Krew na podłodze #33

201 17 0
                                    


Kastiel

Nie miałem pojęcia kiedy zasnąłem, ale obudziłem się zesztywniały i w pełnym ubraniu. W nocy długo leżałem i biłem się z myślami. Bolała mnie głowa i najchętniej bym się nie podnosił, ale nie mogłem zrozumieć co wybudziło mnie ze snu. Rozejrzałem się po niemal pustym pomieszczeniu, w którym poza łóżkiem, była jeszcze tylko mała szafeczka naprzeciw okna. Sennie przetarłem oczy i przewróciłem się na drugi bok, cokolwiek mnie obudziło, już sobie poszło. Tak pomyślałem, jednak wzdrygnąłem się na dźwięk pukania do drzwi.
- Tak? – zawołałem niepewnie, nie miałem pojęcia czego się spodziewać.
Siłą woli zmusiłem się by usiąść. Naprawdę chciałem spać dalej, nie byłem gotowy na kolejny dzień pełen wrażeń. Bałem się co Amber może znów wymyślić, a może już zdążyła naopowiadać Nathanielowi jakiś dziwnych historii wyssanych z palca? Nie chciałem wiedzieć. Chciałem wrócić do naszego mieszkania, z dala od tego szaleństwa. Tak... to wszystko było zwykłym, czystym szaleństwem. Może wszystko tylko mi się przyśniło?
- Zaraz będzie śniadanie – w drzwiach stanęła mama Nathaniela, uśmiechając się ciepło. Szara sukienka dodawała blasku jej dobremu nastrojowi. Myślałem, że oślepnę. – Idź się wykąpać zanim Amber zajmie łazienkę, bo wtedy krucho będzie z ciepłą wodą – zachichotała wchodząc i rozsuwając zasłony. Na dworze w dalszym ciągu było szaro i ponuro. Która, do cholery, była godzina? – Wyglądasz jakbyś nie spał zbyt dobrze. Coś się stało?
- Nie, nie – pokręciłem żwawo głową unikając patrzenia jej w oczy. Poprawiłem pogniecioną koszulę, która była w tragicznym stanie. – Tylko nie mam się w co przebrać – mruknąłem, uznając to za najlepszą wymówkę, by wrócić już do siebie. Nie byłem przygotowany na to co odpowie.
- Nathaniel już się tym zajął. Zostawił ci rzeczy w łazience.
- Nathaniel już wstał? – nie zdążyłem się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Musiałem brzmieć równie żałośnie, co wyglądałem. Nie robiłem zbyt dobrego wrażenia. Blondyn zazwyczaj wstawał wcześniej niż ja, nie było powodu by się dziwić, że i tym razem tak było. Nie mam pojęcia na co liczyłem.
- Tak – odpowiedziała powoli. Jej mina mówiła, że wie co się dzieje w mojej głowie. Uśmiechnęła się pokrzepiająco i nim wyszła dodała – Amber zazwyczaj nie wstaje przed południem. Jak jej nie obudzimy na śniadanie, to też nic się nie stanie.
Byłem wdzięczny za to co powiedziała. Zatem mieliśmy czas zniknąć zanim źródło kłopotów otworzy swe demoniczne oczy. Nie miałem pojęcia co dzieje się w jej głowie, ale postanowiłem skorzystać z tej okazji. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony. Jeszcze nigdy w życiu nie zaliczyłem tak szybkiego prysznicu, jak dzisiejszego dnia. Nie zdążyłem nawet poczuć czy woda faktycznie wciąż jest ciepła. W pośpiechu spłukałem z siebie pianę i założyłem ubrania przyszykowane przez blondyna. Z pewnym wahaniem przyjrzałem się bluzie, która czekała na mnie na pralce. Uśmiechnąłem się lekko na jej widok. Nie sądziłem, że w dalszym ciągu ją miał. Ile to już czasu minęło? Pożyczyłem ją mu, jeszcze gdy byliśmy w liceum. Potarłem staranne zszycie na boku. Pamiętałem jak zahaczył o ogrodzenie, gdy uciekał przede mną na placu zabaw. To zabawne, że ją zszył zamiast wyrzucić gdzieś w cholerę. Nie była zbyt ładna, cenna tym bardziej. Nie było potrzeby by ją zachowywał, ale z jakiegoś powodu... zrobiło mi się miło. Założyłem ją, krzywiąc się, gdy materiał nieprzyjemnie naciągnął się na mojej skórze. Od liceum wiele się zmieniło. Nie tylko mój wiek i charakter, ale również budowa ciała. Wizyty na siłowni dawały już dobre rezultaty, nie mieściłem się w starą bluzę.
Tak się śpieszyłem, ale jak przyszło co do czego, stałem jak wryty. Niepewnie zatrzymałem się przed wejściem do kuchni. Mama Nathaniela siedziała w salonie, widziałem jak czyta jakąś książkę. Skoro Amber wciąż spała, w kuchni musiał być Blondyn. Tak bardzo chciałem jak najszybciej stąd uciec, że nie pomyślałem, co chciałbym mu powiedzieć.
- Co się stało?! – zawołałem zaalarmowany nagłym hałasem. Przekroczyłem próg bez większego zastanowienia. Nathaniel z wyrazem zaskoczenia wpatrywał się w swoją zakrwawioną dłoń. Krew leniwie kapała na posadzkę. Momentalnie zrobiło mi się słabo. Chwyciłem papierowe ręczniki i zacząłem przyciskać je do wciąż sączących się ran. – Co się stało? – dopytywałem zdławionym głosem, gdy krew nie chciała ustać.
- Nic się nie stało – westchnął odpychając mnie od siebie. – Szklanka pękła. To nic wielkiego, naprawdę – dodał, gdy uparcie stałem i nie miałem zamiaru przesunąć się nawet o milimetr.
Nie słyszałem co do mnie mówił. Wszystko wewnątrz mnie krzyczało i za wszelką cenę chciało wyrwać się na zewnątrz.
- Musimy jechać do szpitalu.
- Nic się nie stało – powtórzył ze znacznie większą stanowczością – Nie potrzebny mi żaden lekarz, tylko plastry. Więc jakbyś był łaskawy znaleźć jakieś, byłbym wdzięczny.
- Jakie znowu, do cholery, plastry! – zawołałem zdenerwowany jego słowami, ale zaraz ściszyłem głos – Przecież tu może być potrzebne szycie.
- Jak nie masz zamiaru pomóc, to nie przeszkadzaj.
Ociężały, stałem wpatrując się w jego rany. Cała dłoń było pocięta, a on mimo wszystko twierdził, że to nic takiego. Wyminął mnie z wyrazem zirytowania. Wyrzucił nasiąknięty krwią papier i nabrał nową porcję.
- Co to za krzyki? – nawet nie zauważyłem, kiedy mama Nathaniela stanęła w drzwiach. Bez większych pytań, wyciągnęła z szafki najbliższej drzwi, opakowanie z plastrami i wodę utlenioną. Blondyn zarzekał się, że same plastry wystarczą, ale kobieta nie dała mu czasu na protestowanie. Syknął przeciągle, zaciskając zęby. To była chwila, zrobił się blady jak ściana. – Już po sprawie – zachichotała zaklejając długą ranę, ciągnącą się od zgięcia kciuka po nadgarstek.
Byłem pod wrażeniem jak szybko udało jej się wszystko opanować. W mniej niż pięć minut, posklejała syna, zmyła krew z podłogi i zmiotła stłuczoną szklankę.
- Przypilnuj by się położył i na razie nie robił niczego głupiego – machnęła niecierpliwie dłonią, gdy zacząłem jej zawadzać w kuchni.
Speszony pokiwałem żwawo głową i przyjąłem opakowanie plastrów, które wcisnęła mi do ręki. Podtrzymałem Nathaniela i pośpiesznie wyszliśmy z kuchni, zanim pogoniłaby nas mopem. Stanowczo ciągnąłem chłopaka w stronę sypialni, nie zważając na jego protesty.
- Dam radę iść sam – mruknął próbując się ode mnie uwolnić.
Cierpliwie czekałem aż się podda, ale nie zapowiadało się, że szybko to nastąpi. Musiałem przyznać, że nigdy nie należałem do cierpliwych osób. Przy Nathanielu byłem nawet mniej niż zazwyczaj. Puściłem go. Jego zadowolenie jednak nie trwało zbyt długo. Skoro nie chciał opierać się o moje ramię, uniosłem go. Objąłem go ciasno, na co zarumienił się głęboką czerwienią. Uśmiechnąłem się na ten widok, skoro mógł się rumienić, to naprawdę nie było o co się martwić. Odetchnąłem z ulgą, puszczając go dopiero na łóżku. Nie patrzył na mnie. Jak małe, obrażone dziecko, wpatrywał się uparcie w drugą stronę. Okno zdecydowanie bardziej go interesowało niż ja.
- Kazała ci leżeć, więc leż – mruknąłem przystawiając do łóżka krzesło od jego biurka – A ja popatrzę, czy na pewno posłuchałeś.
- Nagle zostałeś moim ojcem? – prychnął pogardliwie, kładąc się plecami do mnie.
- Ojcem raczej nie – uśmiechnąłem się pobłażliwie, rozbawiony jego zachowaniem – ale w dalszym ciągu jestem twoim narzeczonym, który się o ciebie martwi. Już zapomniałeś?
- Jak mógłbym zapomnieć, skoro przypominasz mi o tym każdego dnia? – odchrząknął dodając już znacznie łagodniej – Nie masz się o co martwić. To zwykłe draśnięcie.
- Jak na zwykłe draśnięcie, strasznie dużo tej krwi – zauważyłem ironicznie, wskazując na plastry, które powinny być już wymienione.
- Wypiłem herbatę z pokrzywy – usprawiedliwił się pozwalając mi zdjąć nasiąknięte plastry – Nic więcej.
Miał rację, rana wcale nie była głęboka. Zobaczyłem to, gdy otarłem zbierającą się krew. Zręcznie przykleiłem nowe i ucałowałem je delikatnie.
- Przecież nie znosisz pokrzywy. Co się zmieniło? – zapytałem podejrzliwie wracając na swoje miejsce.
- Nic się nie zmieniło – odparł obronnym tonem – Byłem zaspany i pomyliłem liście. Mięta też jest zielona.
- Faktycznie zielona – uśmiechnąłem się wrednie głaszcząc jego zdrową dłoń – szkoda tylko, że różnią się zapachem.
- Masz zamiar się teraz o to kłócić? Nie wąchałem liści. Zagotowałem wody, wrzuciłem kilka liści i zalałem. Koniec historii.
- Dlaczego się irytujesz? Każdemu może się zdarzyć, nie jesteś wyjątkiem.
- Nie irytuję... chcę po prostu już stąd wyjechać. Męczy mnie siedzenie tutaj – ucieszyły mnie jego słowa, nie chciałem być tym, który proponuje wyjazd. Aczkolwiek czułem się jakbym siedział na tykającej bombie w formie blond dziewczyny, której coś odbiło. – Chcę na moment zresetować myśli.
- Oczywiście, jak tylko poczujesz się lepiej – nie potrafiłem ukryć swojej radości, gdybym miał ogon, wzniósłbym się w niebo jak helikopter.
- Powinniśmy byli zabrać auto Karego. To po części też jego wina. Gdyby tyle nie paplał, święta spędzilibyśmy w przyjemniejszej atmosferze.
- Wydaje mi się, że nie musiał zbyt wiele mówić – powiedziałem ostrożnie, starając się go nie zdenerwować – Kobiety mają swoją intuicję. Coś podejrzewała, ale w to nie wierzyła, aż... no.
- Aż nas nie przyłapała, jak przykleiłeś się do mnie w moim biurze? – dokończył za mnie. Jego usta uśmiechały się miło, ale w jego oczach wcale nie było tego widać. Najlepiej byłoby uciąć ten temat.
- Przyniosę ci coś do zjedzenia – zakomunikowałem odchrząkając w pięść.
Mama Nathaniela zdążyła przywrócić wszystko do idealnego porządku. W kuchni czekała na mnie taca wypełniona jedzeniem dla nas obu. Zagotowałem wody i zalałem listki, które czekały już w kubkach. Zapach mięty i melisy wypełnił pomieszczenie silnym zapachem. Pokrojona papryka, pomidory i ogórki wyglądały bardzo apetycznie. Żołądek ścisnął mi się nieprzyjemnie, przypominając, że najwyższa pora coś zjeść.
Zjedliśmy w ciszy, nie poruszyliśmy więcej tego tematu. Jednogłośnie zapadła pauza. Wróciliśmy do mieszkania jak tylko Nathaniel poczuł się lepiej. Amber nie zdążyła się obudzić, za co byłem dozgonnie wdzięczny. Blondyn nie spojrzał na mnie przez całą drogę powrotną, zachowywał się jakby mnie wcale tam nie było. Nie miałem zamiaru wszczynać kłótni przy obcych ludziach, tym bardziej, że mieliśmy złożyć broń. Cierpliwie czekałem aż znajdziemy się w zaciszu mieszkania. Pomimo jego protestów i zapewnień, że jest wstanie sam się sobą zająć, pomogłem mu rozebrać się z płaszcza.
- Nie jestem dzieckiem – irytacja w jego głosie była niemal namacalna, gdy zabrałem się za rozsznurowanie jego butów.
- Wiem – mruknąłem cicho przepuszczając go w przejściu.
Nigdy nie myślałem, że święta mogą być tak koszmarne. Dobrze było mieć to już za sobą. 

Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz