11. Kylo Ren

909 55 9
                                    

Kylo Ren otworzył oczy i zerwał się z podłogi. Co się stało? Próbował wrócić wspomnieniami do ostatnich wydarzeń. Rozejrzał się. Nie kojarzył miejsca, w którym aktualnie się znajdował. Korytarz rozciągał się tak daleko, że nie był w stanie dostrzec jego końca. Przeszedł go dreszcz.

- Gdzie ja jestem? - zapytał sam siebie.

Idąc niekończącym się korytarzem zobaczył, że najdalej gdzie sięgał wzrokiem, zgasło światło. Niewytłumaczalny strach, który poczuł w tamtym momencie całkowicie go sparaliżował. Nie wiedział dlaczego. Mógł jedynie stać i patrzeć w nieprzeniknioną ciemność. Powoli jedna za drugą zaczęły gasnąć żarówki, niespiesznie chcące pochłonąć go w mroku. Wtedy Kylo zrozumiał swoją panikę. Im bliżej gasło światło tym lepiej je dostrzegał. Na początku niewyraźne zarysy sylwetek, w końcu zwrócone w jego kierunku twarze wykrzywione w nienaturalnym grymasie, a może uśmiechu? Znał tych ludzi, mimo, że nie mógłby podać ich imion. Nieważne jakby się starał, nie wymaże z pamięci swojej przeszłości. Akademia, w której spędził większość życia, była jego częścią. Zawsze nią pozostanie. Dlatego też rozpoznał jego nauczycieli, przyjaciół i po prostu zwykłych uczniów, obok których się kształcił. Nie myślał, że kiedykolwiek ich spotka, w głównej mierze uważał tak, bo wszyscy byli martwi. Co zresztą było po części jego zasługą. Jednak stali przed nim, pogrążeni w mroku, który zbliżał się do niego. Z ich oczu biła pogarda. Nie patrzy się tak na ludzi niewinnych. Ben widział te spojrzenia każdego dnia, nim nawet stał się tym, kim był obecnie. Nad jego imieniem ciążyło brzemię, którego nie mógł się pozbyć. W końcu nie pozostało mu nic innego, jak je zaakceptować. Zaczął czerpać z niego korzyści. Niedługo potem stopniowo docierało do niego, że każda ze stron mocy ma swoje słabości, które zdawało się, że tylko on dostrzega. Jednak czując na sobie zawistne spojrzenia nie miał czasu na rozmyślanie nad przeszłością. Żarówka nad jego głową pękła, minimalne odłamki szkła opadły mu na włosy. W tamtej chwili wszystkie dotychczasowe myśli odpłynęły w niepamięć. Niepochamowana żądza zabicia tych wszystkich ludzi wdarła się w niego wywołując przyjemne łaskotanie w całym ciele. Gdzieś z tyłu głowy słyszał głos próbujący go powstrzymać, lecz był on na tyle słaby, że zagłuszyło go bicie serca mężczyzny. Zamachnął się zmaterializowanym w jego dłoni mieczem. Z satysfakcją obserwował, jak podłoga zapełnia się powoli ciałami. Ludzie padali jak muchy, a Kylo nieprzerwanie parł przed siebie. Nikt nie stawiał oporu. W spokoju czekali na swoją kolej. Szał, który go opanował, był niczym zwierzęcy instynkt, pragnienie, nad którym nie był w stanie zapanować. Gdy ostatnia osoba została przecięta krwistoczerwoną klingą, krew ciągle krążyła w żyłach Kylo ze zdwojoną szybkością.

- Nie zapomnij o mnie. - Kylo usłyszał znajomy głos. Odwrócił się. Jego pięść zacisnęła się mocniej na rękojeści miecza. W momencie, gdy spojrzał w twarz Hana Solo, zapragnął się zatrzymać. Nie panował nad pędzącymi nogami. Nie umiał powstrzymać gotowego do opuszczenia ostrza wymierzonego prosto w pierś mężczyzny. Pozostało mu być biernym obserwatorem.

- Nie! - zdołał wykrzyknąć w momencie, gdy miecz zatopił się w tak delikatnym w tamtej chwili ciele jego własnego ojca. Dlaczego to zrobił? Czemu nie umiał tego przerwać? Niczym w zwolnionym tempie patrzył, jak Han osuwa się na podłogę.

- Nie zapomnij o mnie - powiedział za jego plecami. Kylo wzdrygnął się. Przed nim znów stanął jego ojciec. Mężczyzna przechylił głowę i uśmiechnął się do syna.- Nie powstrzymuj się.- Rozłożył ręce.

Lecz wtedy Ren był zbyt wstrząśnięty widokiem ojca. Zdawał sobie sprawę, że jest to sen lub kolejna wizja, mimo to czuł się tym wszystkim przytłoczony. Zrobił kilka kroków w tył. Z zaskoczeniem poczuł, że grunt, na którym stanął się pod nim zapadł. Gdy się obrócił znalazł się w zupełnie innym miejscu. Na jego dłonie i twarz spadały płatki śniegu. Był w lesie. Niedaleko od miejsca, w którym stał, znajdowała się ogromna wyrwa w ziemi. Właśnie w tym miejscu odbył swoje starcie z Rey. Po Hanie nie był śladu. Nagle zza drzewa wyłoniła się dziewczyna. Ona jedyna nie patrzyła na niego z żalem.

- Obiecuję - powiedziała łamiącym się głosem. - że cię nie zostawię.

Rey zbliżyła się do niego. Kylo dostrzegł łzy w kącikach jej oczu. Miał wrażenie, że czuje oddech na skórze. Chciał powiedzieć, że jej nie zawiedzie. Już nie chodzi tylko o niego. Jakie było jego przerażenie, że słowo, które wypowiedział, przesiąknięte było nienawiścią skierowaną w dziewczynę.

- Kłamiesz! - Nie wiedział jak do tego doszło. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek się tego dopuści, ale miecz, którego był pewien, że się pozbył po zabiciu ojca, znów znalazł się w jego dłoni. Kylo czuł na sobie jej pozbawione życia spojrzenie. - Rey! Nie! - nie mógł przestać krzyczeć. Wtedy zapomniał, że to jedynie złudzenie. Odsunął się ciągle niedowierzając, jego noga osunęła się ze zbocza. Jakim cudem znalazł się tak blisko przepaści? Nie zaprzątał sobie tym jednak głowy. Wiatr rozwiewał mu włosy, gdy leciał w dół.

Nagle zderzył się z twardą podłogą. Ponownie podniósł się z kolan. Tym razem miejscem, do którego trafił, był balkon w wielkiej hali. Podszedł do krawędzi. Na niższej platformie stały dwie postacie.

- Pomożesz mi? - Usłyszał własny głos.

Kylo wiedział co miało nastąpić. Pragnął powstrzymać samego siebie. Nie było czasu. Mężczyzna zamknął oczy i zaczął krzyczeć pełen bezradności i wyrzutów, które zaprzątały mu coraz częściej głowę.

- Tak. Ze wszystkim. - Kylo zamarł. Otworzył oczy. Stał naprzeciwko ojca, w dłoniach trzymał miecz. Miał szansę temu zapobiec. Nie było jeszcze za późno. W ułamku sekundy opuścił ręce i wyrzucił broń najdalej jak potrafił. Han spojrzał na niego niepewnie. Udało się.

- Tato - powiedział cicho.

- Tak. Ze wszystkim - powtórzył mężczyzna.

Kylo cofnął się. Nagle miejsce, w którym stał, zajęła jego dokładna kopia. Tylko, że tamten Kylo Ren nie uratował ojca. Zabił go z zimną krwią i patrzył, jak spada. Z oddali mężczyzna usłyszał krzyk Rey, a po chwili jego sobowtór został zraniony kuszą Chewbacci i wtedy wszystko zniknęło.

Uchylił powieki. Oślepiło go rażące światło. Próbował zasłonić oczy dłonią, lecz poczuł, że nie może poruszyć rękami. Spojrzał w dół. Zrozumiał, że jest unieruchomiony. Metalowe kajdany zakrywały jego nadgarstki. Powoli uniósł głowę. Pod przeciwległą ścianą siedziała Rey, która wstała gwałtownie i wbiła w niego przestraszone spojrzenie. Serce mu przyspieszyło. Kolejna wizja, znów spróbuje ją zabić, może znowu mu się uda.

- Odsuń się! - wykrzyknął.

- Posłuchaj, daj mi to wyjaśnić - rozpoczęła spokojnie, ale Kylo zaczął się szarpać. Upewnił się, że nie ma w dłoni swojej broni. To ciągle sen. Nie może jej skrzywdzić! Rey zmarszczyła czoło i podeszła do niego. Mężczyzna powtarzał, by się zatrzymała, ale ona nie słuchała. W końcu wyciągnęła dłoń i położyła na jego ramieniu. - Wszystko dobrze?

Kylo omiótł rozbieganym wzrokiem pomieszczenie. To było zbyt rzeczywiste.

Chciałam życzyć wam miłego dnia!

No może jeszcze się wytłumaczę. Jeśli ktoś czytał moje poprzednie opowiadanie, wie, że uwielbiam pisać zagmatwane historie. Każdy lubi coś innego, prawda? W każdym razie co jakiś czas, będzie się pojawiać rozdział trochę odstający od głównego biegu opowieści, aby jakoś podkoloryzować wydarzenia lub wyjaśnić podejmowane przez bohaterów decyzje...
Nie każdemu to pasuje, w końcu każdy ma swój gust. Jednak czułam się zobowiązana napisać te "kilka słów" wyjaśnienia. Oczywiście nie zasypię teraz tego opowiadania masą wyrwanych z kontekstu zdarzeń, ale wykorzystuję potencjał więzi między głównymi bohaterami i trochę ją modyfikuję. Wyobraźnia ludzka nie ma granic i nie ma sensu ich stawiać...
A na początku chciałam jedynie życzyć miłego dnia. No cóż zrobię to jeszcze razu. Miłego dnia!

✔ I Can't Lose You // Reylo // Gingerpilot // Star WarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz