Rozdział 33

1K 70 9
                                    

Ta ich narada, trwa już dobre trzydzieści minut, i jak na razie nie ma chyba zamiaru się skończyć.

-Co ty odwalasz?! -szepnęłam, patrząc na Prudence.

-To co powinnam-mruknęła, a ja popatrzyłam na nią zdezorientowana.
-Nie przyznałam się, to chociaż tak ci trochę pomoge-sykneła zirytowana.

-Dziękuje -wywróciłam oczami, a ona kiwnęła głową.

-Mam nadzieję, że zaraz skończą-skomentowała.

-Ja też, nie uśmiecha mi się tu siedzieć wieczności -uśmiechnełam się lekko. 

W całej kaplicy, panowała przerażająca cisza, przerywana od czasu do czasu szeptami zniecierpliwionych.

W pewnym momencie, kiedy myślałam iż zaraz usnę, ktoś raczył się wreszcie pojawić.

-Cassandro, jesteś wzywana-przede mną stanął,  jakiś wysoki brunet o poważnej minie.

-Ja? -spytałam zdziwiona, ponieważ myślałam, że w radzie bierze udział tylko Szatan, Nie Święty Sąd i ci inni ważni.

-Tak ty, rusz się-wywrócił oczami, podając mi rękę, która chwyciłam, by już po chwili znaleźć się w gabinecie Blackwood'a.

Rozejrzałam się dookoła, ale największą uwagę skupiłam na kłócących się, Lucyferze i Blackwoodzie.

-Ona zabiła moją bratanice!-syknął oburzony.

-Skoro była dziwką to co się dziwisz? -odpowiedział mu rozbawiony Lucyfer, a ja powstrzymywałam się, aby nie wybuchnąć śmiechem.
-A po za tym, nie przesadzaj Faustusie. Jest milion czarownic i czarowników na tym świecie-skomentował znudzony, na co ja już nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.

-Przepraszam-mruknęłam rozbawiona, widząc spojrzenia Sądu.

-Nie masz za co-zaśmiał się ten idiota.
-To jak? Ten milion tez wytępisz?-zapytał z czystym rozbawieniem.

- Wiesz co? Po Poznaniu Blackwooda rozważam to-odpowiedziałam złośliwie, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

-Jak śmiesz, się do mnie zwracać takim tonem?! -syknął oburzony.

-Nie przesadzaj Faustusie. Ja osobiście uważam, że Cassidy nie zrobiła nic złego, i ta cała rozprawa jest bezsensowna-prychnął.

-Jak to bezsensowna? Ta dziewczyna, zabiła czarownice! -oburzyły się stwory.

-Jak już powiedziałem, JEDNĄ na MILION-stwierdził zirytowany, wyrzucając ręce do góry.

-W takim razie, mamy ją uniewinnić? -spytały zdziwione.

-Tak, właśnie tak macie zrobić i nie zawracać mi więcej głowy!
A ty Faustusie, masz odwiesić Cassidy i pozwolić jej,  uczęszczać na zajęcia, aby rozwijała swoje zdolności  -powiedział poważnie.

-Ale... -Blackwood, znowu chciał zaprzeczyć, ale czarnowłosy, mu na to nie pozwolił.

-Cyżbyś podważał MOJĄ decyzje?! -zapytał patrząc na niego, morderczym wzrokiem.

-Nie, skądże-odpowiedział niezadowolony.

-To dobrze-poprawił marynarkę.
-Coś jeszcze? -popatrzył na nich.

-Nie-odpowiedzieli zgodnie.

-W takim razie, zostawcie mnie i Cassidy samych. Musimy porozmawiać o czymś-powiedział, siadając na fotelu Blackwood'a.

Westchnęłam niezadowolona, z takiego obrotu akcji. Ten idiota coraz bardziej mnie denerwuje, ale też i niestety mi imponuje.

-Papa-mruknęłam złośliwie, patrząc na wychodzącego ojczulka.

Po chwili, zostaliśmy już sami, więc odwróciłam się w stronę przeglądającego, jakieś papiery Lucyfera.

-Uratowałem ci ten twój piękny tyłeczek-skomentował patrząc na mnie.

-Nie prosiłam cię o to -prychnęłam.

-To nieważne, zrobiłem to, więc jesteś moją dłużniczką-wyszczerzył się chytrze.

-Chyba po moim trupie-syknęłam.

-Ojj, da się załatwić -zaśmiał się. 

-No dobra, czego chcesz? -warknęłam.

-Czemu ty ciągle, jesteś taka niemiła? -zapytał wzdychając.

-Bo mnie wkurzasz
-wzruszyłam ramionami.

-Czym?! Próbuję być miły, nie pasuje ci. Jestem złośliwy, czy arogancki to też ci nie pasuje! Kobieto zdecyduj się! -podniósł wkurzony głos.

No dobra, miał trochę racji, ale co ja poradzę?

-Po pierwsze, nie krzycz na mnie-syknęłam.
-Po drugie... -zaczełam, chcąc wyprzeć się tego, że taka jestem, ale nie mogłam.

-Widzisz? Nawet sama się z tym zgadzasz-parsknął kpiąco.
-Na początku, oczekuje od ciebie, abyś w końcu zaczęła mi ufać-skomentował poważnie.

Milczałam. Miał racje, nawet gdy, był w stosunku do mnie w porządku i przymykał na wiele rzeczy oko,  ja zachowywałam się okropnie.

-Spróbuje - wypaliłam w końcu, wzdychając ciężko.

-I było to takie trudne? -spytał zirytowany.

-Nie-mruknęłam.

-No właśnie-stwierdził zadowolony z siebie.

-Skoro mam cię zacząć traktować przyjaźnie, to muszę się czegokolwiek o tobie dowiedzieć. Bo tak naprawdę, to nic o sobie nie wiemy -skomentowałam, zdając sobie z tego sprawę, że wcześniej mnie to nie interesowało. 

-Masz racje, nie wiele o tobie wiem-odpowiedział zamyślony.

A ja przypomniałam sobie scenkę, sprzed niecałej godziny, więc parsknęłam śmiechem.

-Co cię śmieszy? -zapytał zdezorientowany.

-Gdybyś widział swoją minę, tam w kaplicy, kiedy wezwali cię, a ty pojawiłeś się z tymi lafiryndami-zachichotałam.

-Co? -zmarszczył brwi, zapewne dopiero po chwili, przypominając sobie o tym zdarzeniu.
-To były moje koleżanki-wzruszył ramionami, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.

-Jaaaasne, wierze ci-przytaknęłam, puszczając mu oczko.

-Nie muszę ci się tłumaczyć -wywrócił oczami.

-Jasne, że nie musisz Lucy-wzruszyłam niedbale ramionami.

-Czekaj, że jak mnie nazwałaś?! -zapytał rozbawiony.

-Lucy... podoba mi się. Będę tak od teraz, do ciebie mówić-uśmiechnełam się szeroko.

-To damskie imię-powiedział z irytacją.

-I co z tego? Najważniejsze jest to, że mi się podoba-posłałam mu złośliwy uśmieszek.

-Jeszcze o tym porozmawiamy, a teraz chodź, miejmy to już za sobą-stwierdził wstając, a następnie podając mi rękę, by przenieść nas do kaplicy.

Będąc na miejscu, mogłam dostrzec mnóstwo zaciekawionych spojrzeń, ale zignorowałam to i poszłam na swoje miejsce, słuchając tego co mają do powiedzenia, te stwory i Lucy.

Przez pewien czas, cos tam ględziły, ale ja ich nie słuchałam.
Zaczełam dopiero wtedy, gdy przeszły do sedna.

-Tak, jak zostało uzgodnione, przez naszego Pana i władcę, obwieszczamy, iż Cassandra Alison Spellman, zostaje uniewinniona, a sprawa jest uważana, za zamkniętą-powiedziały, tym samym kończąc rozprawę.

Kilka osób, zaczęło zgłaszać sprzeciw, ale zostali oni szybko uciszeni, spojrzeniem Lucyfera.

-Nie wiem, co ty dziewczyno zrobiłaś, ale jestem z ciebie dumny-mruknął Ambrose, kiedy do nich podeszłam.

-Ja? Nic, a nic-wzruszyłam ramionami.

-Jasne, a ja nie próbowałem spalić Watykanu-puścił mi oczko, na co się zaśmiałam.

-Miałaś trzymać się planu... -zaczęła surowo, ciotka Zelda, ale ciocia Hilda jej przerwała.

-Nie słuchaj jej, cieszymy się, że cię uniewinnili-przytuliła mnie, co ja odwzajemniłam.
-No dobrze, wracajmy już zanim się, jeszcze rozmyślą-skomentowała rozbawiona.

-Zgadzam się! Ostatnimi czasy, przekonałam się, że wszystko jest możliwe, więc lepiej wracać-zaśmiałam się.

Po chwili chwyciliśmy się za ręce, i przenieśliśmy się do domu, gdzie od razu poszłam do swojego pokoju.

Po niedługiej kąpieli, położyłam się spać, z myślą, iż od teraz wszystko wróci do normy.

Niestety, już niedługo później,  czas pokazał mi, jak bardzo się myliłam...




No moi drodzy, jak podoba się wam taki zwrot akcji?🤔❤
Piszcie w komentarzu i wyczekujcie, kolejnego rozdziału! 😁❤

Do Zoba!
Ash 🖤⛧

Chilling Adventures of Cassandra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz