𝐖𝐋 | 𝟗. 𝐃𝐨𝐧'𝐭 𝐝𝐨 𝐚𝐧𝐲𝐭𝐡𝐢𝐧𝐠 𝐬𝐭𝐮𝐩𝐢𝐝, 𝐩𝐥𝐞𝐚𝐬𝐞.

1.2K 59 4
                                    

A N G E L I N A

Podniosłam głowę, która swobodnie leżała na materacu mojego łóżka. Zeskanowałam półprzytomnym wzrokiem całe wnętrze mojej chatki. Dopiero teraz zaczęły do mnie dochodzi wydarzenia z poprzedniego dnia. Kartka, kłótnia, większa kłótnia, dziwny głos w głowie i cięcie się. Nadal czułam wyrzuty sumienia przez to co wczoraj powiedziałam przede wszystkim Newt'owi. Gdyby tylko można było cofnąć czas...

Spojrzałam na rękę, która nie bolała mnie już, co mnie zdziwiło. Mój nadgarstek był zawinięty w biały bandaż, który przesiąknął już krwią. Nie przypomniałam sobie, żebym opatrzyła moją ranę. Bo tego nie zrobiłam. Skierowałam wzrok na miejsce, gdzie odłożyłam nóż. Leżał tam, jednak coś znajdywało się tuż przy nim. Jakaś kartka. Podeszłam do skrawka papieru i podniosłam go, żeby przeczytać to co na nim było napisane.

Nie rób niczego głupiego, błagam — przeczytałam pod nosem. Kto mógł to napisać? I jak się tutaj dostał?

Podeszłam do drzwi i pociągnęłam za klamkę. Były otwarte. Nie zamknęłam ich na noc. Świetnie. Ponownie zamknęłam drzwi wejściowe, tym razem przekręcając klucz. Nie miałam ochoty wychodzić na zewnątrz. Przynajmniej teraz. Wsadziłam karteczkę do kieszeni bluzy, którą miałam na sobie. Postanowiłam się odświeżyć. Wzięłam ubrania, które leżały na wierzchu i udałam się do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Zdjęłam bandaż, a moim oczom ukazało się wczorajsze przecięcie, które nie do końca się zagoiło.

Kilka minut później wykąpana i przebrana w nowe ubrania spojrzałam na zlew, w którym nie było już szkła. Byłam pewna, że wczoraj również nim się nie zajęłam. Tak, czy inaczej musiała tu przyjść naprawdę dobra dusza, która zajęła się mną i tym całym bałaganem, który pozostawiłam. Wzięłam bandaż, który kiedyś — na wszelki wypadek — dostałam od Clinta. Ostrożnie zawinęłam nim swoją ranę.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Skończyłam zawiązywać ostatni supeł, westchnęłam cicho i otworzyłam drzwi Streferowi, który dobijał się do mnie. Zobaczyłam Alby'ego, który stał z dosyć zniecierpliwionym wyrazem twarzy.

— Idziemy — powiedział zimnym tonem.

— Gdzie? — zapytałam i zmierzyłam go wzrokiem od góry do dołu.

— Do Ciapy — odpowiedział Alby. — No chodź.

— Alby przysięgam, że nie wiem co ta kartka robiła w moim pudle — mruknęłam, zakładając bluzę.

— Tak czy inaczej muszę cię tam umieścić. Ciesz się, że skończyło się na Ciapie. Padły propozycje, żeby cię wygnać. Masz szczęście, że niektóre osoby są jeszcze z tobą.

Posłusznie wyszłam z chatki, zamykając na klucz drzwi. Szliśmy w milczeniu w stronę Ciapy. Nawet nie miałam zamiaru się odzywać. Wydawało mi się, że Alby też tego nie chciał.

— Co ci się stało w rękę? — zapytał i spojrzał na mój bandaż.

— Przez przypadek się zacięłam — wykrztusiłam, po chwili niezręcznej ciszy. Gratulacje, kolejne kłamstwo.

Alby mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i ponownie w ciszy udaliśmy się w stronę Ciapy. Po jakimś czasie moim oczom ukazała się budowla zbudowana głównie z patyków i kawałków drewna. Alby otworzył jedną z krat, która zamykana była na kłódkę.

Weszłam do środka i rozejrzałam się po wnętrzu. Mała, prostokątna przestrzeń, w której jednym oświetleniem było światło wpadające przez kraty i dziury w prowizorycznym dachu. Odwróciłam się do Alby'ego, który kończył zamykać kraty.

| Angel | The Maze Runner Trilogy [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz