40 rozdział | Krople deszczu.

998 136 173
                                    

Nazajutrz...

Pov. Łukasz

Siedziałem w salonie i czekałem na odpowiednią godzinę, by móc Marka zawieźć na rehabilitację. On w tym czasie się szykował, niedawno co się zbudził i muszę rzec, że trochę z tym snem przesadził, gdyż spał na pewno więcej niż dwanaście godzin. Skąd on ma ten talent do spania to nie wiem, ale również by mi się przydał.

Wyszedł z łazienki ubrany w trochę luźniejsze ubrania, natomiast ja wyglądałem inaczej niż zwykle. Elegancka koszula, eleganckie spodnie i pierwszy raz mam chyba skarpetki do pary. Miałem również włosy ułożone na żel. Marek spojrzał na mnie i był w szoku, gdyż na co dzień tak nie wyglądam, rzadko kiedy można mnie zobaczyć w takim stroju, najczęściej paraduję w spodniach dresowych wraz z koszulką, która jest zwykle na mnie za duża.

Uniosłem się z kanapy i spojrzałem na Marka, który powolnym ruchem zbliżał się w moją stronę. Kiedy zobaczyłem jego niebieskie oczy to od razu poczułem się na duchu lepiej. Blondyn chwycił się mocniej mojej ręki i postanowił wstać, a ja mu w tym pomogłem. Stał na dwóch nogach, lecz tylko w jednej miał czucie i władzę.

— Jakiś Ty szybki, mój Romeo — zacząłem, a Marek spojrzał na mnie uśmiechnięty.

— Ja zawsze jestem szybki, więc wiesz — zaśmiał się, trzymając się mojej dłoni. Mało co mu pomagałem, ponieważ on nie chciał zbytnio, abym mu pomagał. Pozwalał mi tylko trzymać go za rękę. W sumie on sam nie chciał mnie puszczać, bo nie był dokładnie pewien tego czy się utrzyma.

— Która jest godzina? — zapytałem, a blondyn usiadł na wózku, spoglądając ciągle w moją stronę. 

— Mamy jeszcze sporo czasu — rzekł spokojnie. — Dałeś Grzymisławie jedzenie?

— Tak — kiwnąłem twierdząco głową. — Jest pewnie najedzona, bo zjadła wszystko.

— Nie dałeś jej za dużo? W sam raz jej podałeś? — spytał, a ja przewróciłem oczami.

— Tak, nie będzie spasiona jak świnia — rzekłem. — Chociaż ona bardzo lubi jeść...

Marek się zaśmiał.

— To tak jak Ty — powiedział, a ja zmrużyłem oczy. — Jesteś żarłokiem.

— Nieprawda! — krzyknąłem, krzyżując ręce na piersi. — A Ty mało co w ogóle jesz. Zacznijmy od tego, że Ty wszystko wybrzydzasz.

— Nie chciałem zabrzmieć źle — oznajmił, poprawiając włosy. — Chcę byś wiedział, że Grzymisława ma to po Tobie.

Marek traktuje Grzymisławę jak swoją rodzoną córkę, uważam w sumie to za bardzo słodkie.

— Niech Ci będzie — powiedziałem, głaszcząc kota, który był obok mnie. — W pełni się z Tobą zgadzam.

— Na pewno? — dopytał, a ja podniosłem obie brwi w górę.

— Na pewno.

Nadeszła w końcu pora, aby wyruszyć z domu w stronę szpitala. Mam ogromną nadzieję, iż Marek niedługo odzyska władzę w drugiej nodze, pochodzi chwilę na rehabilitację i nie będzie musiał już tam wracać.

Wyszliśmy z mieszkania i czekała nas bardzo krótka droga do szpitala, więc postanowiłem pójść z nim na piechotę. Do szpitala mamy zaledwie kilometr czy troszkę więcej, więc na czas powinien być na miejscu.

— Zimno dzisiaj — powiedział Marek po krótkiej chwili. — Nie zmarzniesz w drodze powrotnej? — zapytał smutny.

— Nie martw się o mnie, nic mi nie będzie — rzekłem, uśmiechając się w jego stronę. — Mam na sobie bluzę, więc nie powinienem zmarznąć.

Mój Anioł; KxK ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz