Część druga Little Evil.
Nowe życie.
Nowe miasto.
Nowa szkoła.
Nowe znajomości.
Coraz więcej tajemnic i wyzwań godnych poświęceń.
No i moje jeszcze bardziej mroczne oblicze...
Ze snu wybudził mnie głos nikogo innego, jak mojego ukochanego kuzyna. Wyczujcie ten sarkazm.
-Cassidy, ciotki kazały mi cię obudzić na śniadanie - usłyszałam jego głos.
-Ja nie mogę, jeszcze pięć minut-mruknęłam zasłaniając twarz poduszką, ponieważ odsłonił zasłony.
-Nie ma pięciu minut, jest dziesiąta trzydzieści, a jak dobrze pamiętasz, dzisiaj zajęcia w Akademii zaczynają się wcześniej-skomentował.
No tak, kochany Ambrose, ostatnio zaczął bawić się w przykładnego starszego kuzyna, który daje "dobry przykład" młodszej kuzynce.
-No dobra, już wstaje! -powiedziałam podnosząc głos, kiedy to on bezczelnie ściągnął ze mnie kołdrę.
-Nareszcie, czekamy w kuchni -poinformował mnie, po czym wyszedł.
Niezadowolona, wstałam z łóżka, a następnie podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej czerwony, krótki golf z długim rękawem, czarne rurki z dziurami i tego samego koloru co golf, trampki. (Zdj)
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Z wybranym strojem poszłam wsiąść szybki prysznic, a następnie, zeszłam do kuchni.
-Hejka-rzuciłam wchodząc.
-Dzień dobry, usiądź -Ciotka Zelda, wskazała na krzesło.
-Co jest? -spytałam marszcząc brwi.
-Chciałam wam przypomnieć, o jutrzejszej wizycie naszych gości-powiedziała.
-Ah tak, pamiętam.
Ale ja też mam pytanie-zaczełam.
-Jakie? -spytała ciocia Hilda.
-Znalazłam na strychu pewien kufer i nie mam do niego klucza, więc chciałam zapytać, czy może, któraś z was go ma? -popatrzyłam na nie, a ciotka Zelda słysząc to prawie zakrztusiła się kawą.
-Jaki kufer?! -zapytała gwałtownie.
-No taki drewniany, dość duży. Coś nie tak? -zmarszczyłam brwi.
-Nie, ale trzymaj się od niego z dala! -uprzedziła mnie.
-Czyli jednak! O co chodzi? -westchnęłam.
-O nic, po prostu nie dotykaj go i tyle! Koniec tematu -powiedziała, a ja widząc jej lekkie zdenerwowanie, nie dociekałam dłużej, co nie oznacza, że odpuszczę.
Chwile później, ciocia Hilda podała śniadanie, które wszyscy zjedliśmy w ciszy.
-Ja będę się zbierać, a wy nie zapomnijcie, że macie być wcześniej w Akademii! -przypomniała nam ciotka Zelda, po czym wyszła.
-Ciociu Hildo, o co chodzi z tym dzisiejszym wcześniejszym przyjściem? -spytałam, odkładając talerz.
-Nie mam pojęcia, ale myślę, że jednak to coś ważnego, skoro tak wam każą
-skomentowała.
-Pewnie tak-wzruszyłam ramionami patrząc na zegarek, który wskazywał jedenastą trzydzieści, co oznacza, że mamy jeszcze półtora godziny.
-Pójdę posprzątać resztę rzeczy ze "strychu"-oznajmiłam, ale zanim odeszłam, zatrzymał mnie jeszcze głos kobiety.
-Już skończyłaś? -była ewidentnie zdziwiona.
-Tak, razem z Kath szybko się uwinęłyśmy, więc muszę tylko wyrzucić rzeczy do śmieci-wyjaśniłam.
-Dobrze, w takim razie idź-uśmiechnęła się, co ja odwzajemniłam, a następnie poszłam na górę, by dokończyć prace.
Gdy weszłam do środka, od razu rzucił mi się w oczy ten kufer, od którego mam się trzymać z dala.
-Korci cię co? -zapytał rozbawiony Ambrose.
-Bardzo, jestem ogromnie ciekawa, co jest w środku, a ciotka Zelda tylko bardziej te ciekawość pogłębiła-westchnęłam, nawet na chwile nie spuszczając z niego wzroku.
-Nie mam pojęcia co w nim jest, ale lepiej go nie dotykaj, bo widząc, jak zareagowała na niego ciotka, to nie ma w nim nic dobrego-powiedział poważnie.
-No, ale... -zaczełam, ale mi przerwał.
-Nie ma żadnego "Ale"! Masz go nie ruszać i tyle! -popatrzył na mnie surowo, po czym wyszedł.
Westchnęłam ciężko, ale na razie postanowiłam go posłuchać, chodź jeszcze do niego wrócę!
Tym czasem, wzięłam się za wynoszenie śmieci.
Kiedy skończyłam, strych był nie do poznania, zostały w nim tylko te rzeczy, które zostać miały nic więcej.
Zadowolona poszłam się odświeżyć, ponieważ jest już dwunastą dwadzieścia, czyli zostało mi jeszcze czterdzieści minut, do pierwszych zajęć w Akademii.
Gotowa, wzięłam torbę, po czym zeszłam na dół i wyszłam, by spacerkiem dojść pod Akademie.
****
Będąc na miejscu, weszłam do środka, i od razu zauważyłam, że jest okropny gwar.
Czyżby, jakiś apel?
-Cześć Cassidy - usłyszałam tuż obok.
-Hej Nick, o co chodzi? Czemu tu jest taki gwar? -spytałam zdezorientowana, witając się z nim.
-Nie mów, że nic nie wiesz-zaśmiał się, na co ja wywróciłam oczami.
-Powiesz mi czy nie? -skrzyżowałam ręce pod biustem.
-Wizytą w Akademii, zaszczycił nas sam Szatan.
W tej chwili siedzi u Blackwood'a, a za chwile ma przyjść tu. Chce zobaczyć, jak funkcjonuje nasza szkoła.
Chodź szczerze mówiąc, Blackwood nie był z tego zbytnio zadowolony -wyjaśnił, a ja miałam ochotę, jak najprędzej z tond wyjść.
-Czemu nie wiedziałam tego wcześniej, nie przyszłabym- mruknęłam sama do siebie.
-Mówiłaś coś? -zapytała, ale ja pokręciłam głową.
-Czyż to nie zaszczyt? -obok nas, pojawiła się Prudence wraz ze swoimi siostrami, i Sabriną.
-Odwiedził nas sam Lucyfer! -zachwycała się Agatha.
-O jacie, ależ to ekscytujące -zrobiłam udawaną ucieszoną minę, na co ona prychnęła.
-No cóż, ty chyba nie umiesz tego docenić mieszańcu, zresztą ktoś taki, jak on nawet, by na ciebie nie spojrzał-stwierdziła złośliwie.
Oj zdziwiłabyś się i to bardzo.
Już chciałam jej czymś odpyskować, ale do moich uszu dobiegł głos Blackwood'a.
-Moi drodzy, proszę o uwagę! -zaczął, a wszyscy umilkli.
Odwróciłam się w tamtą stronę i lekko zdziwiona, uświadomiłam sobie, że obok stoi ciotka Zelda.
-Mamy zaszczyt dzisiaj gościć w naszych progach, Władcę
Piekieł... -zaczął swoją tandetną gadkę, z której ja całkowicie się wyłączyłam, ale mimo to udawałam, że słucham.
-Ej, on się na ciebie cały czas gapi-usłyszałam tuż przy uchu głos Nick'a.
-Kto? -szepnęłam, patrząc na niego.
-Mroczny Pan
-skomentował, a ja wyczułam w jego głosie niezadowolenie.
-A co zazdrosny? -spytałam złośliwie, na co on się zaśmiał.
-Nie, ale mówię serio. Patrz-wskazał mi dyskretnie wzrokiem, na tego idiotę, który bezwstydnie wręcz pożerał mnie wzrokiem.
Prychnęłam, patrząc na niego.
Jak zwykle, był ubrany w czarną marynarkę i tego samego koloru spodnie, oraz czerwoną koszulę.
Czasami zastanawiam się, czy nosi coś innego...
Stał dumnie wyprostowany i chyba zauważył, że również na niego patrzę, bo zaczął się głupio uśmiechać.
-Ja stąd spadam-mruknęłam, ale kiedy chciałam się już obrócić, czyjaś ręka mnie zatrzymała.
-Gdzie? Ciotka Zelda cię udusić, jak zwiejesz-szepnął Ambrose, przywracając mnie do poprzedniej pozy.
Wywróciłam oczami zirytowana, ale miał rację.
Muszę tu zostać.
Przez resztę kazania Blackwood'a, unikałam wzroku Lucyfera, nie chce mi się z nim gadać, nie jestem jeszcze gotowa i mam co innego na głowie.
-To wszystko, możecie rozejść się na zajęcia -powiedział, kończąc tym samym swój monolog.
Nareszcie upragniony koniec!
Już miałam się odwracać, ale zauważyłam, że cała ich trójka, coś szepta i bez wyjątku patrzą w moją stronę.
O cholera, zwiewamy...
-Co tak stoisz?!
Rusz się! -syknęłam patrząc na Nick'a, który zauważył to samo co ja.
-Cassidy, Blackwood daje mi znać, że mamy chyba iść do jego gabinetu -powiedział, a ja miałam ochotę, jak najszybciej zniknąć.
-Nie ma opcji, źle się czuje-skłamałam, na co on popatrzył na mnie z politowaniem.
-Jesteś w połowie wampirem, i z tego co wiem, wy nie chorujecie! -stwierdził złośliwie.
-Ale ja jestem innym przypadkiem, a na dodatek, nie mam ochoty na spotkanie z nim teraz -powiedziałam, zanim ugryzłam się w język, ale on chyba pomyślał, że chodzi o Blackwood'a, bo odpuścił.
-Dobra, idź do domu, wcisnę im coś-westchnął, a ja posłałam mu uśmiech, po czym uciekłam.
Od razu, pojechałam do Pierwotnych.
Resztę dnia przesiedziałam u nich, a do domu, wróciłam późno, żeby uniknąć chociaż dziś kazania ciotki.
Welcome!
Jak myślicie, Cass będzie żałować, że zniknęła? 😏
Dowiecie się w następnym rozdziale!😁