♥ 56 ♥

18 5 0
                                    

Drogi pamiętniczku,

 Mamy sobotę, godzina ósma rano, bo po co spać o kilka godzin więcej. Ogólnie ledwo co pamiętam z tego tygodnia. Byłabym najgorszym agentem na świecie. Chociaż stal ker ze mnie nie najgorszy. Może po prostu nie umiem śledzić mojego życia?

Pamiętam tylko, że poniedziałek tradycyjnie był zjebany. Wstałam dosłownie lewą nogą i w końcu się sprawdziło, bo ogólnie źle się czułam. Dzień dłużył się w nieskończoność, zwłaszcza, że musiałam siedzieć w domu. Naprawdę próbowałam znaleźć sobie zajęcie, ale nie umiałam się za nic zabrać. Pod koniec bebłam się na łóżko i po prostu myślałam. Oczywiście kiedy miałam iść spać mój mózg znowu nie współpracował. Byłam zbyt podekscytowana kolejnym dniem, ale też po prostu odezwała się moja pseudo bezsenność.

I teraz przechodzimy do wielkiego dnia – wtorek. Zaczęłam tą dobę dość wcześnie, bo o siódmej rano (co z tego, że zwykle budzę się nawet wcześniej). Oczywiście pierwszą czynnością, po wyłączeniu budzika było zajęcie stanowiska komputerowo. Zajechało profesjonalizmem. Przywitałam się z przyjaciółmi na facebooku po czym wyruszyłam na youtube. Oglądałam głównie filmy na temat transformacji włosów – farbowanie i takie tam, ze względu na kwarantannę w domowych warunkach. Jak można było się spodziewać produkt końcowy był różny. Za bardzo lubię się śmiać z czyjś porażek, ja pierdole jaką ja jestem suką.

Kontynuując, około godziny później ruszyłam dupę sprzed monitora. Zgarnęłam przygotowane znacznie wcześniej ubrania (nie miałam co robić okej?) plus pare kosmetyków i skoczyłam do łazienki. Tak jak zawsze kolejno potrzeby fizjologiczne, przemycie ryja, przebranie się, walka z ułożeniem włosów, czasami jakiś krem jeśli mi się zachce.

Kiedy moja obskurna piżama wylądowała na podłodze zaczęłam mój rytuał wgapiania się w lustro. Szczerze nie polecam patrzeć na moją twarz dłużej niż to potrzebne. Potwierdzi połowa moich znajomych (bo noszą okulary Heh). Jak to wygląda? Stoję półnaga przed lustrem patrzę się na moją figurę i twarz, i próbuję zobaczyć gdzie to się spierdoliło. Rzucam samej sobie najgorsze obelgi jakie znam. Naprawdę potrzebuje kaftanu. No dalej zarzuciłam na siebie bardzo krótkie czarne spodenki, szary crop top i przewiązałam czerwoną koszulę w kratę na biodrach. W ten sposób nie wyglądam aż tak bardzo jak dziwka i przypominam człowieka. Wróciłam przed kompa, umalowałam się, spakowałam plecak i byłam gotowa do wyjścia.

O dziesiątej spotkałam się z Lissą na naszym przystanku. Oczekując na autobus rozmawiałyśmy dosłownie o wszystkim, i o niczym. Ogólnie dużo babskich pierdów, obgadywanie ludzi i takie tam. Nie musiałyśmy specjalnie długo czekać tylko pół godziny. Przez dziesięć minut jazdy też gadałyśmy pomimo tłumiących nasze głosy maski. Jestem pewna, że wszystkie staruszki (których tak poza tym nie powinno tam być) nas słyszały.

Kiedy wysiadłyśmy na odpowiednim przystanku potrzebowałam jednak chwili, żeby ogarnąć teren. Moja orientacja w terenie jest po prostu straszna. Można mnie bez problemu uprowadzić i tak nie mam szans na wrócenie. Mogę być kilometr od domu i tak nie znam drogi.

Naszym pierwszym i jedynym zaplanowanym celem był pobliski szmatek. Mój ulubiony w całym mieście, zwykle próbuję tam zaciągnąć ojca kiedy jesteśmy na zakupach. Zbyt często to nie jest, więc trzeba korzystać. Zaciągnęłam biedną Lissę w nieznanym jej kierunku. Ledwo przekroczyłyśmy próg, a ja rzuciłam się na spódnice. Przeglądałam wieszak po wieszaku, bo nowy towar. Zagubiona Lissa wciąż podążała za mną. Na tamtą chwilę nie znalazłam niczego ciekawego, ślepa ja. Zaproponowałam przyjaciółce poszukiwania sukienek. Chwilę to zajęło, ale wybrałam granatową w paski. Szatynka dobrała mi szarą dresową, a zarazem bardzo obcisłą sukienkę. Lissa nie miała dla siebie pomysłu, więc podsunęłam jej parę egzemplarzy. Jej serce zdobyły ogrodniczki spódnica (nie mam bladego pojęcia czy to jest dobrze napisane, a nawet jeśli nie to i tak mam wyjebane).

Następnie zaglądnęłyśmy na "dział" ze spodniami i spódnicami. Tam dzięki mojej sugestii Lissa wybrała dżinsową spódniczkę i drugą czarną z rozcięciem na prawym boku, a ze spodni szare (najpewniej męskie) dresy. Mi wpadła w oko rozkloszowana spódnica w pasy, ale później z niej zrezygnowałam (bo była za szeroka i nieco za długa). Mam za dużo ubrań w paski.

Kolejną stacją były koszulki, bluzy itp. Tutaj wszystkie moje zdobycze są zasługą dziewczyny. Beżowa bluza crop top, czarny top z napisem "love", szary t–shirt z napisem "savage". Za to ja wybrałam jej czarną męską koszulkę na piżamę i t–shirt.

Kiedy poszłyśmy przymierzać część rzeczy odpadło, co było wiadome. Tak pomiędzy tym wszystkim znalazłyśmy kombinezon i dresy w moro, które według nas pasowałyby na Sophie po małych modyfikacjach. Ogólnie ona kojarzy nam się mocno z motywem wojskowym, bo sama interesuje się tą tematyką, ale osobiście nie korzysta z tego wzoru.

Zerknęłyśmy nawet w miejsce z akcesoriami. Szukałam małegoplecaka, ale był tylko taki czarny z zamknięciem na podkowę (?), który niezbyt mi się spodobał, bo jestem wybredną kurwą. Patrzyłyśmy na buty, widziałam takie fajne, czarne na grubym obcasie, ale niestety nie mój rozmiar. Tak bardzo nad tym ubolewam.

Zaglądnęłyśmy na zabawki z nadzieją, że znajdziemy jakieś misie. Tak się złożyło, że zaraz obok były dziecięce stroje na bal przebierańców. Lissa nie mogła się powstrzymać się, żeby nie cisnąć tekstem "będziesz tu robić zakupy dla dzieci". Odpowiedziałam, że oczywiście, to ta "kazała" mi wysłać fotkę Bradleyowi.

Pff. Nie. Ma. Szans. Mamy zaledwie po szesnaście lat i przynajmniej MI nie śpieszy się do dzieci. Jasne, mam je w planach...kiedyś. Sama myśl, że nasza mała fuzja będzie sobie popierdalać po świecie jest super, ale no kurwa nie teraz.

Kontynuując, zapłaciłyśmy za zakupy i opuściłyśmy budynek. Jako, że żadnej z nas nie śpieszyło się do domu wstąpiłyśmy do galerii. Przeszłyśmy się po niej zahaczając o kilka sklepów. Ze względu, że był to gorący dzień wskoczyłyśmy do cukierni na lody. Zjadłyśmy mrożone smakołyki i wróciłyśmy na upał. Wciąż była wczesna godzina, więc zdecydowałyśmy się na powrót pieszo. Tak się złożyło, że mijałyśmy ulubiony sklep Lissy. Więc tam wpadłyśmy, kupiłyśmy napoje energetyzujące, a ja mam kolejny sklep na liście przyszłych zakupów. Przy okazji zaglądnęłyśmy na farby dla mnie, ale okazało się, że najtańsza, a zarazem najlepsza jest w naszej dzielnicy. Potem już wróciłyśmy do domu, co było długą i męczącą drogą. Upał nie pomagał, a nogi szybko zaczęły mi siadać. Czemu przestałam ćwiczyć... ugh.

Miałam dokładnie dzień przerwy – środa, którą w sumie głównie przespałam. Potem znowu na zakupy w czwartek. Tym razem z ojcem i tylko jedzenie do domu, a ja tak naprawdę byłam tam tylko do targania tego wszystkiego. Nie miałam dużo do powiedzenia. Wszystko liczyć, a potem targać. Ta...teraz robią ze mnie niewolnika. W piątek dużo nic nie robiłam, jak całe moje życie.

I tak teraz siedzę tu i kończę ten wpis.

Do widzenia pamiętniczku

My Life, nothing specialOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz