♥ 92 ♥

9 6 0
                                    

 Od pustych, szarych ścian odbijał się echem dźwięk upadającego długopisu, który jeszcze przed chwilą trzymała chuda dłoń. Ciemnobrązowe, obecnie niemal czarne oczy wpatrywały się w ostatnie słowa zapisane ciemnym tuszem. Dwa potoki łez spływały po przeraźliwie bladych policzkach, by spotkać się na brodzie, a potem wchłonąć w ubranie. Ciało Judith skryte pod ciemną, puchatą bluzą całe drżało przeładowane emocjami. Krótki stukot spowodowany spotkaniem przedmiotu z panelami wybudził ją z tego dziwnego transu. Ospale rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając źródła hałasu. W końcu zauważyła, że wypuściła długopis z rąk. Nie miała zamiaru się po niego schylać i tak nie był jej obecnie potrzebny. Chwilę nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów z innych części mieszkania. Ale do jej uszu dotarł jedynie hałas z ulicy. Spojrzała jeszcze raz na kartkę przed sobą. Resztkami sił odepchnęła się od biurka, tak że zajechała fotelem prawie na środek pokoju.

Ile minęło odkąd tu jestem? – zapytała samą siebie. Jednak nie potrafiła odpowiedzieć. Kobieta skuliła się ponownie, odrywając się od rzeczywistości.

Nie wiedziała co jest gorsze. Słyszenie mrocznych głosów, które kuszą ją ku zakończeniu tego wszystkiego – samobójstwa. Czy pustka, wegetacja w nicości.

Teraz siedzi pośród czterech szarych ścian zamknięta od tygodnia. Co prawda wymykała się sporadycznie do łazienki czy kuchni. Jednak bywało to naprawdę rzadko, gdyż obawiała się natknąć na współlokatora. Nie postawiła nogi w sypialni od ponad miesiąca. Czasami zastawała pod drzwiami pakunek ze świeżymi ubraniami i pokarmem. Próbowała się odizolować od wszystkich wokół, zamykając się w swojej skorupie. Czuła się niczym jak marionetka, gdy pewna tłamsząca siła robiła z nią co tylko chciała. Resztki rozsądku krzyczały bardzo słabym głosem, że Judith jest po prostu chora, że wciąż można jej pomóc. Musiała tylko zawołać. Jednak demon trzymał ją już w swych szponach. Ciągle powtarzał jej jakim jest śmieciem i nie obchodzi nikogo. Natomiast kobieta z dnia na dzień, godziny na godziny, a nawet sekundy coraz bardziej w to wierzyła. Usiłowała się odizolować od wszystkich, nie widziała jak wszyscy próbują się do niej dobić.

Podniosła głowę zerkając zza okno. Pogoda była pochmurna, ale Judith bez problemu mogła stwierdzić, że jest dzień.

– Kiedy ja ostatnio spałam? – brunetka zapytała na głos.

Poderwała się nagle z fotela aż drobinki kurzu wzniosły się razem z nią i szybko tego pożałowała. Bowiem nie spała już od czterech dni. Natychmiast poczuła się słabo, zrobiło jej się ciemno przed oczami i poczuła straszny ból w plecach. Szybko zrozumiała, że upadła na ziemię. Próbowała otworzyć oczy, ale ciemność nie ustępowała. Wkrótce odezwały się demoniczne głosy.

Jesteś bezużytecznym śmieciem. Nic nie potrafisz. Nikt cię nie kocha, a tym bardziej nie potrzebuje. Jesteś niczym. Jesteś jebanym błędem w systemie. Nie powinnaś istnieć, pomyłko. Zawadzasz wszystkim. Nienawidzą się. Nigdy się nie liczyłaś. Zabij się, zabij się... ­– słyszała myśli powtarzające się niczym mantra.

Judith otworzyła szeroko oczy. Natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. Oddychała ciężko, a całe ciało ją bolało. Była przekonana, że był to tylko koszmar. Zerknęła przez okno i zamarła, pogoda nie zmieniła się ani trochę. Według szybkiej analizy stwierdziła, że teraz powinna być noc. Przerażona zaczęła się rozglądać wokół. Ku jej zdziwieniu ściany zaczęły się zbliżać coraz bliżej i bliżej. Panika wzrastała z każdą sekundą.

Jak to możliwe? – ta jedyna myśl przedarła się poprzez chaos, który obecnie dział się we wnętrz jej głowy. – Przecież meble w pokoju są tak rozstawione, żeby zdawał się bardziej przestronny.

– Nie, nie nie! – kobieta zaczęła krzyczeć jak opętana. Chwyciła się za głowę, ciągnąc za włosy z całych siły. Stłumić strach bólem. – Przestań! Proszę, proszę nie!

Poczuła nagle jak coś zaciska się na jej szyi. W panice sięgnęła ku niej, próbując złapać cokolwiek co próbowało ją udusić. Jednak jej dłoń spotkała się z zimną skórą. Judith zaczęła kaszleć, jakby naprawdę ktoś próbował ją udusić. Gdy przed oczami pojawiły się straszne wizje zaczęła wierzgać na wszystkie strony. Obrazy migały szaleńczo w tworząc przerażający maraton niekończącego się koszmaru. Kobieta walczyła zaciekle o każdą sekundę zaczerpnięcia powietrza. Każdy oddech zadawał coraz więcej bólu.

– Pomocy... – szepnęła ostatkiem sił, jednak pomoc nigdy nie nadeszła.

Akurat kiedy zaczynała się poddawać dotarło do niej.

Nikt mnie nie słyszy. Jestem sama. To nie dzieje się naprawdę.

– To tylko atak paniki – zaczęła powtarzać w kółko i kółko.

Tak mocnego ataku nie miała już od bardzo dawna. Co prawda, wróciły jakiś czas temu, ale nie z taką siłą. Ponownie przetarła przekrwione od łez oczy. Kobieta stała się jeszcze bardziej wykończona niż wcześniej. Myślała, że tak się da. Podwinęła rękawy swojej ukochanej bluzy.

Przedramiona zdobiły czerwone, chaotycznie ułożone linie nakładające się na siebie w niektórych miejscach. Przejechała ostrożnie opuszkami chudych palców po zgrubieniach. Najświeższe rany piekły nawet pod tak lekkim naciskiem. Niektóre nawet zaczęły lekko krwawić. Zakryła szybko ręce, ale sweter w jasnych miejscach powoli barwił się na czerwono. Nie potrafiła już czuć ulgi z bólu. Jednak przeklęty nałóg wciąż trzymał ją swoich szponach. Ciągle wracała do żyletki z nadzieją, że to zbawienne uczucie wolności od przytłaczającej rzeczywistości powróci. Za każdym razem spotykała się jednak z rozczarowaniem.

Judith westchnęłam przeciągle. Spróbowała ostrożnie wstać, ale upadła ponownie na puchaty dywan. Świat wokół zaczął się kręcić z nieubłaganą szybkością. Szum w uszach narastał, a przed oczami ponownie pojawiły się mroczki. Ostatnia myśl przed zemdleniem jaka zakorzeniła się pośród pustki, była pełna nadziei.

Czy umieram?

My Life, nothing specialOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz