my poem is a kid

107 16 1
                                    

Kiedy Simon przekroczył próg hotelu, w budynku było słychać szybkie tupoty stóp i mieszane krzyki. Chłopak zamknął za sobą drzwi, unosząc brew.

– Raphael! Raphael, wracaj! – ten głos należał do Lily. Wymamrotała coś po chińsku, a następnie biegła prosto w stronę Lewisa. Słysząc cichutki tupot nóżek, już chciał złapać swoją dziecinę na ręce, okazało się, że to wcale nie jego córka.

Tylko chłopak.

Miał na sobie białą koszulę, czarne spodnie i szelki.

– Raphael! – Lily wzięła go na ręce, a on w wbił małe kiełki w jej dłoń. – Ile razy ci mam mówić, że to na mnie nie działa?

– Raphael? – szatyn podszedł bliżej, wpatrując się onyksowe oczy porcelanowej lalki – dlaczego jest dzieckiem?

– Został trafiony jakimś zaklęciem. Magnus miał nam coś przekazać, ale jak go nie było, tak i nie ma – Santiago zaczął się wiercić, wymachując piąstkami i nóżkami w wszystkie możliwe kierunki świata.

– Puszczaj! – wykrzyczał.

– Gdzie Rosa? – zapytał brunet.

– Jak narazie śpi – odpowiedziała, przekazując mu Raphaela.

Brązowooki nie mógł uwierzyć, że Meksykanin był taki energiczny jako dziecko. Jego małe nóżki wcale nie wydawały się zmęczone, pomimo iż biegały tam i spowrotem niczym gepard, a małe rączki machały w powietrzu, rzucając papierowymi samolocikami.

Po upływie czasu, wywrócił się na marmurową posadzkę. I zaniósł płaczem.

Szatyn westchnął, podniósł się ze złotej kanapy, podniósl Raphaela. Wielkie jak groch, krwiste łzy spływały wzdłuż jego pyziatych policzków. Simon doskonale wiedział, że nie zrobił sobie żadnej krzywdy, ale reagował jak każde dziecko.

Santiago schował główkę w jego szyi, a ten głaskał go po pleckach, delikatnie się kołysząc. Pocałował go w czółko, mierzwiąc obsydianowe włosy. Teraz, kiedy nie były zaczesane na żelu, zostały prawdziwym rozburzonym morzem loków.

Rosa sama nie chciała uwierzyć, że jej tatuś jest taki jak ona, a może nawet mniejszy. Nie chciała nawet do niego podejść, tylko przyglądała mu się podejrzliwie.

Raphaelowi też się to nie podobało. Siedział na kanapie, pod puszystym kocem, był gotowy zaatakować w każdej chwili.

Magnus zjawił się dopiero wczesnym rankiem. Simon, jak i Santiago, byli powoli zabierani do krainy Morfeusza, gdyby nie to, że czarodziej zdzielił go w głowę. Podskoczył na miejscu, rozglądając się na boki.

– Niech to wypije – dał mu do ręki szklaną fiolkę z bursztynowem płynem – w sumie to mógłby zostać w tej formie – spojrzał na chłopca, który skulił się blisko szatyna. – No nic, będę się zbierał, nie spałem całą noc.

– Dz.. dzięki.. – wymamrotał, a Magnus zniknął w złotym portalu. Po wymieszaniu płynu z krwią, szturchnął Raphaela w ramię – Raphael – uchylił powieki – wypij to.

– Nie chcę.

– Ale musisz – przystawił mu kubek niemalże pod nos. Wampir wziął go w swoje pulchniutkie rączki i wypił wszystko z głośnym siorbaniem.

Simon obudził się z ciężarem na swoim ciele. Kiedy otworzył oczy, zobaczył Raphaela śpiącego na jego brzuchu, już dorosłego i bez ubrań.

Natychmiast chwycił pościel i go okrył.

sunkissed | saphael one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz