55

1.6K 113 17
                                    

Lodowaty prysznic z samego rana, spod którego wyszła trzęsąc się z zimna, otrzeźwił trochę jej ciało po nieprzespanej nocy. Mimo tego, nie chciała jeść, nie miała ochoty czytać. Nie potrafiła się na niczym skoncentrować. Czegokolwiek by nie robiła, po chwili znów widziała te zielone tęczówki. Świadomość, że ktoś oddał za nią życie sprawiała, że wydałaby się w ręce Voldemorta, jeśli to miałoby wskrzesić tę kobietę. Odkąd obudziła się w środku nocy, prześladowały ją te same pytania: czy ona miała rodzinę? Czy osierociła dzieci? Była w średnim wieku, więc w świecie magii miała przed sobą jeszcze jakieś sto, może nawet sto dwadzieścia lat życia.
Antoine, wpatrując się w sufit przez następne kilka godzin, niemalże widziała przed oczami wszystkie radosne sytuacje z życia Nieznajomej i to, co mogło ją spotkać w przyszłości.

Severus wszedł do sypialni kilka minut po ósmej. Standardowo, rzucił na nią zaklęcie sondujące.
-Co to jest?-zapytał, widząc dodatkową, nieopisaną fiolkę na szafce nocnej. Wtedy zrozumiała, jak głupi błąd popełniła; nie zniszczyła najważniejszego dowodu w swoim eksperymencie. Cholera.
Nie ufała sobie na tyle, by mu odpowiedzieć. Była prawie pewna, że rozpłakałaby się, gdyby próbowała cokolwiek z siebie wydusić.
On natomiast, nie czekając na jej wyjaśnienia, wziął buteleczkę, przyjrzał jej się dokładnie i wyczuł zapach czegoś, co wcześniej się w niej znajdowało.-Idiotko, kretynko do kwadratu, debilko, przeklęta dziewucho! Dlaczego jesteś, do cholery, tak nieodpowiedzialna?!

Nie miała zamiaru się tłumaczyć. Zamiast tego, znów przywołała wspomnienie zielonych oczu. Ich bólu. Łez.
-Co ci strzeliło do tej pustej głowy?! Miej odwagę łaskawie odezwać się i wytłumaczyć!-Nadal cisza. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Nie odczuwała upływu czasu. Snape wrócił popołudniem, przynosząc jej obiad. Zastał ją dokładnie w tej samej pozycji, w której była, gdy ją opuścił. Zmarszczył brwi, lecz nie skomentował tego ani słowem.
A ona? Nie miała odwagi, by spojrzeć mu w twarz. Co musiał o niej sądzić? Była pewna, że brzydzi się tego, jak wiele osób odda za nią życie w tej wojnie.
Wyrzuty sumienia, za cierpienie Nieznajomej trawiły ją od wewnątrz. Nie ruszyła posiłku.

Było już bardzo późno, gdy z zamyśleń wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Nie wiedząc dlaczego, wstała. To, co zobaczyła, wprawiło ją w osłupienie. Pomimo świadomości tego, co dzieje się na spotkaniach, jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
Severus właśnie wchodził do salonu. Jego szaty były porozdzierane w wielu miejscach, z obszernej rany na brzuchu sączyła się krew, lewa ręka na pewno była złamana. Myślała, że z nerwów serce zaraz wyskoczy jej z klatki piersiowej. Wiedziała, gdzie trzyma przydatne na takie okazje eliksiry; zaczęła nerwowo przeglądać zawartość jednej z szuflad.
-Poradzę sobie.-oznajmił. Nie słuchała go. Podawała mu kolejne fiolki.
Podjęła próbę skoncentrowania się, przyłożyła dłonie do rany na jego brzuchu tak blisko, że od rozdartej skóry dzieliły ją centymetry. Już miała zacząć wypowiadanie zaklęcia, gdy poczuła jego rękę na jej nadgarstkach.
-Nie powinnaś.
-Nie mam zamiaru patrzeć na to, jak się pan wykrwawia.-syknęła.
-Sam się naprawię.
-Mogę założyć się, że stracił pan sporo sił. Użycie magii w tym wypadku może pana kosztować sporo zdrowia.
-I kto to mówi?
-Niech pan, po prostu, pozwoli sobie pomóc.-warknęła i wyrwała dłonie z uścisku. Nim zdążył cokolwiek dodać, zaczęła szeptać zaklęcie uzdrawiające. Jeśli próbowałby jej przerwać, rozproszyłby ją i mogłaby go uszkodzić jeszcze bardziej- wolał nie ryzykować. Gdy tylko skończyła, sam sprawił, że jego ręka zrosła się.
W końcu, wyglądał normalnie.

-Musisz nauczyć martwić się najpierw o siebie, a dopiero później o innych.
-Hipokryta.
-Wypraszam sobie. Czy skoro, wreszcie, zaczęłaś się odzywać, możesz mi wyjaśnić, co ci strzeliło do głowy, biorąc tamten eliksir?
-Oh, czyli brakowało panu rozmów ze mną?
-Nie zmieniaj tematu.
-Musiałam, po prostu, coś sprawdzić.
-Narażając swoje życie? Godne podziwu, naprawdę.
-Dawka nie była śmiertelna.
-Dla ciebie mogła być. Czy dowiedziałaś się przynajmniej czegoś ciekawego?-zapytał. Odwróciła się w stronę kominka i nie odzywała się przez kilka następnych minut.
-Uodporniłam się.-powiedziała, w końcu. Gdy ponownie spojrzała w jego stronę, jej oczy były pełne łez.-Ile osób będzie jeszcze cierpieć, żebym ja przeżyła? Dlaczego to wszystko jest tak cholernie trudne?!
W pewnym momencie Severus chciał powiedzieć Antoine, że to nie jest jej wina i doskonale rozumie jej ból. Nie potrafił. Nikt nie nauczył go okazywania wsparcia czy jakichkolwiek pozytywnych emocji. Jego matka, mimo usilnych prób przekazania mu tej wiedzy, zmarła zbyt szybko, by wcisnąć mu to do głowy. Na ojca, nie miał co liczyć.

Zrobił coś, do czego nigdy by się nie przyznał. Przytulił ją. I choć ten czasownik nie istniał w jego słowniku, trudno byłoby nazwać to objęciem.
Gładzenie jej włosów uznał za coś przyjemnie hipnotyzującego. Coś, do czego mógłby się przyzwyczaić. Ona natomiast, mimo tego, iż powinna być zakłopotana, będąc w jego ramionach zaczęła się uspokajać.
-Co mam robić? Nie mogę znieść tego, że ja tu bezczynnie siedzę, a ktoś przeze mnie przeżywa katusze. To ja tam powinnam być.-szlochała w jego szatę.
-Nie pozwól, by to, co zrobili poszło na marne.-oznajmił spokojnie.
-Muszę się do tego włączyć, bo zwariuję do reszty. Nie umiem patrzeć z boku, kiedy sprawa ewidentnie mnie dotyczy.
-Skup się na powrocie do formy sprzed tego feralnego ataku.
-Gdyby to wszystko było tak łatwe, jak brzmi.

~

Bała się zasnąć, wiedząc, co zobaczy.
Świetnie. Jak tak dalej pójdzie, to z każdym posiłkiem będzie musiała przyswajać horrendalne ilości kofeiny. To niebezpieczne. Chociaż, wszystkie opcje nie wyglądają zachęcająco.
Brak snu- śmierć.
Przedawkowanie kawy, herbaty lub jakiejkolwiek innej substancji-śmierć.
Więcej wizji sprezentowanych przez Voldemorta- śmierć, którą sama sobie wymyśli.
Przyszłość zapowiada się zachęcająco.

Ubrała się i wyszła z sypialni. Skrzywiła się, widząc Snape'a. Charles miał rację- nietoperze nigdy nie śpią. Podobnie jak zło.
Severus tymczasem spojrzał na zegarek, jakby chcąc się upewnić, że się nie myli i uniósł brew, bacznie się jej przyglądając.
Zdjęła płaszcz z wieszaka i nacisnęła na klamkę. Drzwi ani drgnęły. Spróbowała ponownie- znów nic.
Usłyszała jego głos, tuż za sobą. Drgnęła.
-Sądziłaś, że tak po prostu, ułatwię ci ewentualną ucieczkę?-prychnął.-Naprawdę, nie doceniasz moich możliwości. Żeby się tu dostać bez mojej wiedzy, potrzebne jest uwzględnienie w szeregu zabezpieczeń. Żeby wyjść, procedura jest jeszcze dłuższa. Wniosek?

Jak mogłam być tak głupia? Najwidoczniej, mój mózg przestaje pracować. Następne, będą poszczególne organy. Ostatecznie serce. I wybór trumny.

-Mogę się dowiedzieć, gdzie miałaś zamiar iść, o piątej nad ranem?
-Na spacer.
-Spacer.-wycedził.-Lepszej pory nie było?
-Muszę korzystać z życia, póki je mam, co w najbliższej przyszłości może się zmienić.
-Coś ty znów sobie ubzdurała?
-To skomplikowane.-odparła. Przyłożył dłoń do jej czoła.
-Gorączki nie masz, czyli to, po prostu, skaza na umyśle. A jeśli Trelawney ci to nagadała, to nie bierz tego do siebie. Mnie zgon przepowiada niemalże codziennie a, jak widać, mam się świetnie.
-Zapewne tylko po to, żeby zrobić jej na złość.-parsknęła.-Wracając do tematu. Wypuści mnie pan? Na piętnaście minut. Maksymalnie dwadzieścia.
-Absolutnie.
-Proooszę?
-Nadal nie.
-Dlaczego jest pan uparty, jak pani Weasley? Chyba nie sądzi pan, że się zgubię.
-Nie zdziwiłbym się.
-Niech pan poda chociaż jeden racjonalny argument!
-Jesteś nieodpowiedzialna.
-To niech pan idzie ze mną.
-Na zewnątrz jest jakieś pięć stopni, myślisz, że mi się chce?
-Więc pójdę sama.
-Nie pójdziesz, bo ci nie pozwolę.
-No i wracamy do punktu wyjścia. Ktoś musi odpuścić.
-I sądzisz, że to będę ja?-prychnął.
-Na to liczę.-widząc jego ironiczne spojrzenie dodała z westchnieniem:- Będę czyścić kociołki po trzech godzinach naszych zajęć.
-Dziewięciu.
-Nie ma mowy! Pięciu.
-Siedmiu.
-Sześciu.
-Może być. Załóż płaszcz, Autrés, nie mam całego dnia.
-To co najmniej chore, że nie możemy się dogadać bez negocjacji. Tym bardziej, że to ja, prawie zawsze, coś tracę.
-Na twoje własne życzenie.

Uderzyła ją fala rześkiego powietrza. Nad błoniami roztaczała się mgła, przez którą próbowały przebić  się promienie słońca, leniwie podnoszącego się zza widnokręgu.
Uśmiechnęła się i ,niemalże od razu, pognała w stronę jeziora, które w tych okolicznościach wyglądało jeszcze bardziej tajemniczo, niż zwykle.
Ten widok zdecydowanie był wart dziesiątek kociołków do wyczyszczenia.

Snape stanął za nią i bez jakichkolwiek zapowiedzi, transmutował kilka źdźbeł trawy w węża. Niezbyt znała się na tych zwierzętach, ale zdecydowanie ich nie lubiła, co trochę sprzeczało się z tym, że była w Slytherinie. Antoinette zrobiła krok w tył, lecz przed odejściem powstrzymała ją jego dłoń, na jej ramieniu. Jakim cudem, ten człowiek tak bezszelestnie się poruszał?

-Przekonaj go, żeby odszedł.-oznajmił jedwabisty głos Severusa, tuż za nią.
-Bez różdżki?
-To może cię zdziwić, ale nie wszystko opiera się na przemocy, Autrés.
-Nie lubię węży.
-Ślizgonka, jak się patrzy.-prychnął.-Streszczaj się, jest jadowity.
-Blefuje pan.
-Jesteś pewna?

Zimna herbataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz