Woń

1K 123 22
                                    


Tak głośno łomotało mu serce, że słyszał rozpaczliwe trzepotanie w uszach, które sprawiało, że nie docierały do niego żadne inne dźwięki.  Szedł na miękkich nogach krok za krokiem, zwrócony bokiem w stronę Morteza, w niesamowitym napięciu wypatrując jakiegoś ruchu. Jego dłonie drżały, trzymając pistolet, przez co jego chwyt był niepewny, jakby trzymał nie broń, ale żywą rybę, która z całych sił próbowała wydostać się z jego rąk. 

Jak ja to przeżyję... nigdy już  stopy nie wystawię z Domu - jęczał w myślach

Czuł jak krople potu spływają mu po plecach, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Pot ściekał mu po twarzy, zalewał oczy, niemal chlupotał w butach. 

Prawie nacisnął spust, gdy Mortez gwałtownie przystanął. Brian poczuł jak jego żołądek wywija fikołka, jakby właśnie spadał w przepaść a nie stał na stabilnym podłożu. Stojący obok Master napiął się jak kot, zastygł i nagle skoczył, zawisając na czyimś karku. Brian niemal krzyknął. W półmroku nawet nie zauważył przeciwnika. Patrzył jak dłonie Mastera szybko obwiązały szyję mężczyzny niemal niewidoczną, śmiercionośną linką. Rozległo się krótkie charczenie, a potem Mortez miękko sprowadził kolejnego ochroniarza na podłogę. 

To był już czwarty w środku. Plus dwóch na zewnątrz. Razem sześciu.  

Ilu jeszcze?!

Przy każdej takiej akcji, Brian miał przyklejać się plecami do ściany i patrzyć w obie strony, przenosząc co chwilę spojrzenie, raz na prawą a raz na lewą stronę. Tego wymagał Mortez. Tymczasem teraz stał bez ruchu, sparaliżowany strachem.

Master powoli ściągnął linkę i uniósł zimne spojrzenie.

To było dla niego normalne. Był doświadczony w zabijaniu - pomyślał z przestrachem Servant.

Chociaż wcześniej się tego domyślał, teraz to zobaczył. Oparł się plecami o ścianę, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę. Drżały mu nogi. Weszli do tego Domu kilkanaście minut wcześniej, a on miał już miał dosyć.  

Mortez kiwnął na niego głową. Znów podjęli przerwaną wędrówkę. Co jakiś czas Master otwierał jakieś drzwi. Szukał schodów prowadzących w dół. W końcu znalazł właściwe. Brian patrzył z niepokojem na schody, które urywały się w ciemności. Pomyślał, że tak właśnie musi wyglądać wejście do piekła.

Master przybliżył usta do jego ucha. 

- Jesteśmy nadal w zewnętrznej części budynku - powiedział - Musimy dostać się do środka. Będą ich trzymać albo w piwnicy albo na jednym z wyższych pięter. Zaczniemy od dołu... z parteru jest zawsze więcej dróg ucieczki, jak zlikwidujemy szarańcze w gnieździe, będziemy szukać dalej... Schodzimy tak samo. Zabezpieczasz tyły. Jak zejdziemy na sam dół, ochraniasz mnie z przodu, jasne? 

- Jak? - głos Briana był zachrypnięty

- Stań stopień, dwa nade mną. Postaraj się nie strzelić mi w głowę - uśmiechnął się kwaśno Starszy - Jak mnie postrzelisz, nie mamy żadnych szans. 

- O Panie... - wyjęczał Brian

- Weź się w garść. Idziemy. - mruknął Mortez

Zaczęli schodzić w dół, krok po kroku. Master nagle przystanął. 

- Muzyka i głosy. - mruknął - Ale w oddali. To pewnie schody dla personelu. 

Klatka schodowa była ciemna. Gdy skręcili na półpiętrze, zauważyli nikłe, czerwone światło, rzucane przez słabą lampę. Zeszli dwa piętra w dół. Brian głośno dyszał. 

ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz