59

1.5K 93 6
                                    

Draco pewnie przemierzał korytarze Hogwartu, mając nadzieję, że Snape nie wyszedł jeszcze na popołudniowy dyżur i będzie w swoim gabinecie. Pochłonięty układaniem przebiegu niełatwej rozmowy, poczuł, że zderza się z kimś, kto wyłonił się zza zakrętu. Pech chciał, by był to Ronald Weasley-chłopak, który od kilku lat działał mu na nerwy bardziej, niż większość pierwszorocznych Puchonów.
-Uważaj jak łazisz, zdrajco krwi.-warknął.
-To ty mnie potrąciłeś, Fretko.
-Oj, i co? Polecisz poskarżyć się Potterowi?-prychnął i miał zamiar odejść. Weasley zatrzymał go.
-Uciekasz? Nie jesteś tak pewny siebie bez swoich żałosnych znajomych?-zapytał. Malfoy w jednej chwili przyparł go do ściany, a jego różdżka znalazła się na gardle Gryfona.
-Zapewniam cię, Weasley, że tylko ty nie potrafisz sobie poradzić bez Pupilka Dumbledore'a i szlamy.
-Nie nazywaj jej tak.-wycedził.
-Nie stać cię na nic lepszego?-uśmiechnął się ironicznie. Draco czuł w kościach, że ktoś się zbliża, więc za wszelką cenę chciał wyprowadzić rudzielca z równowagi, a że Ronald był bardzo impulsywny, nie zajęło mu to zbyt dużo czasu.-Myślałem, że twoi bracia-idioci nauczyli cię czegoś więcej.

Draco puścił Gryfona i udawał, że ma zamiar się oddalić.
-Ja jeszcze nie skończyłem, Malfoy!-warknął Gryfon i całą siłą popchnął Ślizgona na przeciwległą ścianę. Tylko ten ostatni moment widziała stojąca na drugim końcu korytarza Pomona Sprout.
-Panie Weasley! Co to ma znaczyć?!- chłopak odwrócił się, zdezorientowany.
-Pani profesor, on pierwszy...
-Czyżby?
-Naprawdę! Poza tym, to nawet nie było mocne.- podczas nerwowych tłumaczeń Rona, Draco niepostrzeżenie rzucił zaklęcie, które spowodowało delikatne rozcięcie na tyle jego głowy. Dotknął je, a na opuszkach jego palców została ciemnoczerwona ciecz. Z udawanym przerażeniem spojrzał na swoje dłonie. Nauczycielka zwróciła na niego uwagę.
-Minus trzydzieści punktów od Gryffindoru! Panie Malfoy, zapraszam do Skrzydła Szpitalnego.
-To nie będzie konieczne, pani profesor.
-Na pewno?
-Tak, poradzę sobie. Proszę tylko dopilnować, by to się nie stało ponownie. Na moim miejscu mógł być ktoś słabszy.- powiedział i odszedł, zostawiając Rona z niewykorzystanym pokładem agresji, gniewu i poczuciem niesprawiedliwości.

~

-Draco, w czym problem? Jesteś tu od dziesięciu minut i ewidentnie omijasz temat, dla którego przyszedłeś.-oznajmił coraz mniej cierpliwy Snape.
-Pan wie zdecydowanie więcej niż ja...
-I czekałeś tyle czasu, żeby powiedzieć mi coś, co wiem?-uniósł brew. Dracon nerwowo wziął łyk herbaty.
-Chodzi o to, że ja czegoś nie wiem, a pan może mi w tym pomóc.
-A dokładniej?
-Potrzebuję informacji, których oczekuje ode mnie ojciec, a nie znam odpowiedzi na jego pytanie. Czy Antoinette należy do Zakonu Feniksa?-wyrzucił z siebie.

Snape nie dał po sobie poznać, jak bardzo był zmieszany. Skoro Malfoy Senior pyta syna o Autrés, znaczy, że dziewczyną zainteresował się Czarny Pan. Tylko dlaczego nie przyszedł z tym do niego? Czy jego pozycja w szeregach Śmierciożerców uległa zmianie? Czy Voldemort stracił do niego zaufanie? Czy wezwie go zaraz na spotkanie, by oznajmić, że odkrył jego grę?
Na szczęście, gdy tylko Draco zjawił się w gabinecie wiedział, że to nie będzie zwykła pogawędka o lekcjach, więc przygotował się na to. Musi tylko jeszcze chwilę poczekać; Veritaserum powinno w pełni zacząć działać za moment.
-Nic mi o tym nie wiadomo. -odparł najzwyczajniej w świecie. -Wyglądasz na zdenerwowanego. Dlaczego?

Oddech chłopaka nieznacznie przyspieszył. Nastolatek zorientował się, że z jego ciałem dzieje się coś niepokojącego.
Ach, tak. Zapomniał, że ma do czynienia z Mistrzem Eliksirów.
Cholera.
-Martwię się o Antoinette.-nie chciał tego mówić, tak bardzo nie chciał! Czuł jednak, że jego zaciśnięte zęby mimo woli rozluźniają się, a struny głosowe zaczynają swoją pracę.-Dostałem niepokojący list od ojca, chce o niej wiedzieć wszystko. Ona jest w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę pozwolić, by coś jej się stało. Dlatego przyszedłem.
-Na pewno wiesz, że nie powinieneś mi tego mówić.
-A pan nie powinien ze mnie tego wyciągać.-mruknął.
-Muszę zapytać o coś, co zdecydowanie nigdy nie powinno wyjść na światło dzienne. Po czyjej stronie stoisz, Draco?-zapytał. Młody Malfoy bardzo chciał wstrzymać się od odpowiedzi, jednak z każdą kolejną sekundą coraz bardziej czuł jak jego gardło pali go, a zażyta substancja rozpoczyna swoje działanie przeciw poszczególnym narządom. Przychodząc do Snape'a był pewien powodzenia swojego planu. Miał idealnie ułożoną strategię! Chciał zbadać sytuację, dowiedzieć się, czy Severus na pewno jest godny zaufania w tym delikatnym temacie i, ostatecznie, wyjaśnić, o co chodzi. Był jednak na tyle zatracony w dumie z tego, co wymyślił, że zapomniał z kim będzie miał do czynienia.

-Przeciwko Czarnemu Panu.-wychrypiał, nie mając już siły, by walczyć. Severus skinął głową, nie komentując tego, co usłyszał.
-Zapewniam, że ona jest bezpieczna, na tyle, ile to możliwe.
-Czy mógłby mi pan pomóc w tym, żebym nie reagował na działanie wszystkiego, co mogłoby wyciągnąć ze mnie tę informację?
-To raczej niemożliwe, by zapobiec wszystkim sposobom, a przynajmniej niemożliwe w najbliższym czasie. Wymyślę coś, ale na razie to powinno pomóc.-oznajmił, wyciągając coś z szuflady biurka i przysuwając pewien zapisany od góry do dołu pergamin w stronę chłopaka. Draco przejrzał dokładnie listę metod, rozpisanych na wiele dni. Spojrzał na nauczyciela pytająco.

-Spodziewałem się, że prędzej czy później przyjdziesz.

~

-Antoinette, skup się!-warknęła Selina.-Siedzimy nad tym projektem od czterech godzin i nadal nie mamy prawie nic! Zostało półtorej godziny do ciszy nocnej, musimy się pospieszyć, a ty nawet nie próbujesz mnie słuchać.
-Moje pokłady kreatywności się wyczerpały.-mruknęła dziewczyna, pozwalając głowie opaść na blat biurka.-Auć.
-Nie chcę nic od twojej kreatywności, tylko od logiki.
-Przejrzałam chyba wszystkie możliwe książki dotyczące tego tematu, ale nie umiem tego połączyć.-milczały przez chwilę, realizując cichą burzę mózgów. Obie obserwowały poszczególne fragmenty pokoju, szukając inspiracji w detalach pomieszczenia.

-Tak właściwie, dlaczego nie wyrzucisz tej róży?-zapytała Moore, wskazując na zwiędły, kiedyś czerwony kwiat stojący na biurku.
-Bo jest śliczna. Ma w sobie coś... przyciągającego.
-Mogłabyś chociaż wylać jej wodę z tego wazonu.-powiedziała, zwracając uwagę na przezroczyste naczynie.
-Nie, o to właśnie chodzi. To metafora.
-W sensie?
-Spójrz. Ta róża miała wodę, odpowiednie światło i towarzystwo innych roślinek.-skinęła głową w stronę paproci i storczyków w czarnych doniczkach-Nie żerowały na niej żadne pasożyty. Mimo tego, zwiędła. Dlaczego? Przecież miała wszystko, co było jej potrzebne.
-Musiała ciagle słuchać twojego marudzenia, dlatego skończyła jak skończyła.

Zimna herbataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz