Tak mi się ostatnio nie chce pisać, że masakra.
Wczoraj zjadłam małe śniadanie i obiad w domu. Około 550kcal z tego co pamiętam.
Dzisiaj rano jak stanęłam przed tym sklepem, wiedziałam, że coś zjem... I stało się zjadłam rogala świętomarcińskiego... Potem sprawdziłam ile ma on kalorii i wiedziałam, że muszę coś wykombinować, bo te CHOLERA 1000KCAL TO CHYBA PRZESADA.
Ech, także stwierdziłam, że to będzie mój dzień rozpusty z listopada. Wiem, że nawet jeszcze się nie zaczął, ale obiecuję, że nie będzie takiego dnia już w tym (chodzi mi już o listopad) miesiącu.
Skończyło się na tym, że w sumie zjadłam potem jeszcze obiad i kolacje, chociaż zapowiadało się gorzej... Myślę, że 2000kcal mi stuknęło, ale nie mam pewności, bo już później poddałam się i nie liczyłam wszystkiego.
Jutro będzie FAST i nie dam sobie tknąć nawet... No niczego nie zjem i tyle.
Rano ważyłam 60,8kg, ale jutro będzie myślę dużo więcej, więc nie ma co się cieszyć.
Mam jutro kartkówkę z PP, a w ogóle się nie uczyłam, bo robiłam prasówkę. No cóż. Będę miała jeszcze minimum 30min w autobusie i kilka przerw. Może nie dostanę 1. Ale i tak się stresuję.
I jeszcze czuję się okropnie, bo mimo że nie było takiej sytuacji jak czasem, że wpycham w siebie wszystko za jednym razem to prawie cały dzień miałam pełny brzuch. Teraz też mam i naprawdę mam dość. Chcę znów poczuć pustkę, bo bardzo polubiłam to uczucie.
Jutro halloween, a ja będę miała wolne dopiero o około 21 więc zapowiada się super. Ale i tak nigdy nie obchodziłam tego święta. Może obejrzę Train To Busan, taki koreański horror, ale jak patrzyłam na zwiastun to już byłam mocna taka... Przerażona..? Nie wiem jak nazwać ten stan, napewno też tak kiedyś mieliście.
A teraz idę spać.
Dobranoc.