even in danger you are a poem

111 14 1
                                    

— Rzuć broń, Raphaelu — jej głos był syczący, nawet jej ruchy wyglądały jak kręty zwinnej, przebiegłej żmii. — Rzuć broń, albo chłopak umrze — przycisnęła mocniej nóż do szyi bladego ze strachu człowieka.

— Raphael.. — wycharczał, po czym pisnął, gdy ostrze wbiło się głębiej, delikatnie nacinając skórę. Kryształowe łzy wypływały z jego oczu, usta trzęsły się.

Sztylet upadł z głośnym brzdękiem na marmurową podłogę. Rękawy najdroższego garnituru upadłego anioła były postrzępione i mogły służyć jako krótki rękawek. Na jego alabastrowej skórze widniały zaczerwienione, niektóre już nawet czarne, plamy.

Woda święcona.

Był grzeszną, brudną istotą.

Ale w jego myślach nadal głębiła się jedna myśl.

Dios mío, cuídalo, no lo dejes morir.

No lo dejes morir.

Człowiek był brudny, przerażony i zakrwawiony. Wielka plama zaschniętej krwi widniała wokół jego oka, niczym barwny kwiat, czerwona róża. Rozległ się stuk obcasa.

— Padnij na kolana i błagaj o jego życie — podstępna żmija.

Upadły anioł na początku stał, ale w końcu kolana się pod nim ugięły, opadł na marmur jak szmaciana lalka. Oparł się na rękach, jego długie paznokcie złamały się.

— Puść go.. — jego głos się trząsł. Czuł się upokorzony.

Ogień trzaskał wkoło.

Tańczył wesoło.

— Błagam, puść go! — wrzasnął, jego głos zatrząsł szybami.

— Cóż za żałosny widok, nieprawdaż Raphaelu? Najpierw ty, obalasz mnie, a teraz błagasz na kolanach o życie swojej ludzkiej zabawki.

Ogień polizał jego eleganckie buty.

— Simon, nie jest zabawką.. — wycharczał.

— Słucham? Chyba nie dosłyszałam.

— Simon, nie jest zabawką! Puść go suko! — szatyn wydał dźwięk bólu, na ostrzu noża zaczęła się pojawiać strużka szkarłatnej cieczy.

Dopiero teraz zrozumiał co zrobił.

— Przepraszam? — gdzieś w oddali rozległ się huk zwalającej się belki.

Nagle żmija syknęła przeraźliwie, a człowiek wypadł z jej rąk. Upadły anioł rzucił się w jego stronę, jego ciężkie czarne skrzydła ciągnęły się za nim, spowalniając go.

Ale mimo to, złapał człowieka.

Człowieka, którego teraz objęły ramiona ciemności.

Dobra robota, Simon.

Suchość w jego ustach można było porównać do upałów pustyni Sahary. Zaskomlał i otworzył ociężałe, zaropiałe powieki. Jedno z jego oczu spowijał mrok, a drugie mgła. Ból przebijał mu głowę.

W pewnym momencie czyjaś delikatna ręką podparła tył jego głowy i poczuł zimne szkło przy wargach.

— Pij, mi corazón. Może trochę poczujesz się lepiej — głos był zmęczony, cichy i spokojny. Nie był wstanie podnieść swoich własnych rąk, wypił zawartość szklanki do ostatniej kropli wody.

Później mięciutki wacik przemył jego powiekę. Zamrugał szybko, musiał chwilę odczekać, aby zebrać wszystkie informacje, co się właściwie stało. Gdy odwrócił głowę, spotkał się z wykończonym Raphaelem.

Pod jego oczyma widniały ciemne plamy, białka oczu zostały spowite przez czerwone siateczki. Jego ręce były spowite bandażami. Musnął kciukiem policzek Simona.

— Jest w porządku — wyszeptał — już nigdy cię nie skrzywdzi — w jego oczach pojawiły się czerwone fale, a później rubinowe łzy zaczęły spływać po jego policzkach. — Nie jesteś tutaj bezpieczny.. powinieneś stąd uciec i nigdy tutaj nie wracać. Powinniśmy się rozstać, powinieneś o mnie zapomnieć i zacząć swoje życie od nowa — tamten tylko pokręcił delikatnie głową, a jego usta ułożyły się w bezdźwięczne

Nie mogę cię opuścić, bo cię kocham.

sunkissed | saphael one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz