♥ 49 ♥

11 6 0
                                    

Drogi pamiętniczku,

 Dzisiaj większość dnia spędziłam poza domem. Zaczęło się od pobudki o szóstej rano. Bardzo się nudziłam, przeglądałam internet i oglądałam filmy.

Około ósmej zaczęłam się malować i przebierać. Moim dzisiejszym strojem były ogrodniczki i szary top, rozpuszczone włosy, lekki make up i kaszkietówka. Zwykły, codzienny outfit.

O dziesiątej pojechałam z ojcem na miasto, pierwszym celem na naszej liście była galeria handlowa. Nie spędziliśmy tam długo czasu, ponieważ zaglądnęłam do dwóch sklepów z zabawkami w poszukiwaniu pluszaka. Znalazłam tylko dużego białego psa za pięćdziesiąt dolarów i czarnego misia, który nie miał napisanej ceny, a szkoda, bo bardzo mi się spodobał. Następnym razem wezmę się na odwagę i zapytam ile kosztuje, jeśli jeszcze tam będzie. Potem zajrzeliśmy do Rossmana, ja kupiłam kolejną pomadkę do ust i granatową farbę do włosów. Ojciec wziął jakieś swoje duperele, a ja naciągnęłam go jeszcze na zwykłego Monstera, bo dawno nie piłam. Trochę zajęło mi znalezienie ostatniego sklepu, gdzie miałam tylko kupić legginsy. Natomiast kiedy chodziliśmy miedzy sklepami widziałam kilka par co lekko bolało, bo ja nie mogłam być teraz z Bradem.

Następnie pojechaliśmy do mojego ulubionego szmateksu. Przez chwile mieliśmy dylemat czy najpierw zjeść czy pójść do sklepu. Pomimo, że miałam smaka na frytki stwierdziłam, że przeżyję. W sklepie było dość tłoczno, bo przyjechał nowy towar. Ojciec stwierdził, że mam brać to co chcę, nie pytałam więc o limit i rzuciłam się ku poszukiwaniom. Moje zdobycze kosztowały razem sześćdziesiąt osiem dolarów czyli i tak nie najgorzej. Ojciec jednak coś mruknął pod nosem, ale niezbyt się tym przejmowałam. Tak oto stałam się posiadaczką dwóch rozkloszowanych spódnic o różnej długości, granatowej sukienki w białe paski, niemal nowych fioletowych trampek, bluzki w czarno-białe pasy, bardzo krótkich spodenek i za dużej męskiej bluzy. Tak jakoś się złożyło, że to akurat jest chyba nawet rozmiar Brada dlatego nie chcę jej ściągnąć, bo mój umysł znowu oszukuje siebie, że to naprawdę jego własność. Miałam też dylemat czy wziąć ogromnego miśka renifera, ale zrezygnowałam, bo ten czarny miś skradł mi serce.

Potem zdecydowaliśmy się podzielić zapiekankę między nas, ale ojciec i tak zjadł więcej. Teraz proszę bogowie energolów zlitujcie się nade mną bowiem zgrzeszyłam. Nie dopiłam monstera i wyrzuciłam go do kosza. Ja wiem, grzech śmiertelny, ale na swoją obronę mam to, że pomieszanie energola i zapiekanki jedzonej w biegu nie było dobrym pomysłem. Zwłaszcza przy moich problemach żołądkowych

Ostatnim przystankiem był sklep spożywczy, po którym chodziliśmy jakieś trzydzieści minut, a ja dalej nie miałam ani miśka ani parasolu. Byłam zła i zmęczona. Kiedy wróciłam do domu Sophie zaproponowała wypad. Pomimo mojego humoru zgodziłam się, bo dawno nie miałyśmy wypadu tylko we dwie. Szybko się przebrałam w świeżo kupioną granatową spódnicę z wysokim stanem i koszulkę z myszką mini, do tego nowe trampki. Trzeba było zaszpanować.

Na początku naszego spotkania było bardzo radośnie. Kupiłyśmy nasze "ukochane" tzw. świderki. To podłużne lody o smaku śmietankowym w owocowej polewie. Ja zdecydowałam się na truskawkowy, a Sophie na pomarańczowy. Poszłyśmy na pobliski przystanek i robiłyśmy nasz ukochany konkurs. Zasady są proste, masz jeść loda w najbardziej zboczony sposób, a jednocześnie najszybszy. Ostatnio była z nami Lissa, która wygrała za szybkość, a ja za technikę. Dzisiejszy konkurs z Sophie skończył się moją zdecydowaną wygraną. Oczywiście przez myśl przebiegł mi mój wcześniejszy sen (na samą myśl robi się gorąco) i zaczęłam się zastanawiać czemu urwało się to na TAKIM momencie. Poza tym byłam zadowolona z reakcji biednych kierowców.

Kiedy Sophie skończyła swój smakołyk skierowałyśmy się na plac w jej sąsiedztwie. W drodze opowiadała o tym jak jej brat zdaje prawo jazdy i ona też ma zamiar.

Rozmawiałyśmy chwilę na placu. W pewnym momencie zeszło na mój ślub i Brada. Próbowałam ukryć jak bardzo chcę, żeby się on odbył. Mówiłam jej, że jeszcze nie wiadomo co będzie, a ta przyznała mi rację. Sophie poprosiła, żebym się nie załamywała, gdyby ze mną zerwał. Czułam się tragicznie, bo pamiętałam moją obietnicę, że jeśli ten związek mi się nie uda to albo się zabiję albo wrócę do cięcia się, a także nie będę już z żadnym kolejnym facetem. Postanowiłam się nie odzywać. Na szczęście szybko zmienił się temat naszej rozmowy.

Nie posiedziałyśmy długo na placu, bo ona chciała wybrać się do pobliskiego miasteczka. Szczerze nie chciało mi się, ale obiecała, że zadzwonimy do Brada, co od razu ruszyło mój system motywacyjny. Nie rozmawiałam z nim tak regularnie już jakiś tydzień i bardzo za tym tęskniłam, bo mogłam go posłuchać i popatrzeć.

W pewnym momencie zwróciła uwagę, że może jest tu gdzieś autobus prosto do jego miejscowości. Uwierzyłam w to i zaczęłam sprawdzać wszystkie rozkłady, ale nigdzie nie mogłam znaleźć, więc kiedy w końcu usiadłyśmy na jednym przystanku postanowiłam sprawdzić na internecie jakieś środki transportu, ale sprawa była bardzo skomplikowana. Poczułam się bardzo zawiedziona, ale próbowałam udawać, że wszystko jest okej. Tak więc przez kilka następnych minut mówiłyśmy marki każdego przejeżdżającego samochodu. Jednak w końcu pękłam.

Bardzo mi zależało na spotkaniu go na żywo, bo nie wiadomo kiedy będziemy się widywać codziennie. Zrobiłam się bardzo markotna, a Sophie nie rozumiała co się stało. Zdecydowałam się, że już czas wracać do domu. Przez całą drogę dziewczyna próbowała mnie pocieszyć, robiła wszystko, ale każda próba kończyła się klęską. To nie jej wina. Byłam zła na siebie, że wmówiłam sobie, że to naprawdę możliwe pomimo, że już sprawdziłam wszystkie możliwości. Sophie próbowała podtrzymać mnie na duchu, ale nie wierzyłam w tą nadzieję. Nie chciałam znowu się rozczarowywać, źle by się to skończyło.

Sophie zaproponowała powrót na plac, w między czasie zadzwoniła do Lissy, która też próbowała mnie pocieszyć. Im bliżej placu byłyśmy czułam się coraz gorzej. Kiedy dorwałam się ławki poczułam się strasznie słabo i kręciło mi się w głowie. Jedyne co przyszło mi do głowy to spadek cukru. Zwłaszcza, że cukrzyca jest dziedziczna w mojej rodzinie. Szybko znalazłam gumę do żucia, która zawierała chociaż odrobinę glukozy. I faktycznie poczułam się nieco lepiej, ale nie byłam pewna czy to naprawdę o to chodziło. W sumie, może to egoistyczne, ale z chęcią bym wtedy zemdlała. Wiem, że skończyłabym w szpitalu, a przyjaciele martwiliby się, ale naprawdę kilka godzin nieświadomości brzmi kusząco. Udało mi się odzyskać trochę humoru i oddać moje resztki energii na zabawę.

Następnie pożegnałyśmy się i każda ruszyła w swoją stronę. Kiedy wróciłam do domu od razu zabrałam się za farbowanie, początkowo miałam tylko zabarwić końcówki, ale poszłam na całość. Cały proces trwał około półtorej godziny.

Potem poszłam nadrobić zaległości w pisaniu z ludźmi. Zauważyłam, że Brad nie daje znaku życia od ponad dziewięciu godzin. Poczułam strach, a moją głowę zaczęły wypełniać czarne myśli. Wszyscy próbowali mnie uspokoić, ale ja tylko czułam przybierającą panikę. Już prawie miałam pierwszy atak paniki od miesięcy, ale wtedy zauważyłam, że Brad się pojawił. Nie byłam nawet zła, że nic nie odpisał, ważne było, że odczytał, że żyje, że nic mu nie jest.

Teraz siedzę słuchając smutnej muzyki i walczę ze zmęczeniem. Depresja pochłonęła mnie już dostatecznie.

Do widzenia pamiętniczku

My Life, nothing specialOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz