Witamy na pokładzie#7

1.9K 195 17
                                    

           

Czas mijał, Nata nie było, czułem jak fotel wciąga mnie w swoje wnętrze, a myśli zabijają z każdą wybitą sekundą przez zegar. Śnieg padał coraz mocniej, przez co nie widziałem za wiele. Telewizor szumiał nie mogąc złapać zasięgu, zamieć przeszkadzała.
Co jakiś czas zerkałem na gitarę leżącą tuż przy fotelu, wołającą lub szepczącą czasami do mnie dziwne rzeczy.
- Ja chyba wariuje – mruknąłem zaciskając palce na podłokietnikach, uparcie wbijając wzrok w zasypane okno.
Oczy same mi się zamykały, jednak nie chciałem iść spać, ledwo południe wybiło. Miałem zamiar czekać aż on wróci ... nie przegapić tego momentu, bo obiecał mi, że tym razem porozmawiamy, chociaż z góry mogłem już założyć, że nic takiego się nie zdarzy. Zapewne wróci po dwudziestej trzeciej, ewentualnie sumienie może go ruszyć i będzie już o dwudziestej ... zmęczony powie mi, że nie ma na to siły i że porozmawiamy jutro ... i tak w kółko przez kolejny, długi miesiąc.
- Szlag – syknąłem pod nosem, nie mogąc przestać o nim myśleć, podniosłem gwałtownie z podłogi instrument, usadawiając ją na sztywnych nogach, które trzęsły się z napięcia. Nie śmiałem pociągnąć za stęsknione struny, nawet jeśli miałoby być to delikatne muśnięcie. Czułem w sobie blokadę, której nie potrafiłem przełamać. Zamiast grać, głaskałem nowo polakierowany szkielet,  nie było jeszcze żadnej rysy, przez co wydawała mi się całkiem obca.  W czasach licealnych miała od grona zarysowań spowodowanych różnymi zabiegami i eksperymentami oraz pewnego rodzaju niedbałością z mojej strony. Tak to już jest, że na samym początku strasznie uważamy na swoje skarby, no bo przecież umrę jeśli coś mu się stanie... jednak z upływem czasu traktujemy je z większą lekkością, po pierwszej rysie, następne przychodzą już łatwiej.
- Jaki to był krzyk, kiedy pierwszy raz upuściło się gitarę na ziemię – wspomniałem podnosząc instrument na wysokość oczu, delikatnie ująłem ją w talii, przypominając sobie jak wściekły rzuciłem nią – Od zawsze dawałem się ponieść emocją.
To nie moje słowa, tak mi kiedyś krzyknął Lysander –„Nie bądź dziecinny, za bardzo dajesz ponieść się emocją!". Była to tylko drobna kłótnia, a nawet nie ... zwykła wymiana zdań.
- Ale teraz się zmieniłem – mruknąłem przypominając sobie poranny incydent – no może tak nie do końca – burknąłem.
Przecież to nie była tylko moja wina, co jednak nie zmienia faktu, że okazałem się niedojrzały i jak zwykle chciałem użyć siły do uzyskania pożądanego rezultatu.
Już chciałem sobie odpowiedzieć na ten zarzut, kiedy telefon zaczął wibrować na ławie o mało nie przyprawiając mnie o zawał.
Nie śpiesząc się, chwyciłem go, czując na dłoni jak strasznie jest zimny, dawno z niego nie korzystałem ... nie wychodziłem z domu, od ostatniego razu minął prawie miesiąc. Nikt do mnie nie dzwonił, ponieważ nie mieli w tym interesu, a jednak dziś komórka dała głos. Na ekranie wyświetlało mi się głupkowate zdjęcie mężczyzny w przyciemnianych okularach, który właśnie znalazł nowy obiekt zainteresowania. Już miałem pociągnąć za zieloną słuchawkę, gdy wyświetlacz zgasł znów pogrążając się w okropnym mroku, który od jakiegoś czasu panował ciągle. Myślałem czy nie odzwonić, jednak telefon znów wydał ten drażniący dźwięk.
- Co byś chciał? – zapytałem ostrzej niż zamierzałem, czując jak w gardle rośnie mi gula, nie pozwalająca mi na dodanie czegokolwiek innego. Próbowałem ją przełknąć, jednak z każdą chwilą stawała się coraz większa, a rozmówca po drugiej stronie zaśmiał się cicho.
- Jak groźnie – stwierdził Karo nie odpowiadając na moje pytanie.
- To wszystko ? – wymówiłem z trudem, chcąc już się rozłączyć, nie czułem się swobodnie.
- Czy ja kiedykolwiek dzwonię bez powodu? – spoważniał, ale ja nie znałem odpowiedzi, rzadko do mnie telefonował, możliwe, że odkąd się znamy zrobił to z cztery razy – Mniejsza – westchnął przeciągle – Jak ci idą poszukiwania pracy? Masz już coś na oku?
- Nie miałem do tego głowy ostatnio –mruknąłem zgodnie z prawdą – od jakiegoś czasu nie jestem sobą – dodałem szeptem bardziej do siebie niż do niego.
- Zauważyliśmy.
- Wy? – uniosłem zdziwiony brew, wstając w końcu z fotela, odkładając pod ścianę gitarę, której nie udało się mnie skusić.
- No ja i Lysander, a któż by inny? Martwimy się o ciebie, w takim tempie wpadniesz w depresję i już całkiem zamkniesz się w sobie ...
- To chyba nie jest wasz interes – syknąłem, zaciskając pięści na poduszce z kanapy, którą chciałem położyć na parapecie.
- Nie nasz? – uniósł głos, nie ukrywając w nim jak zagotowały się jego emocje – No tak, masz rację, wybacz – stwierdził sztucznie.
Oczyma wyobraźni widziałem jak ma skrzyżowane ramiona na piersi i uśmiecha się typowo dla męczącego i natarczywego klienta.
- Mówiłeś, że dzwonisz z jakąś sprawą – zagadnąłem próbując zmienić temat.
Rzuciłem szarą poduchę na wyznaczone miejsce, otwierając wolną ręką okno, od razu czując jak zimno z impetem wdziera się do wnętrza. Śnieg przestał już padać. Stworzony puch otulał pieszczotliwie drzewa jak i wszystko dookoła. Stojące auta naprzeciw bloku , ukryły się pod białą pościelą, nie można było dostrzec ich kolorów, znaków szczególnych. Wyglądały jak zaspy, można by w nich igloo zrobić jak za dzieciaka.
- Chciałem Ci zaproponować pracę w barze. Nie musisz grać, zwykłe kelnerowanie wystarczy... chociaż nie będę zaprzeczał, że widzę cię na scenie. Za każdy występ mógłbym ci dopłacać nawet podwójną wartość przyszłej pensji....
- Karo ? – przerwałem mu, zbierając śnieg spod okna – Miałbyś może ochotę ulepić bałwana?
Z dworu można było dosłyszeć radosne krzyki dzieci, które skończyły już na dziś swoje zajęcia i mogły beztrosko rzucić się do zimowej zabawy. Śnieżki poszły w ruch.
- Czy ja dobrze słyszę? Chcesz żebym wytarzał cię w śniegu? – śmiech zza słuchawki wyrwał mnie z zamyślenia, przyprawiając o dziwny uśmiech.
- O której mam się zgłosić?
- Możesz zacząć od dziś, jeśli nie masz jakiś wielkich planów.
Zerknąłem na zegar, zbliżała się czternasta. Nathaniel nie wróci w przeciągu najbliższych sześciu godzin, a poza tym sam wspominał kiedyś, że fajnie by było jakby znalazł w końcu jakąś robotę.
- Przyjdę – odparłem pośpiesznie, jakbym wystraszył się , że zmieni zdanie ... albo gorzej, że ja to zrobię.
- To widzimy się jakoś za godzinę – rzucił na pożegnanie i połączenie się urwało.
Chwilę jeszcze tak stałem z telefonem przy uchu, bez ruchu patrząc w jeden punkt zza oknem. Gdy w końcu odżyłem, usiadłem na wcześniej ułożonej poduszce, która zdążyła już stać się zimna. Cienkie szorty do spania nie były odpowiednie do tej pogody, jednak uparcie wyrzuciłem nogi za futrynę, czując przeraźliwy chłód na stopach, które muskały śnieg. Narzuciłem na głowę kaptur od czarnej bluzy, wyciągając z kangurka nowo zakupioną niebieską paczkę fajek. Zamknąłem oczy podczas jej otwierania. Kiedy odpieczętowałem opakowanie, uwalniając delikatny zapach tytoniu, uchyliłem powieki zerkając na nie. Uśmiech sam wypłynął mi na usta, kiedy zobaczyłem pierwszego szczęściarza od kilku lat.
- Lucky – parsknąłem, przypominając sobie jak z Lysem zakładaliśmy się w czyjej paczce się znajdzie – To głupie – stwierdziłem, gdy już przewracałem go pomiędzy palcami. Znalezienie papierosa, który jest odwrócony inaczej niż reszta, jest zwykłym błędem fabrycznym – Ale może naprawdę przyniesie mi szczęście – mówiąc to odpaliłem go, zaciągając się mocno.

Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz