Ciepłe promienie ogrzewały moją twarz, napawając mnie spokojem. Spod przymrużonych oczu ledwo byłem wstanie dostrzec otaczający mnie świat. Miałem ochotę zasnąć, chociaż czas i miejsce nie były odpowiednie. Papieros w mojej dłoni wypalał się, a jednak nie korciło mnie aby przyłożyć go do ust. Wiatr delikatnie muskał wilgotną skórę, przynosząc zapach kurczaka z pobliskiej restauracji, olej napędowy z kanistrów Karego oraz zapach tytoniu. Uliczny szmer z trudem przedostawał się do mojego zrelaksowanego umysłu. Człowiek z czasem przyzwyczaja się do wszystkiego, wtapia się w chaos dużego miasta i nie zauważa nawet, gdy to wszystko zaczyna go przytłaczać. Mieszkanie na obrzeżu jest o wiele spokojniejsze i cichsze. Centrum przypomina dżunglę złożoną z mechanicznych pojazdów, ogromnych budynków mieszkalnych oraz spółek handlowych, mało rozważnych ludzi gnających przed siebie bez zwracania uwagi na innych. W dzień iskrzy życiem pełnym obowiązków, pracy i zobowiązań, ale gdy tylko słońce zachodzi, na drogi wypełza młodzież udająca dorosłych, samotni szukający pocieszenia oraz one, które zagubiły się i nie potrafiły odnaleźć właściwej drogi.
Zgasiłem papierosa w pojedynczej kałuży, w momencie gdy doszedł mnie smród przypalonego filtra oraz na palcu wskazującym poczułem nieznośne ciepło. Rozbudzony nagłym bodźcem spostrzegłem, że na gipsowym bloczku nie siedzę sam. Lysander oparty o chropowatą, poszarzałą już ścianę wpatrywał się namiętnie w niebo.
- Nie sądzisz, że przerwa już się skończyła? – zapytałem, obserwując jak jego świadomość powolnie powraca do ciała.
Dwukolorowe oczy błądziły, gdy rozciągał ramiona w tym samym czasie powstrzymując się od ziewania. Mrużył powieki i marszczył nos, jakby dopiero zauważył przy czym siedzimy. Jego twarz przedstawiała przez moment kilka emocji naraz. Zaskoczenie, zdenerwowanie, poirytowanie, a później rozbawienie, żeby znów wrócić wzrokiem do mnie. Włosy wpadały mu do oczu, były zdecydowanie za długie, mógł je już związać w zgrabną kiteczkę.
- Zdaje się, że już dawno minęła – westchnął w końcu podnosząc się z miejsca – Jakieś dziesięć minut temu – dodał, zerkając na srebrny zegarek na nadgarstku.
Pokręciłem niedowierzająco głową. Zamyśliłem się na całe dwadzieścia minut i nawet nie jestem pewny, gdzie moje myśli wędrowały. Aktualnie pewny byłem tylko jednego, przypaliłem sobie palec i cholernie piekło.
Lysander przeciągnął się ostatni raz, uchylając drzwi na zaplecze, aby zobaczyć, czy przypadkiem nie ma tam Karego. Widząc, że droga jest wolna, machnął mi ręką i sam zniknął wśród zapasów alkoholu. Wziąłem ostatni wdech zachęcającego zapachu jedzenia oraz wilgoci z popołudniowego deszczu, znikając tuż zanim za drzwiami.
W lokalu w dalszym ciągu nie było ruchu, ludzie zazwyczaj schodzą się liczniej dopiero po dwudziestej... więc pozostały nam nie całe dwie godziny spokoju. Teraz na pufach najbliżej sceny siedziało czterech mężczyzn w dość pokaźnych garniturach, popijających piwo. Nie byłem zaskoczony ich widokiem, naprzeciw baru znajduje się dość pokaźny gmach finansowy oraz prawniczy, poza tym w piątek często można było ich tu zobaczyć.
Dziś na scenie ma się pojawić nowy zespół, jednak nikt nie chciał mi zdradzić kto to będzie. Kary dyskretnie zabunkrował się w swoim biurze, a Lysander naprawdę zdawał się nic nie wiedzieć. Thony ma przez to wolne, a Dawid wzruszył ramionami twierdząc, że go to nie obchodzi. Mnie również nie powinno, a jednak odniosłem wrażenie, że próbują zrobić z tego jakąś tajemnicę. Tym zespołem równie dobrze mogłaby się okazać Debra ze spółką, ponieważ chwilę temu jeszcze próbowała napastować mnie słownie, a teraz rozpłynęła się.
- Polecałbym ci stanąć za barem – rzucił Lys, podchodząc do jednego ze stolików, aby pozbierać pozostawione na nim kufle.
Czując lekki gorąc na twarzy, posłuchałem jego rady, popychając Davida, żeby przejął byłe miejsce srebrnowłosego.
Pomimo luźnych spodni i fartucha przewiązanego wokół bioder, czułem konsternację z powodu braku bielizny... jednak gdybym nosił mokre bokserki, mógłbym złapać hemoroidy bądź inne cholerstwo.
- Spokojnie, nie sądzę, żeby ktokolwiek wpatrywał się w twoje krocze – mruknął, grzecznie ustępując mi miejsca – większość gość to przecież faceci - ostentacyjnie westchnął sięgając po brudne naczynia od Lysa.
- Nawet jeśli byłyby same kobiety w lokalu, to i tak żadna nie byłaby szczególnie zainteresowana – srebrnowłosy posłał mi złośliwy uśmiech.
- Jeśli byłyby tu same kobiety, to Kary musiałby wykupić wszystkie prezerwatywy z pobliskich sklepów i to by było mało – parsknąłem, zdając sobie sprawę ile prawdy jest w tych słowach – ewentualnie by się nam staruszek przekręcił, bo by nie wyrobił.
Lysander śmiał się, a jednak zdawało mi się, że było to lekko wymuszone. Chłopak odwrócił się do nas tyłem, odchodząc w stronę nowo przybyłych klientów.
- Już prawie dwudziesta, niedługo zespół powinien się zjawić – zagaił błękitnooki, zerkając dziwnie w moim kierunku.
- Pewnie tak, nikt w dalszym ciągu nie wie kim oni są?
- Kary wie.
Przez moment miałem ochotę strzelić chłopakowi w łeb, ale jednak powstrzymałem się przed tym nieracjonalnym impulsem.
Na scenie znajdowały się tylko instrumenty. Standardowo dwie gitary elektryczne , jedna basowa, perkusja i kilka mikrofonów. Przedmioty należały do wyposażenia klubu, więc nie można było się po nich domyślić jaki rodzaj muzyki będzie grany, a tym bardziej przez kogo.
W lokalu pojawiało się coraz więcej ludzi. Wielu z nich kojarzyłem ze studiów. Podchodzili, zaczepiali, gawędzili. Każdy z nich wydawał się podekscytowany, ale można to zwalić na pewnie sporą ilość spożytego alkoholu jeszcze przed przyjściem tutaj.
Światła zostały przyciemnione, jednak w dalszym ciągu nie padła zapowiedź występu. W tym chaosie ludzkich głów i zamówień, nie byłem wstanie rozróżnić czy artyści w końcu się pojawili.
- Kas, podejdziesz do puf przy scenie odebrać zamówienie ? – głos Davida dość uciążliwie przebijał się przez szmery z Sali.
- Lysandra przypadkiem tam nie ma ?
- Poszedł chwilę temu na zaplecze – wzruszył ramionami.
Niechętnie wysunąłem się poza bar, ściskając w dłoniach notatnik oraz długopis, które podał mi błękitnooki. Gości było naprawdę wielu, jednak nawet w półmroku potrafiłem dojrzeć, kto zalegał na czerwonych pufach.
- A co Ty tu robisz? – szepnąłem mu do ucha, dotykając wolną dłonią jego włosów – Panience zachciało się piwa?
- Cześć Casanova, przyniosłem ci majteczki na zmianę – prychnął, odwracając się do mnie twarzą – Dobra wróżka dała mi znać, że latasz bez – uśmiechnął się, wskazując w stronę srebrnowłosego.
- Nie miałeś być przypadkiem na zapleczu ? – zapytałem podejrzliwie, zabierając torbę z rąk blondyna .
- Byłem, właśnie wróciłem.
Zmierzyłem Lysandra, który zdążył się już przebrać z uniformu. Chłopak uśmiechał się ciepło, był zdecydowanie zadowolony. Nat wyglądał tak samo.
Pełen podejrzliwości, przebrałem się w szatni, znajdując wewnątrz czarnej torby również ciemne spodnie oraz czerwoną koszulę. Była wyprasowana oraz miała świeży zapach. Zaskoczyło mnie to, ponieważ wrzuciłem ją wieki temu na dno szafy, odkopanie jej było nie lada wyczynem. Ubrałem się w to co mi przyniósł, ponieważ moje ubrania nadal były wilgotne.
Ciąg dalszy tego wieczoru minął mi zaskakująco... zarówno w dobrym jak i złym tego słowa znaczeniu. Gdy pojawiłem się znów obok Nathaniela, na scenie stał nie kto inny jak Lysander z Debrą. Nie powiem żebym czuł wielkie zaskoczenie, srebrnowłosy miał prawdziwy talent... zarówno w pisaniu jak i śpiewaniu. Pasował tam. Jego włosy lśniły od reflektorów, gdy ustawiał po kątach resztę członków zespołu.
Nat wstał szturchając mnie równocześnie łokciem. Zaskoczony spojrzałem na jego rozpromienioną twarz, kiedy do rąk wciskał mi duży futerał. Zdezorientowany próbowałem mu go oddać, ale para silnych rąk zza moich pleców, pchnęła mnie w stronę sceny. Potykając się na schodkach, zostałem wciągnięty na górę przez Debre i chłopaków. Lys nie oglądał się w moim kierunku. Ustawiony na samym przodzie, regulował mikrofon. Dziewczyna stanęła pomiędzy gitarzystami, robi dziś za chórki, to tłumaczy jej skromy ubiór. Czarne obcisłe spodnie z nielicznymi dziurami na kolanie oraz przy udach, błękitna koszulka na ramiączkach oraz przewieszona w pasie szara, skórzana kurtka. Wysokie buty były standardem, jej nogi wydawały się niesamowicie długie. Szpilki musiały mieć minimum dwanaście centymetrów, jeśli nie więcej, nie wliczając przy tym platformy. Wpatrywała się we mnie błyszczącymi oczami, jakby próbowała mnie zarazić entuzjazmem, który panował wokół. Wszyscy wbijali we mnie wyczekująco wzrok, kiedy zaciskałem pięści na instrumencie. Powolnie rozpiąłem pokrowiec, czując jak trzęsą mi się dłonie. W gardle pojawiła się gula, której za nic nie potrafiłem przełknąć. Futerał upadł na ziemie, zwracając uwagę nawet Lysa. Jego oczy zdawały się śmiać do mnie, kiedy wyciągnął mikrofon ze stojaka. Kilka słów wypowiedzianych do mnie bezgłośnie, by zaraz zwrócić się do publiczności.
- Zapewne wiele osób nas już zna – zawołał, na co uzyskał głośny odzew gości – minęło naprawdę wiele czasu odkąd ostatni raz było dane stanąć mi tu wraz z całą ekipą – ruchem dłoni wskazał na nas – Jednak nadszedł czas naszego wielkiego powrotu. Mam nadzieję, że będziecie się bawić równie dobrze co my!
Moja czerwona gitara ciążyła mi w dłoniach, wydawała mi się niewiarygodnie ciężka. Zimny pot oblał moje plecy, serce biło jak szalone ... a jednak czułem dziwnie nie okiełznaną radość. Gdy struny zawibrowały pod moimi palcami... miałem ochotę się rozpłakać. To takie żenujące, a jednak poczułem że odżyłem. Że coś zaczęło pękać wewnątrz mnie. Zimna skorupa opuściła moje ciało, a palce szły za podobieństwem drugiego gitarzysty. Każde kolejne nuty zwracały mi wspomnienie wszystkich minionych prób. Łez i potu, który wylaliśmy podczas niezliczonych ćwiczeń, walk pomiędzy sobą i śmiechu. Widziałem nas wszystkich, gdy siedzimy w piwnicy naszego liceum. Głos srebrnowłosego zawsze rozchodził się tam nierównym echem, przez co był zdenerwowany i poirytowany. Śmialiśmy się, że podczas występu też tak będzie... wyrzucał nam wtedy wszystkie nasze błędy. Aron, że za szybko wchodzi, nie potrafi zrównać się tonami z resztą zespołu. Mi, że włączałem się za wolno, nie mogliśmy się synchronizować. Basiście, że podczas prób praktycznie śpi, a jego gra pasowałaby do dobranocek. O perkusiście nie ma co wspominać, bo tak naprawdę nigdy nie wiedział jaki utwór graliśmy ... w końcu nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Lys pieklił się, ale to było oczywiste, że kochał to robić. Grać z nami, tak jak my wszyscy. Pójście na studia niczego nie zmieniło, potrafiliśmy dogadywać się bez słów. Dawaliśmy więcej koncertów niż za czasów liceum, to oczywiste. Staliśmy się starsi i zaczęliśmy myśleć o tym poważniej... właśnie wtedy poznaliśmy Karego. To był całkowity przypadek, jednak pomógł nam i umożliwił dalsze rozwijanie się. Jego klub był idealny. Schodzili się tu nie tylko studenci, ale również przeróżni ważniacy. Nie spotkał nas jeszcze zaszczyt poznania kogoś naprawdę ważnego, ale myśl, że graliśmy dla ludzi, którzy przychodzili tu dla nas... jest to nie do opisania. To coś o czym marzy każdy, kto chociaż raz stanął na scenie. Oślepiające reflektory, niesamowity gorąc przez wiązki światła, pot spływający po czole przez długie granie, śpiewanie, wykonywanie przeróżnych ruchów scenicznych. Ciężkość przy łapaniu wdechu, roztrzęsione dłonie, serce, nogi. Chaos w umyśle... i ten uśmiech na twarzy, który wpłynął i nawet nie wiesz kiedy to się stało. Moment gdy stajesz pośrodku wykonując dawno zapomnianą solówkę i słyszysz ciche śmiechy swoich towarzyszy, że znów popełniłeś błąd w tym samym miejscu co w zeszłym roku... dla takich chwil się żyje. Nie wolno zapominać, że egzystencja bez pasji, nie jest tym samym. Codzienne wstawanie, rutyna, szarość... to nie jest niczyim pragnieniem. Młodość jest jedna, wyszaleć można się tylko raz... To jest jak uzależnienie, kiedy to tracisz, zaczynasz marnieć. Potrzebujesz tego jak tlenu. Przyśpieszonego tętna, ciężaru w dłoniach, braw dochodzących spod twoich stóp.
Kary stał przy blondynie, oklaskując nas równie żywo co pozostali. To było nostalgiczne. Wpatrywanie się w lśniącą postać Lysandra, który nigdzie nie jest tak energiczny jak w tym momencie. Gdy mogłem już odstawić instrument na scenę, czułem jakby moje nogi były z waty. Nie byłem wstanie się ruszyć... bałem się, że najmniejszy krok zakończy się moją wywrotką. Debra podeszła do mnie tanecznym krokiem, oplatając swoje drobne ramiona wokół mojej szyi. Uśmiechnąłem się do niej, miałem ją odsunąć, aby zejść ze sceny ... jednak tłum za wiwatował ponownie, a ja zanim się zorientowałem spocząłem w płytkim pocałunku. Moje nozdrza wypełniły się piżmem drzewa sandałowego, malin oraz cynamonem. Zapach jej perfum był słodki i uwodzący, a jej ciało idealnie dopasowywało się do mojego. Niższa zaledwie o pół głowy dzięki butom, wpijała się w moje wargi. Moje dłonie mimo woli, zjechały na talię dziewczyny... by zaraz odepchnąć ją od siebie.
- Co ty robisz?! – dość mocne szarpnięcie przywróciło mnie do rzeczywistości.
Lysander zepchnął mnie ze sceny, ukrywając przed wzrokiem publiczności – Co TY do cholery wyczyniasz?! – jego głos drżał gniewnie, kiedy próbowałem pozbierać własne myśli – Przecież Nat tam był! Jak mogłeś to zrobić? – był zły, jednak ostatnie zdanie wypowiedział z pewnym politowaniem.
Nie wiedziałem co mu powiedzieć... nie wiedziałem jak to się mogło stać. Pocałunek Debry był nagły, był czymś czego chciałem od tak długiego czasu... zwykłą czułością.
- Nie wiem – szepnąłem, czując jakby świat miał mi się zawalić.
- Wiesz – westchną przeciągle – to nie mi się tłumacz. Na twoim miejscu, zacząłbym szukać sobie nowego lokum – po tych słowach wyszedł, zostawiając mnie samego.
Nie potrafiłem wyobrazić sobie jaką minę musiał mieć Nathaniel, jednak wciąż widziałem jak uśmiechał się do mnie. Cieszył się, że będę mógł znów zagrać. Cieszył się, że mógł mnie znów zobaczyć na scenie... Cieszył się, że zacząłem wychodzić z depresji... Cieszył się, że przestałem pić i zacząłem pracować... Cieszył się, że zaczęliśmy rozmawiać... Cieszył się, że znów miało wszystko wrócić do normy ...
- Nat ! – mój głos złamał się, gdy wybiegłem z baru.
Chłodne wieczorne powietrze, starło samotną łzę... a ja znów czułem się jak kompletny dupek. Nic się nie zmieniłem od liceum.
„Damy radę"
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
De Todo"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...