwi? To już przegięcie.
-Antywłamaniowe.
[Elijah podaje mi kluczyki. Otwieram zamek i wchodzimy do środka. Staje na progu. Mieszkanie wygląda jak pobojowisko. Papiery porozwalane, pobite szkło, szuflady powyciągane. Wchodzimy do salonu. Tam jeszcze gożej, bo sprzęt oberwał.]
-Nie wieże.
-Mówiłem Ci zostań u mnie w domu.
-Nie. Zostanę tu. Posprzątam.
-Na pewno?
-Na pewno. Przecież to moje mieszkanie.
[Zanim wyszedł, solidnie się ze mną pożegnał. Zamykam za nim drzwi na klucz i biorę się za robotę. Nie robiąc hałasu.
Kończę dopiero około północy. W tym czasie co godzinę dzwonił do mnie Klaus i Marcel. Trochę było to denerwujące, ale co poradzić Elijah jest nadopiekuńczy. Ale takiego go... uwielbiam. Po skończonej robocie Lece pod szybki prysznic, potem ubieram się w piżamę i kładę się spać.
Budzi mnie głośny dzwonek do drzwi nie chętnie wstaje, ubieram szlafrok i idę do drzwi. Zaglądam przez szpiega i otwieram drzwi.]
-Hej piękna.
-Cześć Marcel, wejdź.
[Mężczyzna wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi. Idziemy do kuchni, ja staje za blatem a ten siada przy wyspie.]
-Napijesz się czegoś?
-Kawy.
[Nalewam wody do czajnika i sypie kawę do dwóch kubków.]
-Coś się stało, że budzisz mnie o świcie?
-O świcie? Jest jedenasta.
-No mowie o świcie.
-Przyszłem po ciebie. Idziemy na miasto.
-Elijah nie pozwolił mi ruszać się z domu.
-A od kiedy ty się tak go słuchasz?
-Racja.
[Podaje mu kubek kawy i sama zaczynam pić.]
-To gdzie idziemy?
-Do Cami. Organizuje dzisiaj w barze imprezę. Trochę się rozerwiesz.
-Świetnie. O której?
-Dosyć wcześnie, żeby turyści się nie plątali pod nogami.
[Szybko wypiliśmy kawy, ja poszłam się umyć, wymalować, uczesać i ubrać. Po dobrej godzinie wychodzę do kuchni gdzie czeka na mnie Marcel.]
-No nareszcie już myślałem, że się tam... wow wyglądasz zjawiskowo.
-Dzięki.
-Gdy tak na Ciebie patrze zastanawia mnie jedna rzecz.
-Jaka?
-Jak taka dziewczyna jak ty może zadawać się z takim sztywniakiem jak Elijah Mikaelson?
-Przeznaczenie.
-Wiesz jak byś zmieniła zdanie, jestem wolny.
-Nie zmienię zdania.
[I pojechaliśmy pół godziny później byliśmy na magazynach tyłu miasta.]
-Mieliśmy jechać do Cami?
-Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Wejdź zapraszam.
[Wchodzimy do jednego z magazynów. Jest on urządzony na bardzo luksusowe mieszkanie. Wchodzę w głąb mieszkania gdzie moim oczom ukazuje Josh. Podbiegam do niego i przytulam się.]
-Josh.
-Nora witaj skarbie. Napijesz się drinka?
-Tak poproszę.
-Nora to jest mój chłopak Aiden.
-Miło mi.
[Podaje rękę chłopakowi. A ten zamiast tego uściskał mnie.]
-Aiden jest wilkołakiem.
-Wampir i wilkołak z tego, co wiem to bardzo rzadkie połączenie.
-Można tak powiedzieć.
[Josh podaje mi szklankę z bourbonem. Stukamy się szklankami i popijamy gorzki napój.]
-Więc Nora z kąt znacie się z moim chłopakiem?
-Chodzimy na ten sam kierunek. Studia.
-Ty też chodzisz na parapsychologie? Dlaczego akurat ten kierunek?
-Zawsze interesowały mnie siły nadprzyrodzone.
-Dlatego siedzisz teraz w domu pełnym wampirów i wilkołaków.
-To jest akurat bardziej skomplikowane, ale nie psujmy sobie humoru.
-Masz racje. Dzisiaj szykuje się wielka impreza.
[Czekaliśmy na Marcela dobre dwie godziny. Kiedy się zjawił był ubrany w czarne dżinsy białą koszulę i czarną skórę.]
-Gotowi?
-Trochę długo Ci to zeszło...
-No a wy się trochę wstawiliście.
-Troszeczkę.
[Siedzimy na wielkiej kanapie z drinkami w rękach. Przyznam, że troszeczkę kręci mi się w głowie, ale bez przesadyzmu. Wstajemy powoli z kanapy i od razu Marcel bierze mnie pod rękę. Schodzimy na dół do auta. Przez następne pół godziny jechaliśmy do baru Cami. Na miejscu nie było jeszcze wielu gości, ale Cami zapewniała, że będzie dużo. Siadamy z Marcelem, Joshem i Aidenem przy barze a Cami zaczyna polewać nam szoty. Tej nocy bardzo dobrze się bawiłam, tańczyłam z chłopakami, poznałam trochę nowych osób no i upiłam się niemal do nieprzytomności. Do domu ma odwieźć mnie Klaus. Ledwo idę do jego auta.]
-Klaus.
[Ledwo stoję na nogach, gdyby Klaus mnie nie złapał to bym upadła.]
-Mam Cię.
[Klaus bierze mnie na ręce i powoli wsadza do auta zamykając za sobą drzwi chwile później jedziemy.]
-Mogę dzisiaj u was spać? Jestem pijana i wolę samą nie być.
-Oczywiście. Zaraz będziemy.
[Ale nie pamiętam co było dalej, bo odpłynęłam.
Budzę się z ogromnym bólem głowy, a żałądek mnie pali. Powoli wstaje rozbieram się ze wczorajszych ubrań i idę do toalety się umyć. Po prysznicu ubieram się w wygodny dres, trampki i schodzę na dół. Idę do jadalni a tam Kol, Rebekah i Klaus siedzą przy stole.]
-Dzień dobry. Zapraszamy.
-Nie wiem, czy taki dobry.
[Siadam przy stole obok Klausa. Rebekah z uśmiechem na twarzy podaje mi szklankę gazowanej wody.]
-Dziękuje.
-Kacyk męczy?
-Troszeczkę.
-Ale nawet na kacu wyglądasz zjawiskowo.
-Kol uspokój się to jest dziewczyna naszego brata.
[Co ona powiedziała? Dziewczyna? Tak może bzykamy się. On traktuje mnie jak swoją dziewczynę. Ale szczerze to ja sama nie wiem kim dla siebie jesteśmy.]
-Dziewczyna?
-Nasz brat jest bardzo specyficznym mężczyzna. Ciężko jest odgadnąć jego uczucia. Ale ty nie jesteś mu obojętna. A nawet bardzo mu na tobie zależy.
-Kiedy zaginęłaś omal nie postradał zmysłów, a Marcel omal nie zginą z jego rąk za niedopilnowanie Cię.
-Ale on nigdy...
-Nigdy nic nie mówi o uczuciach? Boi się. W głębi wie co się działo z każdą kobietą, w której się zakochał.
-Niby co?
-Śmierć.
[Śmierć. Mocne słowo, którego nie boje się już od jakiegoś czasu. Jak może czekać mnie śmierć przy kimś, kto tak się mną opiekuje.]
-Jadę do domu.
-Odwiozę Cię.
[Rebekah i ja ruszyliśmy, lecz ta nie więźnie mnie do domu. Jedziemy w całkiem przeciwną stronę.]
-Gdzie mnie wieziesz?
-Na przejażdżkę. Słuchaj. To nie jest tak, że chcemy Cię przestraszyć. Ale wiedz, że to prawda. Każda kobieta która, kiedy kolwiek zakochała się w Elijah. Nie żyje.
-Nie boje się śmierci. Już od jakiegoś czasu Rebekah.
-Od kąt mieszkasz w Nowym Orleanie?
-Nie. Od kąt pamiętam. Jestem córką ważnych ludzi zawsze były zamachy na moje życie.
-Ale to nie to samo. Tu każdy twój krok jest zagrożony.
-Kiedy jestem przy nim nie czuje strachu. Czuje się dobrze. Nie umiem nazwać tego uczucia, ale jest dobrze.
-Kochasz go?
-Nie wiem co to miłość. Nigdy nie doznałam tego uczucia.
-We właściwym momencie się dowiesz.
-Mam nadzieje.
[Po naszej pogawędce Rebekah odwiozła mnie do domu.]

Diamentowe serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz