Rozdział 31

1K 72 15
                                    

Już od kilku dni, mieszkam u Pierwotnych i szczerze mówiąc, zaczyna mnie to męczyć. Nie to, że nie lubię spędzać z nimi czasu, a przynajmniej z większością, ale po prostu odzwyczaiłam się od tego.
Te wszystkie ich kłótnie, ciągłe docinki Kol'a, oraz wkurzające zachowanie tego idioty Klaus'a, doprowadzają mnie do szału. Potrzebuje spokoju! A u ciotek miałam go mnóstwo.

Mam, gdzieś to co myśli Blackwood, czy jest na mnie wkurwiony, za Maggie. Ja się tak łatwo nie poddam i na pewno, nie będę się dłużej ukrywać, jak jakiś tchórz!

-Cześć - usłyszałam głos Kol'a, kiedy przekroczyłam próg salonu. 

-Hej-rzuciłam, siadając na sofie.
-Chciałam wam podziękować, za to, że znosiliście mnie przez te kilka dni -powiedziałam.

-Ojj było ciężko -skomentował złośliwie.

-No to ciesz się, bo już nie będziesz musiał. Wracam do siebie - zaśmiałam się.

-Tak po prostu? -spytała Bex.

-Tak, nie będę się wiecznie ukrywać-wzruszyłam ramionami.

-Jesteś pewna? -spytał Elijah.

-Tak, jestem-pokiwałam głową.
-A wiecie co, nawet do niego pójdę i się przyznam. Żaden stary dziad, nie będzie mną dyrygował-prychnęłam.

-Prawidłowo -stwierdził Klaus, uśmiechając się od ucha do ucha, czego ja postanowiłam nie komentować.

-Odważny krok -powiedziała Bekah.

-Nic mi nie zrobi -prychnęłam.
-A tak po za tym, to będę się zbierać, bo muszę coś jeszcze załatwić -uśmiechnełam się, po czym wstałam i uściskałam, moją ukochaną trójkę.

Kiedy skończyłam przytulać Bex, poszłam po swoją torbę, a potem prosto do samochodu, którym skierowałam się w stronę lasu.

-Hic ante circulum appareatis prudentiae Prudence
In pulchra figura pulmana, and tortuositate aliqua -wypowiedziałam zaklęcie, przyzywające.

-Hej, no już jestem. Czego mieszańcu? -spytała Prudence, jak zwykle milusio.

-Tego, że jak wiesz, mamy kłopoty. A raczej ja mam, bo cię nie wydałam
-powiedziałam.

-Jak to, nie wydałaś? -popatrzyła na mnie zdziwiona.

-Nie jestem kapusiem-wywróciłam oczami.

-No to pewnie chcesz, czegoś w zamian - prychnęła.

-Masz racje, chcę abyś pomogła mi się dostać, do Akademii. Muszę porozmawiać, z twoim ojcem -skomentowałam.

-Ty naprawdę, jesteś głupia. Przecież on się wtedy domyśli-popatrzyła na mnie, jak na debilkę.

-O to chodzi. Chcę się przyznać. Ma moją bransoletkę, więc ma też dowody, czyli to kwestia czasu, kiedy dojdzie do tego, że jest ona na pewno moja -wzruszyłam ramionami.

-No dobra, muszę przyznać ci racje, ale wiesz, że skończysz przed Sądem? -spytała.

-Tak, wiem- stwierdziłam, jakby nigdy nic.

-I cię to nie przeraża? -popatrzyła na mnie zdziwiona.

-Może troszkę, ale nie szczególnie bardzo. Nic mi nie zrobią- mruknęłam.

-Jesteś zbyt pewna siebie. Oni mogą wszystko, więc uważałabym-skomentowała

-Nie boję się, z gorszymi rzeczami miałam do czynienia i wychodziłam cało-wywróciłam zirytowana oczami.

-Niech będzie, chodź-podała mi rękę, którą ja chwyciłam, a następnie przeniosła nas do Akademii.
-Ojcze, masz gościa -powiedziała, wchodząc do pokoju, a ja zaraz za nią.

-Cassandro, dobrze iż jesteś, nie mogłem cię zastać u ciotek, powiedziały, że wyjechałaś na kilka dni-stwierdził odsyłając Prudence.

-Tak, byłam u przyjaciół-powiedziałam chłodno.

-Dobrze, chcę abyś wytłumaczyła mi, co to robiło na miejscu, gdzie zginęła Maggie. Tylko nie kłam i tak już wiemy, że to ty zabiłaś moją bratanice-podał mi złotą bransoletkę, którą dawno powinnam wyrzucić.

-Niby, jak się o tym dowiedzieliście? -prychnęłam, co niezbyt mu się spodobało.

-Nie takim tonem, panno Spellman-syknął.

-Będę mówić, jakim tonem mi się podoba-popatrzyłam na niego prowokująco.

-Czyli się przyznajesz?! -zapytał, ignorując to co powiedziałam.

-Owszem, przyznaje się-popatrzyłam mu prosto w oczy.

W tej samej chwili, otworzyły się drzwi gabinetu, przez które wpadła trójka osób.

-Ma prawo do milczenia! -wypalił Ambrose.

-Zgadzam się! -dorzuciła Sabrina, a ja miałam ochotę parsknąć śmiechem.

-Nie róbcie z siebie błaznów-syknęła ciotka Zelda.
-Co ty tu robisz?! -to pytanie skierowała do mnie.

-Przyszłam się przyznać, tak jak mi kazałaś-wzruszyłam ramionami.
-A po za tym, to oczywiste, że ja za tym stoję -powiedziałam, pokazując jej bransoletkę.

-W takim razie, będę zmuszony zamknąć cię... -zaczął, ale ciotka mu przerwała.

-Nie zgadzam się! Przyznała się samodzielnie, więc chcąc nie chcą, ma prawo do ulg! -stwierdziła.
-Moja siostrzenica, naturalnie odpowie za swoje czyny, ale do czasu rozprawy, będzie przebywać w DOMU, a nie jak jakiś przestępca, zamknięta w celi! -powiedziała poważnie.

-Nie sądzę, aby na to zasługiwała - skomentował, a ja prawie się na niego rzuciłam.

-Nie obchodzi mnie to. Cassandra będzie oczekiwać rozprawy w domu! -zaczęła się wykłócać.

-Wyjdźcie, chce porozmawiać z waszą ciotką w cztery oczy-powiedział, wskazując nam drzwi.

Chcąc nie chcąc, wyszłam aby nie narobić sobie większych kłopotów.

-Oszalałaś?! -Sabrina popatrzyła na mnie, jak na idiotkę.

-Nie, taki był plan-wzruszyłam ramionami.

-I my, o niczym nie wiedzieliśmy?! -spytała oburzona.

-Ciotki miały wam powiedzieć, więc nie miej do mnie pretensji - syknęłam, a ona lekko przerażona się uciszyła.

Chwile później, z pokoju wyszła ciotka, z uśmiechem wyrażającym satysfakcje.

-Udało mi się go przekonać. Nie ważne, jak ale udało i do rozprawy możesz przebywać w domu-powiedziała,  zadowolona z siebie.

-Świetnie -wywróciłam oczami.
-A co potem? -spytałam.

-To się okaże, a teraz Ambrose, zabierz ją do domu -popatrzyła na niego.

-Daj rękę-powiedział, a ja podałam mu dłoń, by już za chwile, znaleźć się w domu.

-Moje auto, zostało w lesie-mruknęłam, po jakiejś chwili ciszy.

-Potem się tym zajmę -skomentował, a ja pokiwałam głową.

-Jak wygląda ten cały Nie Święty Sąd, no i o co chodziło,  ze sprawą Sabriny? -spytałam.

-Ciotki nic ci nie wyjaśniły? -popatrzył na mnie zdziwiony, a ja pokręciłam głową.

-No więc, Nie Święty Sąd, to taki, jakby odpowiednik ludzkiego sądu, tylko, że magiczny. Istoty z piekła, które są w radzie, wymierzają karę czarownicą, które tak, jak ty kogoś zabiły, albo popełniły inne, poważne dla nas przestępstwo-powiedział.
-A jeśli chodzi o Sabrine, to poszło o to, że jej ojciec po jej urodzeniu, wpisał ją do księgi, bo wziął tam, jakąś przysługę od naszego pana. No a ona, oczywiście się z tym na początku nie zgadzała, wiec odbyła się rozprawa, którą wygrała -opowiedział w skrócie.

-Aha, a jeśli taka czarownica,  nie wygra rozprawy, to co się z nią dzieje? -spytałam.

-No wiesz, różnie. Czasami to, jakaś lekka kara, a w najgorszym wypadku śmierć-mruknął.

-Rozumiem-pokiwałam głową.
-Wiesz, pójdę już do siebie -stwierdziłam po chwili.

-Okej, ja się zajmę twoim autem -powiedział, po czym wyszedł.

Posiedziałam jeszcze chwile w salonie, a następnie poszłam do siebie, i przesiedziałam tam resztę dnia, rozmyślając co będzie dalej.








































Jak podoba wam się, taki rozwój akcji? 😁😏
Piszcie w komentarzu! ❤

Do Zoba!
Ash🖤⛧

Chilling Adventures of Cassandra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz