poem night

178 17 3
                                    

W powietrzu unosił się zapach wody kolońskej oraz najdroższych perfum. Atramentowe niebo, było usiane małymi diamencikami, w dole mieniły się światła miasta.

Obydwoje stali przy parapecie, wpatrywali się w siebie nawzajem. W czekoladowych oczach młodszego widoczne były gwiazdy, starszy trzymał go delikatnie za łokcie, podczas gdy tamten położył swoje dłonie na jego ramionach.

Ich twarze zbliżyły się do siebie, usta złączyły. Byli delikatni, trzymali siebie jakby byli porcelanowymi figurkami, które w każdej chwili mogą się roztrzaskać. Pocałunek był namiętny, przepełniony najrozmaitszymi uczuciami, zaczynając od miłości i czułości, po szczęście oraz wdzięczność.

Delikatne usta czarnowłosego zjechały na oliwkową szyję chłopaka, ssąc wrażliwe miejsce, wsłuchiwał się w ciche pomruki. Kły wysunęły się z jego dziąseł, delikatnie naciskając na skórę. Wbił w nią kły, a szkarłatna, gęsta ciecz wypłynęła pomiędzy jego zębami, czuł jakby pił gęsty, słodki karmel.

Szatyn wydał jęk, nogi się pod nim ugięły. Meksykanin językiem przejechał po dwóch punktach, które zostawił na skórze.

Milczeli.

Żaden nie wymienił ani jednego słowa.

Kiedy znaleźli się na królewskim łożu z czarnym baldachimem, Simon wtopił się w miękki materac, czując jak Santiago przewiesza się nad nim, niczym drapieżny kot. Złoty krzyż zawisnął pomiędzy nimi, zamknął oczy, gdy poczuł zimną dłoń na swoim brzuchu. Różnica temperatur była duża, on był rozgrzany, a Raphael pozostawał zimny.

Był zimny od siedemdziesięciu jeden lat, ale przy Simonie czuł, jakby rozgrzał się na nowo.

Ręka Lewisa wsunęła się pod jego marynarkę, powoli ją ściągając. Ciemnooki rozpiął guziki koszuli młodszego i całował go po obojczyku.

– Eres hermosa.. – wychrypiał, rzucając koszulę na jedwabny dywan. Gdy obydwoje mierzyli siebie wzrokiem, nadzy, księżyc wysunął się zza chmur i oświetlił białą skórę wampira, która mieniła się jakby obsypana kryształowym pyłem.

Szatyn położył dłoń na jego policzku, na co ten złożył na niej pocałunek, po czym ugryzł, zostawiając czerwony pierścień. Słyszał jak w jego żyłach szumi krew, nie zawahał się pozostawić kilku nowych zaczerwienień na brzuchu partnera.

Ich ciała poruszały się w zgodzie, rytmicznie. Gładko.

Złączyli się w kolejnym pocałunku, jednakże ten był jeszcze gorętszy, a ich języki zaczęły toczyć zaciętą walkę. Lewis zostawiał czerwone ślady na alabastrowych plecach mężczyzny, był pewny, że one znikną w mgnieniu oka.

– Raphael.. 

– Ereas hermosa – powtórzył.

Ta noc była dla nich.

Noc, w której mogli być sami ze sobą, zanim wrócą do własnych światów i zajmą się swoimi sprawami.

Noc, w której ich serca łączyły się ponownie, zanim Simon znów opuści hotel.

Dziwnie było mieć kontrolę nad Raphaelem, podczas gdy to on miał kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. Teraz Simon miał go przed sobą, na brzuchu. Rozsiewał kwieciste pocałunki wzdłuż jego kręgosłupa, palce tańczyły na jego skórze.

Zatopił paznokcie w jego skórze, ponownie zostawiając czerwone ślady.

Jakby chciał go oznaczyć.

Złożył namiętny pocałunek na jego karku, nosem trącając złoty łańcuszek. Włosy Meksykanina były teraz kompletnym bałaganem, jak wtedy, kiedy wchodził do jego biura, a Santiago siedział przy biurku tonąc w otchłani papierów.

— Raphael, Raphael, Raphael — powtarzał w kółko. Później mamrotał hebrajskie słowo, które oznaczało piękny.

Piękny, piękny piękny.

Raphael był piękny.

— Te amo, te amo, siempre te amaré – wyszeptał.

Te amo, te amo.

— Je t'aime aussi, je t'aime et je ne m'arrêterai jamais – odpowiedział.

Później, gdy ponownie zmienili pozycje, Raphael leżał z głową na klatce Lewisa, pełnej pogryzień i wsłuchiwał się wbicie jego serca.

Pomimo, iż jego serce już dawno nie biło, przy nim zaczynało ponownie bić.

Popatrzył na niego i ponownie pocałował, jakby mieli się rozstać na zawsze.

Ale to była ich noc.

Noc, w której ich serca łączyły się na nowo.

sunkissed | saphael one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz