[i] am [l]ucky t[o] ha[ve] [you]

226 27 2
                                    

Raphael Santiago rozciągnął się na królewskim łożu. Odczekał chwilę, aż ociężałość zniknie z jego powiek i wstał, wsuwając nogi w puchate kapcie.

Podniósł leżący na ziemi szkarłatny, przytulny szlafrok i zarzucił go na siebie. Podszedł do ciężkich, czerwonych zasłon po czym je rozsunął. Przywitał go zimowy pejzaż. Każda najmniejsza roślinka została pokryta warstwą białego, zimnego puchu.

Opuścił swój pokój i skierował się do kuchni. Zszedł po schodach wykładanych czerwono–złotym dywanem, przesuwając dłonią po chłodnej srebrnej poręczy.

Raphael uruchomił ekspres i podłożył pod niego kubek. Po tym wyszukał paczuszkę papierosów i otworzył okno, aby wpuścić do środka nieco świeżego, chłodnego powietrza. Oparł się o parapet i wypuszczał szare obłoczki dymu, spoglądając na zaśnieżone świerki w jego ogrodzie.

Kiedy papieros zbliżał się ku końcowi, zgasił go w popielniczce i z kawą udał się do salonu. Usiadł na złoconej kanapie, a na jego kolana wskoczył kot syjamski. Santiago uśmiechnął się i podrapał Amora za uchem. Po chwili usłyszał dzwonek do drzwi.

Por que demonios?

Nie zwracając uwago na swój wygląd, wszedł do holu i otworzył drzwi. Na kamiennych schodkach stał jego przyjaciel. Chłopak miał na sobie tylko bluzę. Był cały czerwony na twarzy, a jego ręce powoli przybierały siny kolor.

– Simon? Por el amor de Dios, co ty tutaj robisz? Właź szybko! – Krzyknął i niemalże wepchnął przyjaciela do środka.

– R.. raphael.. ob..biecuję, że.. z..zaraz sob..bie pójd..dę.. – wydukał, szczękając zębami.

– Nigdzie nie pójdziesz, chodź – popchnął go na kanapę i zaczął go oglądać. – Dios, Simon ty masz odmrożenia. Czekaj, tutaj – pobiegł na górę. Wrócił z kocem przewieszonym przez ramię oraz miską zimnej wody. Stanął przed brunetem i owinął go przytulnym, ciemnym kocem. – Zrobię ci herbatę.

– R..raphael.. nie.. nie wyg..głupiaj się.. – wyszeptał.

– Simon, na pewno masz hipotermię, musisz się ogrzać – zignorował go, nastawiając czajnik. Zdał sobie sprawę ze swojego wyglądu i speszony szybko zawiązał szlafrok. Amor, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji, otarł się główką o kolano Lewisa i zaczął chodzić po jego kolanach. – Amor, złaź – rozkazał Raphael, wręczając kubek brązowookiemu do jednej ręki. Drugą ujął delikatnie w dłonie i stopniowo zaczął moczyć w zimnej wodzie. – Wiem, że jest zimna, ale gdybym zanurzył ją w gorącej, bolałoby cię.. teraz mi opowiedz co się stało.

Simon zaczął płakać.

– Jestem Żydem, prawda?

– Oczywiście.

– Moja.. moja mama jest bardzo religijna, ale także i nietolerancyjna. Wiem, że.. nie widać tego po niej, ale tak jest.. – pociągnął nosem, wziął głęboki oddech. Santiago zajął się jego drugą dłonią. – Przyznałem się jej do tego, że jestem gejem – Meksykanin szybko podniósł głowę. – W.. wyrzuciła mnie. Za.. za drzwi. Nawet nie wiem czy mogę wrócić po.. po swoje rzeczy..

– Oh, Simon.. – ciemnooki zaprzestał czynności i owinął chłopaka ramionami. Ten schował głowę w zagłębieniu jego szyi i cicho łkał. – Shh.. – złożył delikatny pocałunek na włosach przyjaciela. Simon oderwał się od niego i wstał.

– Już idę.. nie.. nie będę ci przeszkadzał..

– Żartujesz sobie? Na dworze są stopnie na minusie, zostajesz tutaj! Jadłeś coś w ogóle?

– Jadłem wczoraj. Ale spokojnie, znalazłem dziesięć złotych w bluzie, więc mogę pójść..

– Nie – wciął się. – Zostajesz tutaj – złapał go za ramiona i ponownie okrył kocem. – Ogrzejesz się, ja ci dam ubrania na zmianę i pójdziesz wziąć prysznic. Ja ci zrobię coś do jedzenia.

– P.. przestań Raphael, nie wygłupiaj się..

– Nalegam – uciął krótko. Opiekuję się osobami, które kocham. Co robiłeś przez ten cały czas?

– Szlajałem się po ulicach..

Eres un estupido! Trzeba było przyjść od razu do mnie, a nie z samego rana z odmrożeniami! Pij herbatę. Idę się przebrać – rzekł i wrócił do swojego pokoju. Kiedy przebrał się w garderobie, wyszperał z szafy ciepłą piżamę i puchaty ręcznik. Potem wrócił do Simona. – Idź się umyj, mi sol. Zrobię ci śniadanie i się prześpisz. Dobrze?

– Jasne.. – chwycił rzeczy i zaczął wchodzić po schodach.

– Pierwsze piętro, idziesz do końca korytarza i skręcasz w lewo. Od razu pierwsze drzwi.

– Dzięki – uśmiechnął się słabo. Raphael ponownie wrócił do kuchni, przy okazji napełnił zapomniane przez niego kocie miski.

Simon znalazł się w kuchni po upływie trzydziestu minut. Santiago podsunął mu talerz z croissantami. Brunet usiadł na przeciwko niego.

– Co ze szkołą?

– Nie mogę wrócić. Mama jest tam wykładowczynią. Pewnie wszyscy już o tym wiedzą.

– Zastanawiałeś się nad zmianą kierunku? Z tego co mi mówiłeś to twoja matka wybrała ci księgowość. Simon, ty kochasz muzykę. Powinieneś iść w tą stronę.

– Nie mam pieniędzy.. – odparł cicho. Santiago z trudem powstrzymał się, aby nie wytrzeć mu czekolady z kącika ust. Piżama była na Lewisa nieco za mała i wyraźnie go opinała.

– Mógłbym cię zatrudnić. W mojej kawiarni – pochylił się. – Pokazałbyś klientom swój talent muzyczny w każdy piątek albo.. po prostu nauczyłbym cię roli baristy.

– S.. słucham? N.. nie, nie.. nie mogę przyjąć tej oferty – pokręcił głową. – Już mi starczy twoja dzisiejsza pomoc.. naprawdę to doceniam, ale.. to za dużo..

– Zastanów się nad tym, Simon. To może być dobre rozwiązanie.

– W porządku.. przemyślę to..

– Chodź, pokażę ci gdzie będziesz spał – i zaczął prowadzić go na drugie piętro. Gdy szatyn leżał opatulony pościelą, bardzo chciał złapać Santiago za nadgarstek i wyznać mu to co czuje. Chciał powiedzieć mu kocham cię. Ale zamiast tego wymruczał ciche:

– Mam szczęście, że cię mam.

Druga część?

sunkissed | saphael one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz