191001

11 1 0
                                    

Jak zwykle nie zjadłam śniadania. Chyba o tym czy wzięłam coś do szkoły nie muszę mówić.

Chcę dzisiaj wcześniej pójść spać i nastawić sobie budzik godzinę wcześniej, żeby poćwiczyć.

Mam mało czasu więc nie będę się rozwodzić nad sensem życia. Powiem tylko, że dziś nie ćwiczyłam, ponieważ byłam na zakupach i zwyczajnie nie miałam czasu.

Waga 63,1kg

Co zjadłam

Obiad (15:20)
Gruszka 80kcal (140g)
Kolacja (21:00) wiem że nie powinnam była tego jeść
1/4 bułki z ziarnami 40kcal (15g)
Ser, niecały plasterek 24kcal (7g)
Szynka 32kcal (23g)

Razem 176/600kcal

Historie z związane z jedzeniem dopisze jutro w nowej części lub zedytuję tą. Obiecuję.

Dobranoc

Edit

Okej, no to myślę, że pominę kwestię szkolną, ale dość dużo mam do opowiedzenia o rzeczach po niej.

Wczoraj (piszę to następnego dnia) zrealizowałam paln dotyczący pójścia na dalszy przystanek. Co prawda było to jedynie 1,2km, ale zawsze coś.

Przejdę teraz do obiadu. Była zupa porowa. Niby wszystko spoko, pory nie mają aż tyle kalorii i w dodatku jest to zupa, ale znajdują się w niej kilogramy topionych serków, śmietanek, masła i jeszcze jest tam szynka. Była to moja ulubiona zupa ever, ale jak sobie pomyślałam o tym całym tłuszczu to jakoś mi się odechciało. W ogóle często nie mam ochoty na jedzenie w czasie obiadu, za to niestety dopada mnie to wieczorem.

W każdym razie powiedziałam mamie, że nie mam na nią ochoty i nie jestem głodna. Wzięłam za to gruszkę, żeby nie wzbudzać podejrzeń i nie oszukujmy się, po prostu chciałam.

Mam w ogóle taki plan żeby oszukać rodzinę, że jem obiady w szkole. Nigdy ich nie jadłam, zawsze mnie brzydziły posiłki na takich stołówkach, a skoro moja mama nie pracuje to codziennie robi obiady. Także poproszę ją czy da mi pieniądze (ponad 200zł/miesiąc i czuję się z tym potwornie źle. Może spróbuję chociaż część podłożyć jej spowrotem, bo oczywiście nie zamierzam ich nawet kupować) i wtedy nie będę musiała jeść w domu.

O 17:00 jak zwykle rodzice jechali na zakupy, spożywcze i ubraniowe. Udałam się z nimi aby kupić sobie spodnie. Dawno nie miałam takiej ochoty na te wszystkie słodkie rzeczy ustawione przy kasach. Po prostu się na nie gapiłam i wyobrażałam ten cudowny smak. Jednak skutecznym odwróceniem sytuacji było przymierzanie. Akurat tak się złożyło, że kupiłam spodnie już w pierwszym sklepie do jakiego poszłam, ale to jak sobie zepsułam humor to masakra. Chodzi oczywiście o rozmiar. Wzięłam sobie 38, prawie zawsze taki na mnie właśnie pasuje, a tu się okazuje, że za ciasny... Zrozpaczona biorę tą 40 (Jezu jak to ochydnie nawet wygląda ten numer) i jest nawet spoko. Co prawda był to sklep, w którym te ubrania są chyba trochę mniejsze niż w innych, taką może mają rozmiarówkę, ale jak to piszę/myślę to brzmi to jak najgorszy na świecie sposób na wmawianie sobie, że wcale nie jestem taka gruba żeby nosić ten rozmiar. Ech...

Przez to, że były dzisiaj też zakupy spożywcze, to oczywiście nie powstrzymałm się i zjadłam kolację. A mogłam mieć taki piękny bilans poniżej 100kcal. Próbowałam się jakoś odciągnąć od tej pokusy pysznych, świeżych bułeczek z ziarnami tym, że zawsze kiedy będę miała bilans poniżej 100kcal to będę odkładać 1/2/5zł na coś na co na normalnie nie wydałabym kasy, ale i tak nie podziałało.

Jednak nie było aż tak źle, ponieważ uszykowałam sobie więcej niż rzeczywiście zjadłam. Odłożyłam pół uszykowanego pieczywa oraz kawałek sera, po tym jak zobaczyłam, że jest nawet bardziej kaloryczny niż szynka.

Poprisiłam też tatę żeby kupił mi zieloną herbatę. Nie wiem czy jest lepsza od białej, ale wszędzie piszą, że to właśnie zielona wspomaga metabolizm. No to mam zieloną.

Nie ćwiczyłam, ale nie czuję się z tym szczególnie źle.

Poszłam spać chwilę po 22, żeby wstać wcześniej niż zwykle i poćwiczyć, ale czy mi się udało dowiecie się na dzisiejszym wpisie.

Na weekend moja rodzina ma zaplanowaną rzecz potworną i chyba oszaleję. Wyjeżdżamy do babci z okazji jej urodzin. Już pomijam fakt, że mam multum sprawdzianów i kartkówek na następny tydzień i zajmę się wyłącznie kwestią jedzenia.

Będziemy iść do restauracji. Ugh. Spróbuję wybrać coś co będę myślała, że mam w miarę mało kalorii, ale to może wzbudzić bardzo duże podejrzenia.

Gdyby tego było za mało to później będzie "kawka" czyli pełno słodkich, lepiących się, kalorycznych i zachęcających do zjedzenia ich ciast.

Myślę, że móje limity tam zostaną tak potórbowane jak nigdy wcześniej. Już widzę tą wagę, która stała się moim małym uzależnieniem. Ważę się przynajmniej 2 razy dziennie, a najczęściej 3.

Widzę, że znowu się rozpisałem. Więc już skończę i pójdę do super szkółki.

Miłego dnia.

I'm fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz