Rozdział 42

627 40 37
                                    

-Przeżyje? Powiedz coś!- wróciłem na ziemię, czując jak napastnik szarpnął mnie za bark-Co z nim!? Czemu nic nie mówisz?!- spuściłem głowę-Oi!- położyłem rękę na jego czole. Na jedną setną sekundy, zatrzymało mi się serce. Czuję ciepło, jakby dostał gorączki! Sprawdzam oddech, powrócił? Serce tak samo. Co to było? Czy chwilę temu nie był...martwy?

-On...żyje-szepnąłem, odsunął mnie i sam to sprawdził

-Żyje...całe szczęście, mój skarbek żyje- przytulił do siebie szaro włosego, jakby odzyskał najważniejszą osobę w jego życiu. Nie dziwię się-Nienawidzę tego wszystkiego. Co to miało znaczyć?

-Lepiej wezwijmy pogotowie, póki jeszcze jest w stabilnym stanie.

-Już to zrobiłem- oznajmił czarno oki

-Dobrze, teraz musimy ochłonąć. Co się stało? Mieliście bójkę?- chociaż nie widziałem żadnych śladów pobicia i nie wierzę, aby ktoś z nich zareagował tak agresywnie.

-Nie, nie wiem co się stało. Szliśmy po leśnych ścieżkach i tu nagle popycha mnie na ziemię, mówiąc: " Idiota, ktoś taki jak ty, nigdy nie zrozumie prawdziwego znaczenia miłości." I na tym koniec. Padł na ziemię, poleciała mu krew z nosa, natychmiast sprawdziłem czy oddycha. Nie dawał żadnych oznak życia. Zacząłem krzyczeć po pomoc, aż sam wziąłem go na ręce i zacząłem biec do domków, gdzie po drodze spotkałem was. Resztę historii znacie- powiedział to na jednym tchu. Nie umiem znaleźć logicznego wyjaśnienia na to zdarzenie.

-Ktoś z wami tam był? Może ukrył przed nami jakąś chorobę?- zamyśliłem się. Nie, to mało prawdopodobne. Sprawdzałem jego statystki zdrowotne i wszystko co możliwe, kiedy zaszkodziła mu substancja z bransolet. Nic wtedy nie wykryto. To możliwe, aby człowiek tak po prostu " umarł"? Bez niczego? Nie sądzę, aby miał zawał, inaczej by to wyglądało. Podniosłem wzrok, słysząc ciche mamrotanie.

-...Ugh...anioł?- spytał sam siebie, widząc kapitana Prominance-A nie, jestem w piekle, świetnie- przewrócił oczami z ironią. O mało co chłopak nie wybuchnął złością, zdusił wszystko w sobie. Położył rękę na jego policzku.

-Co to miało znaczyć? Odpowiedz mi, wiesz jak bardzo mnie zmartwiłeś?- wow, potrafi być tak łagodny i czuły? Podniósł się na łokciach, padł bezsilnie-Leż spokojnie, za niedługo będzie pogotowie. Wytrzymaj do tego czasu. Wszystko będzie dobrze.

-Jeszcze nie umieram- zamknął oczy, widziałem, że chciał coś zrobić albo pokazać, ale nie miał na tyle siły-Burn, podnieś mi koszulkę- rumieni się w szoku

-Co mam zrobić?! Oszalałeś?! Niby po co?!

-Zamknij się i zrób to- przemyślał to i podniósł ją

-Mam jakieś rany? Siniaki? Cokolwiek?- oglądamy jego skórę

-Nic nie masz.

-Niezła jest- Ikru? O nią chodzi?-Musiała mieć jakąś broń, która zabija bez śladów. Istnieje taka, ale jakimś cudem wciąż tu jestem...

-Skąd te podejrzenia? Widziałeś ją?

-Tak, ale moje słowa będą przeciwko jej. Jeszcze trochę i naprawdę ktoś umrze. Burn...mam pytanie, odpowiedz mi na nie szczerze- zerka na mnie. Wstałem, pociągając za sobą chłopaka. Weszliśmy do innego pokoju. W tej chwili właśnie nastąpi moment, który wszystko zmieni. Zależy to od odpowiedzi napastnika.

-Myślisz, że się wszystko ułoży?

-Nie wiem, nie jestem wstanie tego stwierdzić- wyznaję z skruchą-Trzeba cierpliwie czekać.

Pov. Burn

Ledwo przytomny chłopak, spojrzał na Gran, te spojrzenie mówiło" zostawcie nas samych". Zrozumiał to i wyszli.

Burn x Gazelle | Inazuma eleven|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz