50. Więzień własnej przeszłości

241 25 9
                                    

Biegłam przed siebie, byle biec, byle jak najdalej. Praktycznie nie dotykałam ziemi. Czułam się, jakbym latała, jakby mi wyrosły skrzydła. Wszędzie było ciemno. Nie było praktycznie nic widać. Księżyc dawał jedynie minimalnie białą poświate. W pewnym momencie ktoś pociągnął mnie za rękę i wyciągnął do ściany labiryntu. Chciałam krzyczeć, jednak nie wiele by mi to dało. Spróbowałam się wyszarpać, jednak i to na nic się zdało.

- Cicho idiotko - powiedział cicho. Od razu rozpoznałam ten głos, chłodny, a zarazem uprzejmy i nostalgiczny. Chisaki. W jednym momencie zamarłam. Serce zabiło mocniej. Poczułam ciepło, którego nie czułam od tak dawna... Którego mi brakowało, którego nikt nie był w stanie mi zastąpić.

Stałam jak wryta. Poczułam, jak zaczęły piec mnie policzki. Nigdy się to nie zdarzało samo. No prawie...

Przed nami pojawiły się tamte stawonogi. Bałam się oddychać, żeby nie zwrócić ich uwagi. Chodziły kilka minut po korytarzu szukając mnie. Mimo wszystko sobie poszły po kilkunastu, ciągnących się niemiłosiernie sekundach. Odetchnęłam z ulgą.

Wyszliśmy ze ściany bluszczu. Nie wiem, jak znalazł to miejsce, ale szczerze? Chuj mnie to obchodziło. Stanęłam pod ścianą i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Nic się jednak nie stało. Patrzyliśmy na siebie z lekką nieufnością i inspiracją zarazem. Nikt nie chciał się odezwać.

- Przejdziemy się? - zapytał doskonale wiedząc, że nie mam w zwyczaju zaczynać rozmowy, chyba, że milczenie trwa dość długo. Skinęłam głową.

Szliśmy kawałek obok siebie w ciszy. Nie chciałam się odzywać. Nie wiedziałam dlaczego. Po prostu cieszyłam się jego towarzystwem jak za pierwszym razem kiedy oprowadzał mnie po posiadłości...

- Dlaczego uciekłaś? - zapytał spokojnie. Zaczęło świtać. Była mniej więcej czwarta rano lub później. Miałam jeszcze czas na dojście do wyjścia.

- A ty niby jak byś zareagował na moim miejscu? - zapytałam lekko ostro. - Zakochana po uszy dowiaduje się, że jesteś gejem, masz chłopaka i na dodatek sześcioletnią córkę. Ponad to chcesz mnie sprzedać za marne dwadzieścia tysięcy. Dlaczego miałabym ci teraz uwierzyć? Okłamałeś mnie z premedytacją.

- Co? Jakie sprzedać? Boże... - złapał się palcami za skronie. Nie wiedziałam do końca, czy blefuje, czy faktycznie jest zaskoczony tym co powiedziałam. - Słońce ty moje... Dlaczego miałbym to robić? Jesteś dla mnie ważna, ważniejsza niż każda inna osoba. Nigdy bym cię nie opuścił. Uczyliśmy cię dlatego, żebyś została częścią naszej Mafii - nie wiedziałam, czy powinnam mu wierzyć.

- A facet co miał mnie sprawdzić? - dopytałam.

- Miał cię sprawdzić, ale dlatego żeby zrobić współpracę. Miał zobaczyć, czy faktycznie masz potencjał i go miałaś. Dalej tak uważam mimo czasu, jaki się nie widzieliśmy... - dalej nie wiedziałam czy powinnam mu wierzyć.

Odwróciłam wzrok i wlepiłam go trwale w betobową podłogę. Niby wyjaśnienia się zgadzały, jednak nie miałam pewności czy powinnam mu znowu zaufać. Ten westchnął. Przeszliśmy kilka kroków w totalnej ciszy i milczeniu.

- Byłaś pierwsza, rozumiesz? Kurono mnie szantażował- - nie dałam mu szansy dokończyć.

- A ty jako szef yakuzy się dałeś, tak? Coś mi się nie wydaje... - zaprzeczyłam jego słowa.

- Kasai... Po prostu cię stracić nie chciałem, gdyby powiedział ci, że mam córkę straciłbym cię...

- I straciłeś przez swoją własną głupotę - wróciłam do mojego monotonnego marszu.

- Gdybyś wiedziała nigdy byś się mną nie zainteresowała, a tak przynajmniej mógłbym mieć jakiekolwiek szanse - trafnie zwrócił uwagę.

- Ale przynajmniej wiedziałabym, że nie warto się w to angażować - warknęłam nawet na niego nie patrząc po prostu szłam przed siebie.

NOWE ŻYCIE | BnHA [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz