c h a p t e r 📈 n i n e

995 79 17
                                    

Od tamtego piątku Daehyun nie odezwał się do mnie ani razu. Jedyny kontakt utrzymywaliśmy przez umowy. W głowie wciąż siedziały mi jego słowa. Twierdził, że się boję. Czego mógłbym się bać?

Tamtego ranka Jimin nie uciekł. Był ze mną po przebudzeniu. Nie dał się przytulić ani całować po czole, ale mi to nie przeszkadzało. Nie lubiłem czułości.

Czasami przyglądał mi się, zagryzając wargę, jakby oczekiwał ode mnie kolejnych kroków, czegoś więcej, czegoś, czego nie odważył się wypowiedzieć.

Ale tamten poranek wylądował wśród wszystkich tych niedokończonych rozmów i zatartych, zignorowanych wspomnień.

Dzisiaj miałem ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Park naprawdę dobrze poprowadził prezentację nowej szaty graficznej w zeszłym miesiącu, dlatego postanowiłem zabrać go ze sobą na oficjalną premierę JjunkoWorld, jak pieszczotliwie to nazywam.

YangLog – wielkie, doroczne spotkanie informatycznych freaków. Były tu zarówno małe firmy, które dopiero wyszły z inkubatora, jak i grube ryby. Podczas tych dwóch krótkich, intensywnych dni ci z nas, którzy wywalczyli sobie pięć minut na scenie mogli skazać się na sukces lub porażkę.

Słono przepłaciłem, by się tu dostać. Ktoś mógł pomyśleć, że nasza aktualizacja to zbyt mało na tak wielką okazję. Jednak chodziło tu już nie tylko o szatę graficzną, a o przygotowanie chatu na podbicie europejskiego rynku. Stworzyliśmy ogromną bazę danych. Od teraz język nie będzie granicą. Jesteśmy gotowi na zalanie naszej wewnętrznej wyszukiwarki setkami języków i tłumaczenia każdej wiadomości w czasie rzeczywistym. Jeżeli dość zainteresujemy Hongkong, zainteresujemy i zachód, cały świat i staniemy się ogromnym monopolem danych. Potęgą.

A to wszystko wprowadzamy po cichu, po godzinach, pod przykrywką cukierkowych skórek i trybu nocnego.

Mój prywatny samolot dotknął znów ziemi, a ja poczułem się chorobliwie pewny siebie.

Hongkong był wciśniętymi na siebie tysiącami ciasnych mieszkanek, bezosobowych Chińczyków i mieszających się z nimi imigrantów. To niemalże autonomiczne miasto uznawano za stolicę bogactwa i postępu, ale w rzeczywistości dostęp do tego dobra posiadały tylko jednostki. Cała reszta harowała jak psy, od rana do późnych nocy, kupowali śmierdzące ryby z targów, które nigdy nie słyszały określenia BHP. Po ulicach szwendało się pełno bezdomnych, ćpunów i prostytutek, ale chodzili kanałami, których mało dociekliwi turyści nie odkrywali.

Kochałem Hongkong za jego obłudę, jego perfidne, jawne kłamstwo. To, jak omotał cały świat "świecidełkami" stało się moich cichym marzeniem.

Jimin zachłysnął się widokami budynków wyjętych z filmu science-fiction, złotem ściekającym z ich dachów, miastem przyszłości.

Wolałem, by trwał w tym śnie póki mógł. Nie musiał wiedzieć, że złoto to tak naprawdę krew ludzi, którzy dowiedzieli się zbyt wiele. Nie musiał dowiadywać się niczego o skorumpowanej policji i sądach. Niech podziwia i cieszy się, że był w raju.

Kochałem Hongkong za jeszcze jedną rzecz – kantoński. Uczyłem się tego języka pół życia, znałem go prawie tak dobrze jak koreański i nie potrzebowałem Namjoona, żeby mi tłumaczył. Angielską prezentację przeprowadzi mój pupilek Jimin. To on znał się na temacie, to on miał charyzmę i dar uwodzenia, na który sam dałem się złapać. Nie chciałem tu Namjoona, bo prawdopodobnie nasza trójka nie przeżyłaby wspólnych godzin w samolocie.

Wciąż chciałem wydrapać mu oczy za to co zrobił, wciąż nie dopuszczałem do siebie myśli, ażeby Jimin miał kogoś poza mną.

Wyjazd na YangLog uznawałem za nasze małe wspólne wakacje. Tu mieliśmy choć trochę swobody, trochę mniejsze szanse, żeby nas przyłapano. Wiem, że Jiminowi nie robiło to wtedy różnicy.

Pogłaskałem go po głowie, kiedy wredny taksówkarz wiózł nas do hotelu na trzydziestym piętrze wieżowca.

– Z tego co mi wiadomo, zawsze byłeś na YangLog ze swoim CEO. Co się zmieniło? – zapytał po koreańsku, odwracając się do mnie. Wyglądał na odprężonego. Chłonął nowe widoki – krajobrazy za oknem i mnie w zwykłej bluzce, jeansach i ramonesce.

– To przecież twoja prezentacja. Najlepiej się na tym znasz – nie mogłem powstrzymać się od masowania jego karku.

– Ale nie zabierałeś swoich poprzednich dyrektorów o niższym szczeblu, nie ważne czego dotyczyła aktualizacja. Nie chciałeś tu Namjoona?

Uciszyłem go, mówiąc, że dokończymy to później. Zapłaciłem taksówkarzowi, zabrałem bagaże i poprowadziłem młodszego do hotelu. Czekał cierpliwie aż odbiorę rezerwację, wjedziemy windą na górę, aż otworzę dwuosobowy pokój.

– Więc nie chciałeś tu Namjoona? – ponowił, gdy tylko postawił walizkę w korytarzu. Nie zwrócił nawet uwagi na wystrój luksusowego apartamentu, na jaki nie było go stać za wypłatę u mnie.

– A jak myślisz? Oczywiście, że nie.

– Żeby nie pytał się o nasz wspólny pokój?

– To nie ma znaczenia. Apartamenty mają kilka sypialni. Gdybyśmy byli w trójkę, zarezerwowałbym większy.

– Więc żeby nas nie słyszał?

Ściągnąłem okulary i przetarłem zaparowane szkła bluzką. Założyłem je znowu, chociaż prawdę mówiąc, nie były mi potrzebne, żeby widzieć każde najmniejsze drganie jego powieki i zmianę wyrazu twarzy. Sam rzucił propozycję. Mnie to było obojętne. Chciałem go tylko trzymać przy sobie. Na krótkiej smyczy.

– Żeby cię nie dotykał.

Park uśmiechnął się szeroko.

– Jesteś zazdrosny – stwierdził z satysfakcją. Spodziewał się, że będę próbował się z tego wykręcić. Ale mimo swojej ponadprzeciętnej inteligencji nie potrafił przejrzeć mnie na wylot.

– Tak, jestem o ciebie kurewsko zazdrosny – wyszeptałem, łapiąc go w talii. Pociągało mnie to wcięcie, jego nieduży wzrost, jego nastoletni wygląd. – Nienawidzę tego chuja bardziej od swojej konkurencji na całym świecie. Nienawiść do konkurencji jest dla mnie paliwem, ale ta do Kima mnie dewastuje. Nie cierpię, gdy gra pierwsze skrzypce w moim przedstawieniu. Nie pozwolę, by taki dupek jak Kim kładł na tobie swoje uwalone brudnymi pieniędzmi łapy.

Przyciągnąłem go mocniej do siebie, wciągając zapach jego skóry, który należał teraz tylko do mnie.

– A czy twoje pieniądze też nie są brudne? – wtrącił ostrożnie, nie puszczając mnie.

– Oczywiście, że są – przycisnął policzek do mojej lewej piersi. – Ale ja potrafię je uprać. On nie.

Od lat prałem jego brudy.

– Cokolwiek to znaczy...

– Nie musisz wiedzieć. Najważniejsze, że nie ma go tu. I mogę ci powiedzieć, że...

Uniósł głowę, zahaczył zębami o mój podbródek. Dociskał dłonie do moich pleców.

– Że?

Zawahałem się. Nigdy nie prawiłem nikomu komplementów, nie potrafiłem i nie czułem potrzeby.

– Że jesteś piękny.

Uśmiechnął się całą twarzą i zobaczyłem szczęście w jego oczach. To sprawiło, że rozlało się po mnie ciepło zupełnie inne niż to, które tępi mi zmysły w czasie seksu. Nasz pocałunek był długi, jakbyśmy czekali na coś ze złączonymi ustami. Przez jego oddech znów zaparowały mi szkła.

Przymknąłem oczy, rozkoszując się chwilą, aż nagle zaatakowały mnie obrazy z przeszłości, wciąż tak żywe, ciągle trwałe i wyraźne, uciążliwe i silniejsze niż ja.

Odsunąłem go gwałtownie, aż stracił równowagę. W popłochu uciekłem do łazienki.

Uciekasz jak spłoszony króliczek...



don' t  u  dare  》 bxb, jikook ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz