Ach, kolejny wspaniały dzień...
Rozpoczął się on pełną ekscytacją. To dzisiaj miałam poznać jak to jest.O 6:00 obudził mnie jak zwykle budzik. Myśli w mojej głowie krzyczały "Ja pierdole chyba prędzej się zabije niż wyjdę z domu". Niestety nie miałam dużego wyboru więc wstałam i poszłam do kuchni zaparzyć herbatę. Może nie była to zielona herbata, która korzystnie wpływa na metabolizm i często jest jedynym posiłkiem doświadczonych Motylków, ale mam nadzieję, że biała nie jest zła. Zresztą nawet nie mam zielonej w domu.
Po zalaniu herbaty ogarnęłam się w łazience, ubrałam i wtedy przyszedł czas na śniadanie. Zgodnie z wieczornym postanowieniem zjadłam pół brzoskwini, a resztę spakowałam do plecaka. Miała mi posłużyć w razie kryzysu. Na szczęście takowy nie nastąpił.
Podjechałam rowerem na przystanek i rozpoczęłam godzinną podróż komunikacją miejską. Wszystko poszło gładko, a ja przekroczyłam próg nielubianego przeze mnie budynku 10 minut przed pierwszą lekcją.
Zaczęły się lekcje. Biologia, WOS... i po WOS'ie moja aspołeczna strona została brutalnie zaatakowana. Spotkałam dziewczynę, która chodziła do tego samego gimnazjum co ja. Dodam tylko, że nie mieszkam w dużej miejscowości więc wszyscy ze szkoły znają siebie lepiej lub gorzej. Ugh... Powiedziałam jej "cześć", a ona pociągneła rozmowę. W tamtym momencie chciałam umrzeć. Dowiedziałam się, że dostała się tu w rekrutacji uzupełniającej. Jakby nie mogła gdzieś indziej...
Kolejne lekcje mięły normalnie. Chemia, przedsiębiorczość, angielski, niemiecki i WOK. Jednak podczas tego dnia w szkole doświadczyłam czegoś nowego. Najpierw normalnie poczułam głód, ale zignorowałam go. Kiedy zniknął było mniej więcej po połowie zajęć. Później, już prawie pod sam koniec poczułam... nie tyle głód co po prostu pustkę w żołądku. Nawet nie chciało mi się wtedy za bardzo jeść, więc nie ruszyłam dwóch pozostałych kawałków brzoskwini.
Uradowana końcem zajęć oraz ze świadomością, że nic w trakcie nich nie zjadłam, poczłapałam do metra. Było zadziwiająco pusto. W autobusie jednak spotkłam dużo osób ze starej szkoły. Udawałam, że ich nie znam i wyszłam gdy tylko dojechałam w porządane miejsce.
Wreszcie przyszedł moment, którego najbrdziej się obawiałam. Obiad. Zjadłam trochę ryżu z duszonymi warzywami. Najgorsze jest liczenie kalorii w takim posiłku, ale musiałm coś zjeść. Nie mogę pozwolić żeby ktoś coś zauważył.
I tak doszłam do obecnego momentu. Jest 17:20 i myślę, że do 18:00 zjem jeszcze tą nieszczęsną brzoskwinie. Ale spokojnie, o 20 mam jogę, na której coś jeszcze spalę. Kolejna część pojawi się najpewniej jutro.
Czas na statystyki.
Co zjadłam (+ co zjem do końca dnia)
1 brzoskwinia ~ 43kcal
Dwie duże łyżki ryżu (130 kcal/100g) ~ 260kcal (niestety nie wiem ile to było gram. Założyłam, że 200g)
Dwie nabierki duszonych warzyw - z tym mam duży problem. Nie wiem w jakiej ilości zjadłm jakie wrzywa. Była tam cebula, papryka, czarne oliwki, cukinia i pewnie jeszcze coś. Na jakiejś losowej stronie w internecie znalazłam, że mieszanka gotowanych warzyw ma 30kcal/100g i to przyjmę. Pewnie w żadnym stopniu nie odzwierciedla to mojego posiłku, ale co mogę zrobić. Także ~ 90kcal
Na szczęście w dietach nie ma uwzględnionych owoców i warzyw, ale to niestety jest obecnie moje główne porzywienie.
Garść malin ~ 53kcal (100g)
Jestem żałosna. Nie mogłam się powstrzymać od zjedzenia tych malin. W dodatku mam chore gardło więc nie chciałam wymuszać wymiotów. Jeżeli nie mogę się kontrolować pierwszego dnia, to co będzie dalej?Ilość spożytych kcal
446Nie wiem czy dobrze liczę, bo 450kcal to strasznie mało.
Waga 65,8kg
Jest to o 0,9kg mniej niż wczoraj. W obu przypadkach ważyłam się po obiedzie, ale wtedy zrobiłam odstęp kilku godzin.
Wiem, że prawdopodobnie nie jest to skutek mojej jednodniowej "diety" tylko zwykłe dobowe wahania wagi, ale i tak czuję szczęście i motywację do dalszego działania.Do jutra?
"Jeśli przez przypadek Cię zniszczę...
Wybaczysz mi?"Pied Paper