34.

71 8 2
                                    

Melania:

Huh. Do ślubu został miesiąc a na dzisiaj jest umówiona wizyta. Ciekawa jestem jak moje skarby. Trochę widać mi juz brzuszek ale mam nadzieje ze nie przytyje jakoś mega dużo. Shawney we wszystkim mię wyręcza i cały czas próbuje wcisnąć mi jedzenie. Zachowuje się jakbym była juz w 9 miesiąc a nie początku trzeciego.

Jeśli chcę zdążyć to muszę wstać i zerwać tez Shawniego. Poranne mdłości o dziwo mi juz przeszły i nie były jakieś katastrofalnie męczące. Szybko wyszłam z pod kołdry i w sekundę poczułam chłód.

- Shawnn kotku wstawaj... Proszę.- potrząsnęłam jego rękę.
- Ymmm...- mruknął.
- Shawnie chodź, trzeba wstać. -Nadal próbowałam go obudzić lekko go tykając w ramię.
- Ymm...
- Shawn, rodzę!- krzyknęłam.
- Co?! Jak? Szybko do samochodu. Nie czekaj pomogę ci!- Zerwał się i zaczął zakładać ubrania a ja zwijałam się ze śmiechu.
- Głuptasie to trzeci miesiąc nie dziewiąty, chciałam tylko żebyś wstał bo mamy dzisiaj wizytę.- Przypomniałam mu.
- EJ! To nie fair. Przestraszyłem się. Wielorybku.- Podszedł i mnie przytulia ale ja go lekko odepchnęłam.
- Co ty powiedziałeś?- Uniosłam jedną brew do góry.
- Nic nic już. Idź się zbieraj, zrobię śniadanie. - Powidział zbyt szybkim tempem przy czym lekko popchnął mnie w stronę łazienki przy sypialni.

Jak powiedział mój narzeczony poszłam do łazienki aby wziąć prysznic i pomalować się jako tako żeby nie straszyć ludzi. Gdy wyszłam czekała na mnie sterta naleśników. Kocham Shawniego.

- Pani Mendes, podano do stołu. - ukłonił się jak kelner.
- Dziękuje panie Mendes. Cóż to za pyszny syrop klonowy?- Zasnakowałam jego dania i udałam zachwyt nad akurat kanadyjskim symbolem.
- Najlepszy jaki miałem. - zasmiał się Shawn.
- Dziękuję w takim razie. Smacznego.- Powiedziałam po czym wzięłam następny kawałek i podałam go Shawnowi prosto do ust.
- Smacznego moja dziewojo.
- Co?!- Prawie wyplułam pyszne naleśniki przez słowo którego użył.
- Dziewojo.- Powtórzył z wielkim i głupawym uśmiechem na ustach.
- Dlaczego? Dlaczego po polsku. Kto cię tego nauczył?- pytałam wciąż się śmiejąc.
- Hahaha internet wszystko ci powie.
- Materdeo.
- A to co znaczy?
- Coś jak "o matko" tylko że zmienione trochę. Jestem kiepska w tłumaczeniu... nie słuchaj mnie lepiej.
- Martedeo.- Shawn cicho piwturzył nieznany mi wyraz.
- Co?
- No to co mówiłaś przed chwilą.
- Shawn. To było "materdeo".- ponownie się zaśmiałam.
- Okey. Polski język, trudny język. - Shawn stwierdził kiedyś że będzie uczył się polskiego chociaż ja doskonale umiem angielski.
- Prawda.
- Idę się ogarnąć i możemy jechać.
- Pozmywam.- zaproponowałam i od razu pożałowałam.
- Mamy zmywarkę. Zostaw to i idź do salonu.- Shawn cofnął się do kuchni.
- Mogę włożyć dwa talerze do zmywarki.- Nie ustępowałam.
- Ale pierwsze musiała byś wyjąć te czyste i włożyć je na górne półki, więc nie.
- Proszę.... Shawney. Ciąża to nie choroba.
- Nie. I niech ja tylko cię tu zobacze.
- Ugh.- udałam że idę do salonu ale po chwili wróciłam by jednak zrobić porządek. Chwilę potem poczułam jak Shawnie łapie mnie za biodra i niesie na kanapę.
- Mówiłem.- pogroził mi palcem- Nie ruszaj się z tąd, proszę ładnie.
- Ugh. No dobra. Ale szybko.
- Jak najszybciej kochana.- Cmoknął w powietrzu i skierował się do łazienki.

Shawn:

Po wizycie u lekarza odwiazłem Mel do domu gdzie czekali na nią chłopcy. Postanowili że zobaczą jak mieszkamy i wogóle. Mel się ucieszyła że ich zobaczy a ja że w tym czasie będę mógł przygotować dla niej niespodziankę.

Zajechałem samochodem na plac budowy naszego domu. Jest już wymurowany i ma dach a dzisiaj wsadzają okna. Kazałem im robić wszystko szybciej bo chcę się tu wprowadzić zaraz na wiosnę.
Podszedłem do kierownika budowy i wypytałem o wszystko.
- A i jeszcze jedno. Dam wam o 300 tys więcej jeżeli dom będzie gotowy na 15 marca zamiast na 25 czerwca. Postarajcie się.
- Dobrze, dom będzie najlepszy.

Chwilę jeszcze popatrzyłem i wróciłem do auta. Do głowy wpadł mi tekst na piosenkę więc od razu notowałem.

I can't write one song that's not about you,
Can't drink without thinking about you
It is too late to tell you that
Everythings means nothing
If i can't have you.

Wszystkie moje piosenki od tamtego koncertu były o niej. O mojej i tylko mojej Melanii.

Cieszę się jak małe dziecko z tego, że zgodziła się zostać moją żoną i mieć ze mną dzieci. Nawet bliźniaki.
Cholernie się cieszę.

Melania:

Shawna nie ma i nie ma. Chłopcy już poszli i tylko Zee ze mną był dłużej ale też już musiał iść. Co sekundę zerkam na zegarek który wskazuje juz na 22:31 od kilku dłuższych chwil.

Podkoczyłam bo usłyszałam dźwięk komórki. Miałam nadzieje że to Shawnie i odebrałam nie patrząc na wyświetlacz. Niestety.
- Dzień dobry.- Odezwał się nieznajomy głos. Troszkę panikowałam.
- Dzień dobry.
- Czy pani to Melania Wilk?
- Ttak.
- Jestem doktor Murphy. Pan Shawn Mendes miał wypadek. Jest u nas w szpitalu. Czy może pani przyjechać?- byłam w szoku. Shawnie... mój Shawnie miał jakiś wypadek. - Proszę pani.. Jest tam pani? Proszę panią....
- Jestem tak, przyjadę za max. 20 minut. - Po chwili usłyszałam odgłos zakończonego połączenia. Szybko wbiegłam po schodach i założyłam pierwsze lepsze ubrania. Zgarnęłam klucze od białego porsche Shawna i szybko wyjechałam nim na ulice.

Pod szpitalem byłam 15 minut później. Gdy tylko wysiadłam oślepił mnie blask flesh'y. Nie odpowiadając na pytania dziennikarzy doszłam pod drzwi szpitala przy których ochrona odganiała media. Podbiegłam do recepcji.
- Gdzie leży Shawn Mendes?
- A pani to?
- Narzeczona do cholery gdzie on jest?!- wrzeszczałam martwuąc się jednocześnie o brązowookiego.
- Sala 215 Drugie piętro czwarte dzwi po lewej. - poinstruowała mnie kobieta.
- Dziękuję.

Szybko dostałam się pod wskazane drzwi i weszłam do środka. Lekarz wyprosił mnie, bo robili mu badania. Dopiero teraz po spojrzeniu w lusterko zdałam sobie sprawę, że wyglądam jak upiór. Wyszłam z toalety i zauważyłam na korytarzu Nialla i Aali z Karen i Manuelem.
- Jak z nim?
- Nie wiem. Nie pozwolili mi wejść. - jęknęłam.
- Oh Mel, nie płacz. To szkodzi dzieciom. Musisz być silna bo one cię teraz potrzebują a Shawn da radę, wyjdzie z tego. - Karen z Aali cały czas mnie przytulały do kiedy nie wyszedł lekarz.
- Jedna osoba może wejść i proszę nie męczyć pacjenta.
- Mel idź.- Powiedzieli wszyscy.

Powoli skierowałam się do drzwi po czym je otworzyłam. Zobaczyłam Shawna który się uśmiechnął. Na głowie i ręce miał bandarze. Na twarzy był poobijany a żebra miał poobijane jak nie złamane.

- Hej.- Szepnęłam- Jak się czujesz?
- Lepiej bo dali mi jakieś proszki ale nie martw się, proszę. - mruczał całując moją dłoń.
- Shawn... Nie mów tak. Zawsze będę się o ciebie martwić. Co się w ogóle tam stało co?- spytałam cichutko.
- Jakiś kretyn we mnie wjechał.- mówił jakby go wcale to nie obchodziło.
- Ale jak?
- Podobno był pijany. On Mel.. On nie przeżył.
- Oh.
- To trochę jakby też moja wina.
- Nie prawda Shawney. To tylko i wyłącznie on spowodował ten wypadek. A ty teraz śpij, odpocznij.- gładziłam ręką jego brąz loczki.
- A zostaniesz?
- Zostanę.- Shawn posunął się na łóżku.
- Wskakuj.
- Nie. Będzie ci nie wygodnie. - oburzyłam się.
- Wygodniej z tobą niż bez ciebie.
- Oj głuptasie. Dobrze że jesteś. Kocham cię.- pocałowałam go w czoło.
- Ja ciebie bardziej. Serio. I te dwa małe szkraby też. Dobranoc misie.- Objął mój brzuch ręką i zamknął powieki. Chwilę potem ja też oddałam się Morfeuszowi.

_______________________________

Oni żyją sami sobą. Serio. Miałam całkiem inny pomysł na ten rozdział ale coś mi nie wyszło.

Jak tam szkoła? Pochwalcie się w komentarzach.


Mam nadzieję że się podoba i do następnego. 💞⭐⭐

Lost in her heart | S.M ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz