Nadzieja

1.1K 110 25
                                    

Jeżeli nawet Jean-Emmanuel  de La Tremoille był zaskoczony propozycją kupna Servanta przeznaczonego na  Arenę, nie dał  po sobie tego poznać. Gdy przybył do sali, w której trzymano niewolników odesłanych na śmierć, zachowywał się jakby wszedł do sali balowej. Stąpał lekko w swoich francuskich bucikach i zdawał się nie czuć fetoru wiszącego w powietrzu. Zaaprobował zakup, ustalając cenę na 55.000$, a następnie kazał zabrać chłopaka i przygotować go do transportu. 

Mortez widział, że Francuz jest zadowolony z transakcji i uważa go za głupca, który kupuje ochłap i płaci jak za Servanta. Nie miało to jednak dla niego znaczenia. Został zaproszony do salonu, gdzie stanął w pobliżu fortepianu i ponuro wpatrywał się w czarne i białe klawisze. 

Doskonale opisywały jego duszę. Zastanawiał się czy czarnych klawiszy jest więcej niż białych. 

Podano mu kawy, bo tylko na ten płyn miał ochotę. Patrzył ponuro w filiżankę z lurowatym płynem, obserwując jak odbijają się w niej kręgi światła. Gdy pukał palcem w filiżankę, tafla płynu wzburzała się powodując dziwny rodzaj satysfakcji. 

Po około pół godzinie przyprowadzono chłopaka. Ubrany był w spodnie dresowe i za duży sweter. Nie miał żadnej kurtki. Dano mu prostą czapkę, którą wciągnięto mu na włosy. W bogato oświetlonym salonie wyglądał po prostu marnie. Mortez skrzywił się na myśl jak bardzo ten chłopak nie przystaje do tutejszej napuszonej elegancji.

Zapłacił kartą kredytową. Zauważył, że Tremoille doliczył do ustalonej kwoty 10$ za kawę i 100$ za parking. Pomyślał, że cieszy się, że nie usiadł na krześle, bo wówczas doliczono by mu opłatę za jego użytkowanie. 

Mógłby się o to kłócić, ale pragnął stąd jak najszybciej wyjść. Nigdy nie przywiązywał wagi do pieniędzy. I tak miał ich znacznie więcej niz potrzebował. Zlecenia Niezłomnych były sowicie wynagradzane. 

Zerknął na chłopaka. Był już skuty i gotowy do drogi. Nerwowo przestępował z nogi na nogę. Czy bał się? A może chciał jak najszybciej opuścić to miejsce? 

Tremoille ścisnął rękę Morteza na pożegnanie, dziękując za transakcję. Jego dłoń była zimna, obślizgła i miękka jak ryba. Starszy miał ochotę wyrwać przedramię. Z trudem się powstrzymał, ale niemiłe uczucie pozostało. Wytarł dłoń w spodnie.    

Wyszli na ganek. Francuz wciąż coś trajkotał.  Mortez miał ochotę zamknąć mu usta jednym uderzeniem pięści. Znów z trudem się pohamował.

Trochę dużo tych impulsów - pomyślał. 

Podstawiono już samochod.Servant został odprowadzony przez dwóch rosłych ochroniarzy i posadzony na przednim siedzeniu. Jakby zamierzał zwiać! A tymczasem był zagłodzony i wymizerniały. Ból głowy narastał. Mortez nagle uzmysłowił sobie, że stoi na dworze i poczuł się nieco oszołomiony. Jakby na sekundę stracił przytomność.  

Może to świeże powietrze tak na niego wpływało? A może światło w rezydencji było za mocne?  Francuz wciąż nawijał swoim irytującym tembrem głosu, a jego Dom był upstrzony kolorami nawet z zewnątrz. Mortez miał poczucie, że nie jest w stanie wytrzymać tu ani sekundy dłużej, więc bez słowa  zbiegł po schodkach i wsiadł do samochodu. 

Odpalił silnik. Samochód zamruczał miękko, niemal bezdżwięcznie odpowiadając na wezwanie. Może wyglądał jak zwykły Jeep, ale Mortez zadbał aby pod maską kryła się bestia. Opuszczał to miejsce z ulgą, uświadamiajac sobie, że irytacja, którą odczuwał. związana jest z nadmiarem bodźców. Chciał być w końcu sam. W ciszy i ciemności. Czemu ta pieprzona głowa aż tak bolała?

Zerknął jeszcze na ganek i zauważył, że Master Domu wciąż stoi z dosyć zaskoczonym wyrazem twarzy. Ruszył z piskiem opon i pośpieszył do bramy. 

ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz