Poemat

1.2K 113 28
                                    

Chociaż był już wieczór i obaj mężczyźni byli w pokoju, panowało przerażające milczenie.  

Jaston leżał nieruchomo na łóżku i nasłuchiwał. Ostatnie dwa dni przespał, starając się dojść do siebie po wstrząśnieniu mózgu. Saidowi, który przyszedł go obejrzeć i znalazł wielkiego siniaka na żebrach po lewej stronie, skłamał, mówiąc to samo, co Hole'owi: "spadłem z drzewa".

Sekretem kłamania było wypracowanie jednej wersji, którą mówilo się wszystkim. 
No i nieposiadanie  świadków kłamstwa. Z tym było gorzej, ale nie sądził aby Mutsu powiedział komuś prawdę. 
W każdym razie on na jego miejscu na pewno by tego nie zrobił.   

Tę samą wersję powtórzył jeszcze potem Cervetowi. 

Poprzedniego wieczora jego opiekunowie strasznie się pokłócili. Hole oskarżył przyjaciela o brak odpowiedniej opieki nad chłopcem, a Cervet dla odmiany zarzucił mu, brak zrozumienia jego sytuacji. A potem zapadła ta przerażająca cisza, która trwała już wiele godzin, czasem tylko przerywana suchymi pytaniami: 

Dałeś mu leki?
Rzygał dziś?
Zjadł coś? 

Nic więcej. Suche, pozornie beznamiętne pytania, pod którymi krył się ogrom emocji. Od poniedziałku go nie bili. Może dlatego, ze był chory. Jedzenie dostawał do łóżka, ale do toalety chodził sam. 

Winił się za to, co było między Hole'm a Cervetem.
Pokłócili się przez niego.
Było im dobrze razem, kiedy z nimi nie mieszkał.
Wszystko zepsuł. 

Głowa pulsowała. Ból zaczynał się nad oczami i obejmował całą głowę, jakby jakieś niewidzialne imadło ściskało ją z dwóch stron. Chociaż tyle, że już nie wymiotował. Co jakiś czas Cervet odsuwał zasłonki i kontrolował sytuację, sprawdzając czy leży na łóżku i przypadkiem nie umarł. Pewnie wtedy miałby problemy. 

Jaston znów cofnął się do wtorkowych wydarzeń. Głos Mutsu wypełnił jego umysł :

- STÓJ! TAM JEST...! 

Co właściwie chciał krzyknąć? 

Przepaść? "Tam jest przepaść?" A może skarpa? "Tam jest skarpa"?
Przypomniał sobie te okropne uczucie spadania i panikę, którą poczuł gdy jego nogi zawisły w powietrzu, a potem te okropne szarpnięcie i ból, który przyszedł z opóźieniem, skupioną twarz Mutsu i jego sprawne ręce, które sprawdzały czy jest cały. 

Kolejny raz pomyślał, że przecież mógłby go tam zostawić.  

- Urwisko - wyszeptał, przypominając sobie słowa Azjaty - Tam jest urwisko. 

Zacisnął zęby i przetoczył się na bok. Żebra bolały go bardziej niż głowa. Znacznie bardziej niż byłby w stanie to przyznać. Nie mógł nabrać głębokiego oddechu by nie czuć przerażających prądów, które sprawiały, że w jednej chwili cały oblewał się zimnym potem. 

Wsłuchał się w odgłosy dobiegające z pokoju. Usłyszał szum czajnika.

- Idę się myć - powiedział oschle Hole

- Okey - mruknął Cervet. 

Mało sylab. Tyle niewypowiedzianych emocji. Jaston zacisnął oczy i pięści. Wrócił myślami do słów, które bolały go bardziej niż upadek z urwiska. 

Taka praktyka karate jest do dupy!
Ćwicząc w ten sposób utrwalisz tylko błędy...
Zmarnowany czas...

Znów opanowało go przygnębienie. Czy bez nauczyciela zdoła opanować karate? Może powinien odpuścić? Pomyślał o ruchach, które robił Mutsu i odczuł niepohamowaną tęsknotę. Czy już na zawsze mial zrezygnować z tego piękna? Nigdy go nie doświadczyć? 

ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz