Aktywator

1.6K 118 44
                                    

Siedział na kanapie w tej samej piwnicy, do której wcześniej trafił, odchylając głowę do tyłu na jej oparcie. Kroki Stanforda wydawały się tak głośne, jakby ktoś tuż przy nim wbijał gwoździe w blachę wielkim i ciężkim młotkiem. 

Mortez czuł cholerny ból głowy i szyi.  Już zapomniał jak się kończą zabawy z liną.

Chodzący po pomieszczeniu mężczyzna gwałtownie przystanął.

- Muszę przyznać, że jestem rozczarowany, Jacob... - zaczął - Trzy lata bez mojego prowadzenia i wytrzymałość masz mniejszą o połowę. Tylko pięć rund? Naprawdę?

Mortez uniósł głowę i spojrzał przed siebie. Stanford stał w kręgu światła, które dawała naga żarówka pod sufitem. Cień zasłaniał częściowo jego twarz, wyciągając w nieskończoność jego ostre rysy. 

- Myślałem, że po tym jak staleś się Niezłomnym, twoje możliwości podwoiły się... a ty miałeś dosyć po  piątej rundzie. Myślałem, że przypomnimy sobie więcej dzieł Wielkich Założycieli...?

Mortez milczał. Znów odłożył głowę na oparcie kanapy, wpatrywał się tępo w sufit. Przymknął oczy. Jego szczęki zadrżały pod skórą.  

- To ty nie chciałeś. - wycedził  - Ty nie chciałeś iść dalej. Pamiętasz?

Zapadła cisza. Stanford poruszył się na krześle. 

- Przypominam, że proponowałem ci zmianę metody. 

- Na wodę! Nie lubię wody! - syknął Mortez

- Jest bezpieczniejsza - odparł starszy mężczyzna

- Poza tym trudno było nie odczuć, że cię to obrzydza. - mruknął Mortez - Nigdy nie akceptowałeś moich potrzeb. 

Stanford pochylił się do przodu. 

- Chciałem, żebyśmy spróbowali innych metod i nie utrwalali kontekstu seksualnego. Wiesz o tym dobrze - powiedział zimno - Chciałem żebyś zachowywał kontrolę. Dziś w nocy nie miałeś żadnej władzy, Jacob! Leżałeś nieprzytomny! Sprzedałeś kontrolę nad sytuacją za byle orgazm! Czy to nie jest żałosne? - warknął 

Mortez wbił wściekłe oczy w jego twarz.

- Zawsze tak uważałeś - warknął  - Nie mogłeś tego zrozumieć. Tylko tam mogę wyzwolić się z żądzy! Sam wiesz dlaczego!!!

Zapadła cisza. Mortez znów odchylił głowę na kanapę.  

- Poza tym... Ostatni czas byłem totalnie rozjebany. Potrzebowałem resetu - powiedział wpatrując się tępo w sufit - Wiesz, że ci ufam.  Nadal. - dodał cicho - Dlatego mogłem...sobie na to pozwolić. - urwał na chwilę, a gdy znów zaczął mówić, w jego głosie pojawił się gniew - Z resztą... sam założyłeś mi pętlę na szyję.  Musiałeś wiedzieć jak to się skończy - dodał z wyrzutem.

- Chciałem sprawdzić czy trzy lata własnej drogi coś ci dały. I z irytacją stwierdzam, że nie! - warknął Stanford.  

Wstał z krzesła i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Włożył jednego do ust. - Nie widziałeś mnie trzy lata! - warknął - A ufasz mi jakbyśmy widzieli sie wczoraj. Ludzie się zmieniają, Mortez! Jakby Organizacja kazała mi cię sprzątnąć, miałym cię na tacy! 

Mortez usiadł i ucisnął głowę po obu stronach, rozmasowując skronie.  

- A kazała? - zapytał, patrząc na stojącego mężczyznę spode łba. 

Ten nic nie odpowiedział.  

- Bywam odkryty tylko przed tobą i Szefem - mruknął Starszy gniewnie - Tylko przy was dwóch!!!

ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz