♥ 45 ♥

24 6 0
                                    

Drogi pamiętniczku,

 Ogólnie to nic ciekawego się nie dzieje. No, może chłopak, którego shipuję z Lissą wylądował w szpitalu. Nie znam go tak szczerze. Jest kolegą, a dokładniej kuzynem jej kumpeli. Cały czas o nim słyszę i czuję się jakbym znała go osobiście. A że ze sobą piszą to moje zmysły swatki zaczęły się odzywać. Niestety, bez jej chęci nie mogę zrobić nic więcej oprócz kontynuowania shipowania. No ale, wylądował w szpitalu i nie chce jej powiedzieć czemu, a dodatkowo mówi najgorszą rzecz w obecnej sytuacji. "Nie martw się", nosz kurwa. Przecież to będzie odwrotny efekt od oczekiwanego. Bardzo się martwię o Lissę, bo wiem jak dużo stresu ma już obecnie, a teraz jeszcze to.

Przez całą tą sytuację wzięło mnie na wspominki. W szpitalach to ja bywałam bardzo często. Pierwszy pobyt (nie licząc narodzin), który pamiętam był kiedy miałam cztery lata. Okazało się, że mam niedorozwinięty układ pokarmowy, bo matka paliła i piła w ciąży. To też tłumaczy większość moich przypadłości. Szpital był tak zacofany, że nie mogli mi w całkowicie pomóc, dawali mi tylko tymczasową ulgę. Tak oto wracałam tam co kilka miesięcy. Ciągło się to gdzieś do okolic moich trzynastych urodzin.

Pamiętam, że rzadko kiedy opuszczałam moje piętro, ale tak trafiłam, że niedaleko była porodówka czy jak to się tam zwie. Uwielbiałam tam przesiadywać, te dzieci były takie słodkie. Często uciekałam z sali, a pielęgniarki znajdywały mnie właśnie tam. Wtedy bardzo marzyłam, że kiedyś urodzę dziecko – teraz szczerze mnie przeraża ta myśl, no ale i tak dalej mam fazę. Nie licząc moich wypraw na porodówkę to większość czasu spędzałam na szpitalnej świetlicy. Czasami nawet bawiłam się z innymi dziećmi, ale z wiekiem stawałam się coraz bardziej zamknięta w sobie.

Tak w temacie, teraz zdradzę ci mroczną tajemnicę związaną z tym szpitalem. Kiedyś zajebałam stamtąd misia. Już go nie mam, ale wciąż czuję ten ciężar na sumieniu. I nie jadłam tam posiłków, zawsze ktoś z rodziców zjadał to gówno za mnie. To przez szpitalne żarcie nienawidzę zupy mlecznej. Tak się dzieje, kiedy je się jeden i ten sam posiłek dzień w dzień przez kilka lat.

Najgorsze były zabiegi, które i tak nie pomagały. I to jeszcze robione przez najgorsze pielęgniarki, a doktorzy tylko mnie badali i tyle.

Pamiętam, że jak miałam jakieś jedenaście lat i już za kilka dni miałam wrócić do domu w mojej sali pojawił się fajny chłopak. Może to głupie, ale od razu się w nim zauroczyłam – głupia ja. Z tego co wiem miał tasiemca. Pamiętam jak w nocy oglądaliśmy "Piratów z Karaibów" jedząc naleśniki z dżemem. To było mega. Żałuję, że nie utrzymaliśmy kontaktu. Nawet nie pamiętam jego imienia...

Byłam stałym bywalcem przez dziewięć lat! Tak dużo czasu i dalej nie mogli mnie wyleczyć, żałosne. Na szczęście w końcu wysłali mnie do innego szpitala, gdzie zrobili jakiś specjalistyczny zabieg i w końcu byłam nieco zdrowsza. Pamiętam, że ten szpital był znacznie lepszy. Dostawaliśmy jogurty, leki były całkiem zjadliwe i oglądaliśmy filmy na świetlicy. W mojej sali była dziewczynka młodsza ode mnie o jakieś cztery lata, ale dogadywałyśmy się doskonale. Chorowała na coś podobnego jak ja, ale w gorszej wersji. Kolejną koleżanką z oddziału była Emily, była starsza ode mnie o dwa lata. Miała jakiś problem z żołądkiem i przeszła operację. Zawsze trzymałyśmy się razem. Nie uciekałyśmy z pietra, ale robiłyśmy wyścigi na wózkach i pielęgniarki się wkurwiały. Na świetlicy oglądaliśmy scooby-doo. Obgadywałyśmy jaki nasz wspólny doktor jest przystojny. To były czasy, przy nich zapominałam, że jestem chora. Wyszłam ze szpitala jako pierwsza. Też nie mam z nimi kontaktu, a szkoda. Ludzie przychodzą i odchodzą...

Nawet pomimo tych zabiegów chciałabym na chwilę wrócić do tamtych czasów. Nie mówię, że nie chcę moich obecnych przyjaciół, ale tamta trójka też była dla mnie specjalna chociaż znałam ich tak krótko. To oni pomogli mi przetrwać tamten trudny okres.

Do widzenia pamiętniczku

My Life, nothing specialOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz