Rozdział 23

1.1K 71 7
                                    


(Nie zwracać uwagi, na napisy w Gifie)

Dzisiejsza pogoda jest makabryczna, od rana leje deszcz i nie chce przestać.

Zerknęłam na zegarek, który wskazywał, piętnastą po południu.

Miałam dziś okropny humor, najmniejsza rzecz, potrafiła doprowadzić mnie, do wściekłości, albo płaczu.
Nie cierpię, takich dni, mam ochotę wtedy, wyłączyć uczucia.

Patrzyłam, jak pada deszcz za oknem.
Krople, uderzały w szybę, jedna po drugiej.

-Cassidy-do mojego pokoju, weszła Sabrina.

-Co jest? -mruknęłam, nie odrywając nawet spojrzenia od szyby.

-Coś się stało? -stanęła, obok mnie.

-Nie-pokręciłam głową.

-Okej.
Ciocia Zelda, kazała ci przekazać, że niedługo będziemy wychodzić -powiedziała, a ja dopiero teraz, sobie przypomniałam.

Właśnie po to wczoraj wołała mnie Sabrina. Chciała mnie poinformować, że dostaliśmy zaproszenie, na kolacje do Pierwotnych.
Wcale nie mam ochoty, tam iść, ale nie chce zrobić im przykrości, a zwłaszcza Bex, która na pewno jest nią podekscytowana.

-Zaraz zejdę-powiedziałam z lekkim niezadowoleniem, a ona pokiwała głową i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Westchnęłam ciężko, a następnie wstałam i podeszłam do szafy, po czym wyciągnęłam z niej ubranie.

Postanowiłam ubrać,  czerwoną koszule i czarną spódniczkę.
A na nogi, buty na obcasie. (Zdj)

 (Zdj)

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Kiedy skończyłam się już ubierać i malować, zeszłam na dół do reszty

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Kiedy skończyłam się już ubierać i malować, zeszłam na dół do reszty.

-Jestem gotowa- powiedziałam wchodząc do kuchni, a następnie popatrzyłam, na ciotki, bo tylko je w niej zastałam.

-Dobrze skarbie, Sabrina i Ambrose też zaraz powinni zejść-powiedziała, jak zawsze uśmiechnięta ciocia Hilda.

Pokiwałam głową i usiadłam, naprzeciwko ciotki Zeldy, która za wszelką cenę, unikała mojego wzroku.
Było to do niej, całkowicie nie podobne.

Od kąt tu przyjechałam, zawsze uważałam ją za pewną siebie, surową kobietę, która za wszelką cenę, osiąga swój cel.
Muszę nawet przyznać, że właśnie tym mi zaimponował.
A teraz? Boi mi się spojrzeć w oczy! Czyżby miała wyrzuty, za swoje wczorajsze zachowanie?

-Wszystko w porządku? -zza myślenia, wyrwał mnie głos Ambrose'a.

-Tak, w jak najlepszym -posłałam mu sztuczny uśmiech.

-Niech ci będzie
-skomentował, nie wierzyć mi, w ani jedno słowo.

-Czy wy jeszcze tak długo, będziecie się ignorować?! -usłyszałam zirytowany głos, mojej białowłosej  kuzynki.

-Nie rozumiem, o co ci chodzi Sabrino-skomentowała ciotka Zelda.

-O to, że od wczoraj ty i Cassidy się ignorujecie.
A mogłabym nawet powiedzieć, że ją wręcz unikasz! -powiedziała.

-To nie... -zaczęła, ale jej przerwałam.

-To ty nic nie wiesz? -popatrzyłam na nią, szczerze zdziwiona.

-Czego nie wie? -tym razem, głos zabrał Ambrose.

-Blackwood mnie zawiesił, w prawach ucznia Akademii- syknęłam.

-Żartujesz? Prawda?! -Sabrina, była bardzo zdziwiona.

-Nie, a ciocia Zelda nic z tym nawet nie zrobiła! -powiedziałam oskarżycielsko, patrząc na nią.

-To nie tak Cassandro... -powiedziała, a ja się wtrąciłam.

-To jak?! -skrzyżowałam ręce pod biustem.

-Byłam naprawdę zdziwiona, odebrało mi mowę.
Ja ci wierzę, ale nie sądziłam, że Maggie jest tak okropna. Wydawała się, naprawdę miłą dziewczyną -powiedziała ciężko wzdychając.

-I co z tego, ZAWIESIŁ MNIE! -podniosłam głos, akcentując dwa ostatnie słowa.

-Postaram się porozmawiać z Blackwood'em i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby cię odwiesił-powiedziała poważnie.

No i wróciła, stara ciotka Zelda.

-Ahh- westchnęłam.
-Zgoda, niech będzie -powiedziałam, a ona się uśmiechnęła.

-To co, możemy już jechać? -zapytała, zadowolona ciocia Hilda.

-Tak, możemy
-skomentowałam.

Chwile później, wszyscy już wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w drogę .

Właśnie stoję pod drzwiami od domu, albo raczej mini rezydencji Pierwotnych.
Biorę głęboki wdech i pukam.
Już po chwili, słyszę kroki i drzwi się otwierają.

-Witajcie-w drzwiach stoi Elijah, jak zawsze w garniturze i z uśmiechem, na twarzy.

-Witaj -posłałam mu uśmiech i przytuliłam, co on odwzajemnił, a następnie przepuścił nas w drzwiach, witając się z resztą.

Kiedy przywitałam się już ze wszystkimi, oprócz Klaus'a.
Jego, nawet nie zaszczyciłam spojrzeniem.
To poczekałam, aż zrobią to również ciotki i moje kuzynostwo, a potem wszyscy usiedliśmy do stołu.

-Niezmiernie się cieszymy, że przyjęliście nasze zaproszenie -powiedział Klaus, z tym swoim typowym uśmieszkiem.

-My również się cieszymy, że mogliśmy się pojawić -powiedziała ciocia Hilda.

-Kto się cieszy, ten się cieszy - mruknęłam.

-Cassandro-ciocia Zelda mnie upomniała, na co ja wywróciłam oczami.

-Nic nie szkodzi, jesteśmy przyzwyczajeni do humorków Cassie -skomentował złośliwie Klaus.

-Nie nazywaj mnie tak! -warknęłam.

-Nie rozumiem, czemu nadal jesteś na mnie zła. Minęło już trochę czasu. Nie uważasz, że to dziecinne? -zapytał z kpiną, a ja aż kipiałam ze złości.

-Dziecinne powiadasz? -popatrzyłam na niego z politowaniem.
-Dziecinne było twoje zachowanie, kiedy puściłeś się z Hayley, niczym męska dziwka -syknęłam, co widać było, że go rozwścieczyło.

-Dobrze wiesz, że to nie tak! -warknął, ledwo hamując nerwy.

-To, jak? -gwałtownie wstałam.
-Bo ja myślę, że właśnie tak! -podniosłam rozwścieczona głos.

-Cassidy, spokojnie-Bex położyła na moim ramieniu rękę, którą ja od razu strząsnęłam.

-Nie, nie będę spokojna!
On zniszczył mi życie, a teraz jeszcze, śmie się pojawiać i prosić o wybaczenie! -krzyknęłam.

-Zachowujesz się, jak rozpieszczone dziecko-syknął.

-Słucham?!
Ja, jak rozpieszczone dziecko?! -zapytałam, mordując go wzrokiem.

-Tak, ty!
Ja się staram to naprawić, a ty zachowujesz się dziecinnie! -odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy.

-Naprawić?! -parsknęłam kpiącym śmiechem.
-Nie masz co naprawiać!
Czy to tak ciężko zrozumieć?!
Złamałeś mi serce! -krzyknęłam, biorąc talerz i rzucając nim w niego, ale niestety zrobił unik.

-Cassidy, proszę cię uspokój się -powiedział spokojnie Elijah.

-Nie, nie uspokoję się, dopóki on tu jest! -powiedziałam, a on parskną śmiechem.

-Złotko, uspokój się-stwierdził pobłażliwie.

-Nie nazywaj mnie tak! -rzuciłam w niego, tym razem widelcem i mało brakowało, a trafiłabym.
-Czy ty zawsze, przez swój egoizm musisz wszystko niszczyć?! -krzyknęłam łamiącym się głosem, po czym w wampirzym tępię, wybiegłam kierując się w stronę lasu.

Zatrzymałam się dopiero, w samym środku lasu.
Byłam roztrzęsiona.
Czy on zawsze musi wszystko niszczyć?!
Miałam spokój, to musiał się pojawić!

-AAAAAAA! -nie mogąc, już dłużej panować nad gniewem, po prostu wybuchłam.

Kilka sekund później, wokół mnie, zaczęły palić się drzewa.

-O cholera! -pisnęłam, bo ogień bardzo szybko, zaczął się rozprzestrzeniać.
-I co ja mam teraz zrobić?! -zapytałam sama siebie.
-Trzeba, to jakoś ugasić-mruknęłam.
-Co to było za zaklęcie, no myśl Cassandra, myśl! -stuknęłam się palcem w głowę, próbując przypomnieć sobie zaklęcie wywołujące strumień wody, o którym mówiła mi ciotka Zelda.
-No tak!
Cataracra el vido - powiedziałam, a strumień wody, zaczął gasić palące się drzewa.
Kiedy wszystko zostało już ugaszone, postanowiłam wrócić do domu, żeby nie narobić już więcej szkód.












Noooooo, to się porobiło🤔
Jak wam się podobał rozdział?
Piszcie w komentarzu😁

Do Zoba!
Ash🖤⛧

Chilling Adventures of Cassandra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz