Mijały kolejne miesiące. Tarjei rósł jak na drożdżach, a my z Alanem byliśmy szczęśliwi, że chłopczyk rozwija się prawidłowo. Pan Philip i pani Hilde przyjeżdżali do nas nawet kilka razy w tygodniu, aby nacieszyć wzrok i zająć się jedynym wnukiem. Z ojcem dziecka śmialiśmy się, dziadkowie Walkerowie wkrótce się do nas wprowadzą. No, żartowaliśmy z tego do czasu, gdy oni sami tego nie zasugerowali podczas obiadu. Pani Walker twierdziła, że zamiast przyjeżdżać te kilka razy w tygodniu, po prostu się wprowadzą i już. Będą zawsze blisko i w razie czego, pomogą.
- Naprawdę, nie trzeba- powiedział wówczas Alan.- Razem z Zuri doskonale sobie radzimy- dodał, a ja potwierdziłam te słowa lekkim skinieniem głowy.
- Wiemy o tym, ale wychowujecie dwójkę małych dzieci- odparł ojciec błękitnookiego, połykając kolejny kawałek dorsza atlantyckiego. Zaczęłam się zastanawiać czy oni przypadkiem nie sugerują nam, iż sobie nie radzimy. Tak, typowa typowość u teściów.
- A ja chodzę już do przedszkola!- zawołała nagle entuzjastycznie Nora, a na jej twarzy pojawił się szeroki banan.
- Tak- przytaknęłam i pogłaskałam ją po główce. Po chwili w salonie słychać było wołanie Tarjeia.- Pójdę po niego- zakomunikowałam i odeszłam od stołu. Udałam się do sypialni i podeszłam do łóżeczka.
- Mama- synek uśmiechnął się na mój widok, złapał poręczy i wstał. Wzięłam go na ręce i pocałowałam w policzek.
- Z każdym dniem jesteś coraz większy- pstryknęłam go delikatnie w nosek. Chłopczyk miał już trzynaście miesięcy i raczkował po mieszkaniu jak prawdziwa formuła jeden. Czasem trudno było go upilnować, bo nie wiadomo było kiedy zniknął z pola widzenia. Najczęściej ścigał właśnie Happy'ego i Marshę, lub bawił się z niewiele starszą ciocią. Weszłam do salonu i podałam małego Alowi.Następnie poszłam do kuchni naszykować mu mleko. Wróciłam po pięciu minutach.
- A ja jeszcze pamiętam jak non stop spał- westchnęła rozmarzona babcia dziecka. Stłumiłam śmiech.
- Tak, ten czas leci tak szybko- odrzekł brunet.- Ino patrzeć jak nasz Tarjei żeni się z Christel- dopowiedział. Wybuchęliśmy głośnym śmiechem. Po godzinie czasu państwo Walker wróciło do siebie. Gdy wieczorem już leżeliśmy z Alanem obok siebie, a dzieci spały, trzepnęłam go w łeb.
- Już naszemu Tarjeiowi przyszłość planujesz?- skrzyżowałam ręce na piersi.
- No co? Uważam, że Tarjei i Christel są dla siebie stworzeni- bronił się.- Poza tym, ona jest młodsza tylko o trzy mięsiące, więc na stówę będą chodzić do jednej klasy- dodał, a ja przerzuciłam oczami.
- A może nasz syn będzie gejem?- zasugerowałam
- Kurde, tego to nie uwzględniłem- podrapał się po głowie.
- Właśnie. Więc przestań planować przyszłość naszego syna i zostaw to jemu, gdy do tego dorośnie- przytuliłam się do niego.
- No zgoda- Al wtulił mnie w siebie mocniej i po chwili smacznie sobie spaliśmy.
***********************************************************************************************
Comstockowie byli bardzo zdziwieni, gdy usłyszeli, że Alan chciał zeswatać ich córkę z naszym synem. Kręcili głowami z niedowierzania.
- Chociaż w sumie...- zaczął zastanawiać się Christopher.- Alan ma rację. Tarjei i Christel pasują do siebie- dodał, na co ja i Zara strzeliłyśmy facepalma. Jak oni coś palną, to klękajcie narody. Nie mogłam pojąć tego, że już planują wspólną przyszłość naszym dzieciom. Narazie zaplanowali tylko, że od małego będą chodzić do jednej klasy. No brakowało jeszcze tylko, żeby zaczęli planować im ile będą mieć dzieci, gdzie będą studiować i pracować, i gdzie będą mieszkać. Mnie i Zaro to bawiło. Planować dalsze życie trzynastomiesięcznemu chłopcu i dziesięciomiesięcznej dziewczynce, doprawdy zabawne.
- A obiecałeś, że zostawisz przyszłość naszego syna w spokoju- przypomniałam. Alan odwrócił pośpiesznie twarz, usiłując ukryć rumieńce. Siedzieliśmy u nas w salonie, a Christel i Tarjei raczkowali sobie po pokoju, zaś futrzaki chowały się po wszelkich możliwych kątach. Nora natomiast oglądała sobie kreskówki. Z Comstockami spotykaliśmy się co weekend, raz u nas, a raz u nich. Zawsze podczas takiej wizyty dzieci bawiły się razem, a my z radością je obserwowaliśmy. W końcu nasza rozmowa zeszła na iny tor. No, w dalszym ciągu o przyszłości.
- Planujcie jeszcze jednego dzidziusia?-spytała blondynka, spoglądając na mnie.
- Nie, już nie- zaprzeczyłam.- Wystarczą nam Tarjei i Nora- dopowiedziałam.
- A nam tylko Christel- Mello przeciągnął się, splatąjąc palce dłoni na karku. Uśmiechęłam się delikatnie, a po chwili wzięło mnie ogromne wzruszenie. Zapytana o jego powód wskazałam maluchy, które zasnęły wtulone w siebie na kocyku.
***********************************************************************************************
- No chodź do mnie, śmiało- powiedział Alan, rozkładając ramiona. Tarjei patrzył na niego z niepewnością, trzymając się mojej dłoni.
- No dalej, idź do tatusia- uśmiechnęłam się, chcąc dodać małemu odwagi. Od paru dni stawiał pojedyńcze kroki, więc z Alem postanowiliśmy nauczyć go chodzić. Chłopczyk wahał się czy będzie w stanie pokonać tę odległość dzielącą go od taty.- Dasz sobie radę, kochanie- dodałam. Mały w końcu puścił się mojej ręki i ruszył przed siebie, chwiejnym krokiem. Ale doszedł do celu i ani razu nie upał. Widząc, że oboje z jego ojcem jesteśmy nieopisanie dumni, szeroko się uśmiechnął.
- Brawo, dzielny z ciebie maluszek- Wakie pogłaskał synka po główce.- No, a teraz spróbuj iść do mamy, hm?- popatrzył na mnie. Usiadłam na podłodze i wyciągnęłam ręce przed siebie.
- Czekam na całusa- rzuciłam zachęcająco. Tarjei patrzył na mnie chwilę, po czym znów przeszedł odcinek dzielący mnie i Alana chwiejnym krokiem.- Buzi- cmoknęłam go w czoło, gdy już do mnie dotarł. Prze następne trzy dni mały Walker Jr. chodził chwiejnymi kroczkami wyłącznie dla zabawy, aż w końcu nauczył się chodzić. Cieszyło nas to, jego rodziców. Owszem, nie chodził tak perfekcyjnie, w końcu to jeszcze dziecko. Ale chodził i liczyło się tylko to.
- To teraz wszyscy się pakujemy, jedziemy do zoo- zarządził Walker.Ubraliśmy dzieci i wsadziliśmy je do samochodu. Podczas drogi przez głowę przemknęło mi wiele wspomnień. Wydawało się, że zaledwie wczoraj poznałam Alana, że to wczoraj zadał mi to słynne pytanie "Hej, mogę ci pomóc?". Miałam wrażenie, że to wszystko wydarzyło się w bardzo krótkim czasie i wierzyć mi się nie chciało, że jestem jego żoną i że mamy synka. Moja historia kończy się szczęśliwie i mam nadzieję, że historia każdego z was będzie miała happy end.
To ostatni rozdział tej książki. Dziękuję wszystkim, którzy zostali ze mną do końca, czytali moje "wypociny", gwiazdkowali je i komentowali. Naprawdę, dziękuję wam za te wszystkie pozytywne komentarze, miło jest wiedzieć, że pośród tych ponad 38 mln (bodajże tylu) znalazły się osóbki, którym spodobała się stworzona przeze mnie historia.
Jeszcze raz bardzo wam dziękuję.
~ Volpina Fubuki
CZYTASZ
Hey, can I help you? ✔️
FanfictionSiedemnastoletnia Tzurin Reimann musi uciekać od ojca tyrana z dwutygodniową siostrzyczką. Opuszcza rodzinny kraj i udaje się do zupełnie obcego sobie kraju. Właśnie tam poznaje Alana, który oferuje jej i malutkiej Norze swoją pomoc.