Niby finalnie wyszło w miarę dobrze, ale i tak czuję się okropnie.
Czwartki ogólnie są beznadziejne i powtarzam to co tydzień. O dziwo szkoła minęła neutralnie. Dostałam też fajną nowinę, że jutro kończę godzinę wcześniej. Jedyne czym się teraz przejmuję, to oczywiście wizja wszystkich sprawdzianów w następnym tygodniu, ale także ta niezapowiedziana kartkówka z biologii. Ugh. Teraz już nauczyłam się na błędzie i powtarzam sobie wszystko przed lekcją i też trochę w domu, ale tak skrócie liczę, że będzie możliwa poprawa. Wtedy napewno z tego skorzystam.
Obidu ruszyłam, bo oczywiście zjadłam w szkole. Ale wyglądał tak pysznie... Potem miałam fortepian i jogę. Niestety dużo osób miało jakiegoś leniwca i pani stwierdziła, że zrobimy sobie lekkie ćwiczenia.
Chyba nikogo nie zdziwie jak powiem, że zjebałam wieczorem jak zawsze. I to jakoś o 21:00. Zaczęło się niewinnie od sałaty z pomidorem, bo zostało trochę z obiadu. Potem ryż z jalapenio z puszki. To też jeszcze byłabym w stanie znieść, ale po tym wszystkim sięgnęła jeszcze po pół kajzerki. A następnie drugie pół. I takim oto sposobem pochłonęłam milion kalorii w przeciągu 20min.
Przed wykąpaniem się, zwróciłam to. Nie wszystko, ale myślę, że większość tej bułki.
Dodam jeszcze, że mam taką ochotę na banany, że masakra.akurat od tego udało nie się powstrzymać dzisiaj, a teraz już nie zjem, bo nie ma. Siostry zjadły więc nie będzie mnie już tak kusiło.
Waga 62,0kg
I nie schudłam. Ważę tyle samo co wczoraj i to jest beznadziejne uczucie. Jeśli to co zrobiłam dziś nie wystarczyło do pozbycia się jedzenia z mojego ciała to pewnie jutro bedzie gorzej, ale na razie jestem w sumie pozytywnej myśli.
Bilans
O 21:00
Sałata z pomidorami i oliwą 12kcal
Ryż basmati 56kcal (50g)
Jalapeno z puszki 7kcal (2g)
Kajzerka 148kcal (50g)
Szynka 16kcal (10g)
Razem 239kcal
Ćwiczenia -120kcal
Jakie to piękne uczucie, gdy patrzę na te 148kcal i wiem, że prawie nic z tego nie zostało w moim organizmie.
Dobranoc
