190928

15 1 3
                                    

To tak, najpierw podam bilans, bo będę się do niego później odnosić.

Waga 63,4kg

Jak bardzo chcę się zabić

Śniadanie (11:00)
Ziarna słonecznika (20g) 116, 4kcal
Miód (30g) 97,5kcal
Bagietka (20g) 53kcal
Chałka (20g) 66,8kcal
Ser (20g) 75,4kcal
Obiad (16:30)
3 pierogi z mięsem (120) 246kcal
Ciasto do pierogów (30g) 79,2kcal

793,2kcal/700kcal

Pierwsza rzecz, jestem gruba i chcę się zabić. Przekroczyłam ilość kalorii jaką powinnam była przyjąć i to co napisałam to nawet nie jest wszystko. Przed kolacją chciałam napisać, że zrąbałam śniadaniem. Może nie zjadłam dużo, jeśli chodzi o ilość, ale za to wszystko mega kaloryczne. Teraz jednak nie miałoby to sensu, bo zjadłam myślę dodatkowe (minimum) 500kcal wieczorem.

Ale zanim napiszę o tej wpadce, opowiem o innej rzeczy.

Już po obiedzie zobaczyłam, że zjadłam za dużo więc trochę poćwiczyłam jakiś fitness/cardio, ale wiecie jak to jest z traningami z yt. Na koniec zrobiłam jeszcze 50 brzuszów.

Myślę, że w tamtym momencie mogłam zbliżyć się do tych nieszczęsnych 700kcal.

Wieczór to była jedna wielka porażka. W sumie do wytrzymała długo, bo do 21:30 niczego nie zjadłam, jednak kiedy moja mama zrobiła grzanki, moja dawna ja przekrzyczała Anę. Po tym to już poleciało. Maliny z cukrem, pomidor, baton i na koniec jeszcze bułka indyjska.

Kiedy już minęła chwila po tym "napadzie" poczułam się najgorzej na świecie i poleciałam do łazienki. Zwróciłam trochę, ale na pewno nie wszystko. Jestem pewna, że przekroczyłam 1000kcal i to konkretną sumę.

Mam takie uprzedzenie do wymiotowania, bo strasznie się boję, że coś mi się stanie z przełykiem, gardłem czy jeszcze czymś innym. Wiem, że jestem aż nadto przeczulona, ale jak teraz sobie siedzę 8 czuję ból gardła to moja wyobraźnia zaczyna szaleć. Nie wiem co jest ze mną nie tak, ale mam takie swoje mini fobie na różnych płaszczyznach.

Ech...

Bardzo bym chciała wreszcie móc zrobić sobie Fast, ale nie mam zbytnio warónków. Na pewno nie w weekend, a na tygodniu musiało by się tak ułożyć, że nikogo nie będzie w domu (lub chociaż salonie i kuchni) kiedy będę musiała zjeść obiad. Jest to prawie nie wykonalne z dwoma siostrami, mamą, która nie pracuje i tatą, który pracuje w domu T_T

Wiem, że jest to marne usprawiedliwienie, ale naprawdę gdyby nikogo nie było w domu, a tym bardziej nikt by nie jadł tych wszystkich pysznych potraw...

Pisząc to nawet czuję lekkie wyrzuty sumienia. Tak jakbym kogoś zdradziła. Przepraszam... Czytałam inne dzienniki motylków i mam wrażenie, że jestem beznadziejna. Mam takiego doła jeśli chodzi o dietę i to wszystko... Nie chodzi o to, że nie chcę tego kontynuować, tylko nie mogę znieść tego uczucia, kiedy już wiem, że coś zjem, a nie powinnam.

Dzisiaj dałam ciała po całości, a przecież jutro jeszcze niedziela. Chyba ide się zabić.

I'm fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz