- To zaczęło się późnym wieczorem. Pogoda była taka jak dziś. Sączył deszcz, mgła trzymała się nisko. Wtem noc rozdarł krzyk. Nie zwykły, mroził krew w żyłach. Kobiecy, przepełniony trwogą. Ludzie tylko spojrzeli po sobie i w popłochu zaczynali uciekać do domów. Drzwi trzaskały z każdej ze stron, zamki w oknach zasuwano najmocniej jak tylko się dało. Nikt nie pośpieszył na pomoc biednej duszyczce. Skazali ją. Biedactwo, nie miała szans na ucieczkę. Sprytnie zaszedł ją, gdy samotnie wracała do domu. Nawet latarnie przygasły, jakby bały się spojrzeć w jego przerażającą twarz. Cień nie zdołał skryć jego czerwonych ślepi. Pochwycił ją zwinnie zaciągając w ciemny zaułek...
- Kas! Drinki dla czwórki.
Wybity z roli spiorunowałem rozbawionego Lysandra. Stał za blatem, świetnie się bawił oglądając nasze udręki. Zarzuciłem peleryną i już miałem odchodzić, gdy jedna z dziewcząt przy stoliku zatrzymała mnie lekkim szarpnięciem.
- I co... co się stało dalej?
- Oprawca nachylił się nad ofiarą – zarumieniła się, gdy zbliżyłem do niej swoją twarz– Ich twarze były niezwykle blisko, nie mogła złapać tchu. Wtedy on, ujął jej podbródek. O tak. A wtedy – zaczerwieniona wpatrywała się w moje oczy jak zahipnotyzowana – dał jej kupon na drinka i rozpłynął się w majestacie nocy!
Cały stolik puścił się śmiechem. Oszołomionej dziewczynie-kot podałem kupon, nie zapominając o czarującym uśmiechu. Amber dopięła swego, zostałem Hostem. Zmęczony tą maskaradą, zabrałem drinki od Lysa. Byliśmy bliscy końca zmiany, wystarczyło wytrzymać jeszcze kilka minut i zapadnę się w fotelu oglądając pijanych ludzi. Postawiłem napoje przed kolejną bandą rozchichotanych klientek. Celowo zamówiły specjał wieczoru. Przywołałem na twarz tajemniczy uśmiech i zacząłem historię od początku. Oczarowując kolejną osobę, zobaczyłem kątem oka Nathaniela w towarzystwie doktorka. Zajmowali właśnie stolik. Bezwiednie odmachałem mu zapominając swojej kwestii.
- Kim był oprawca?
- Co? – zamrugałem nie mogąc sobie przypomnieć gdzie skończyłem – Ach... - odchrząknąłem w pięść powoli wcielając się w swoją postać – To bardzo nieostrożne pytanie, moja droga – uśmiechnąłem się zaczepnie ująłem jej kosmyk– W pobliżu nie było żadnych ludzi. Tylko ona i...
- ...i ty – wyszeptała zahipnotyzowana.
- Wtedy nachylił się nad swoją ofiarą. Ostrożnie ujął jej podbródek. Nie mogła uciec... nie, nawet nie chciała uciekać. A czy ty chcesz? – żwawo zaprzeczyła – To super, bo dziś gramy do samego rana! Nie możesz tego przegapić. – zawołałem odsuwając się od niej.
Nie wyglądała na zadowoloną, ale miałem to gdzieś. Byłem już naprawdę zmęczony tą szopką. Skończyłem zmianę, jak tylko blondyn staną w progu. Nie miałem zamiaru przedłużać tego nawet o sekundę. Machnąłem do Amber i rozluźniając koszulę przy szyi ruszyłem do stolika.
- Czyżby to był specjał wieczoru? Rozpustny wampir? – zażartował.
- Czyżbyś chciał skosztować? – wyszeptałem mu do ucha zajmując miejsce obok niego.
Roześmiałem się, jego twarz oblała się czerwienią. Obrzucił mnie rozgniewanym spojrzeniem, na pewno nie spodziewał się, że będę go zaczepiać w towarzystwie. Nic nie powiedział, ale jego mina mówiła wszystko. Nie obchodziło mnie, że jest tu Maks. Wolałem by znał swoje miejsce.
- Czyli jesteś kimś rodzaju Hosta, tak?
- Nie jestem – warknąłem zerkając na niego przelotnie. Siedział po drugiej stronie Natha, rozpierając się wygodnie na kanapie. W jego osobie było to czego nienawidziłem najbardziej na świecie. Pozował na kogoś ważnego, ważniejszego od ciebie. Tak jakbym był robakiem, którego nie warto nawet rozdeptać. Bo żal mu mnie. Żal mu mojej bezsensownej egzystencji. To wszystko zawierało się w jego oczach, których nie obejmował miły uśmiech – Głównie gram w zespole. Tylko czasami robię za kelnera.
- Bardzo ambitnie – ironia w jego głosie sprawiła, że cały się zjeżyłem. Naprawdę pragnąłem skopać mu tyłek. Może być i prezydentem, ale nikt nie będzie mnie obrażać.
Nathaniel poczuł zmianę w mojej postawie, ścisnął mnie za kolano uśmiechając się przepraszająco.
- Jest naprawdę znany. Jego solowy debiut okazał się hitem. Wiele pań, dziś tu obecnych, przyszło by go obejrzeć... no duża zasługa plakatów. Amber wystawiła cię na pożarcie wpisując w menu.
- Prawdziwe ciacho do schrupania. Wszystkich tu można tak zamówić?
- Tylko gwiazda wieczoru... A nie, popatrz tutaj! David też jest w karcie.
- To był pomysł Amber – syknąłem rozdrażniony, ale nic sobie z tego nie robili, śmiali się w najlepsze, przeglądając menu.
Oboje mieli na sobie coś co mogło uchodzić za kostium. Przebranie kujona ma bardzo wiele obliczy. Tak więc przede mną siedzieli urwani z innych dekad Nikola Tesla i Albert Einstein. Skąd to wiedziałem? Gdyby Nat mi wcześniej o tym nie wspomniał, pewnie bym nie wiedział. Na moje oko, Maks mógł przypominać dobrze ubranego domokrążcę w czarnej peruce z przedziałkiem pośrodku i sztucznym wąsem. Czarna, skrojona w talii marynarka dobrze wyglądała ze złotą kamizelką. Wyglądał jak wariat, ale dobrze ubrany wariat, co przyznałem z trudem. Blondyn w starym garniturze dziadka i z rozczochranymi włosami, przypominał raczej małe dziecko, które wpadło do szafy rodziców. Dość uroczo, ale głównie śmiesznie. Wyciągnąłem swoje sztuczne kły, czując, że drętwieją mi już wargi od nich. Zaczynałem rozumieć, dlaczego Maks wyglądał na zadowolonego, gdy przyszedłem. Obok słynnego fizyka i inżyniera siedzi znudzony Hrabia Drakula, który nawet nie ma pojęcia o czym rozmawiają. Gładko sprawił, że zacząłem się czuć obco i niepotrzebnie.
- Coś ty na siebie założył, Bracie? – śmiech Amber wyrwał mnie z otępienia.
- A co ty na siebie założyłaś? – roześmiałem się wstając z miejsca, to była doskonała okazja do zmiany tematu – Wyglądasz jakby siedmiolatka na ciebie zwymiotowała.
- Nie znasz się na modzie – fuknęła odrzucając do tyłu tęczowe włosy.
- Spodziewałem się Barbie, a nie... Kim jesteś, Amber?
- Raibow Dash.
- Przebrałaś się za kucyka? Ja spodziewałem się wróżki obsypanej brokatem. Chociaż brokat jest, skrzydła też... Na pewno nic ci się nie pomyliło?
- Milcz, Kujonie – warknęła piorunując go wzrokiem – Nie macie za grosz wyobraźni. Kas, koncert. Nat... udław się.
- Groźna jak zawsze – z uśmiechem pociągnąłem za oblepione błękitnym brokatem skrzydło – A może jednak Barbie?
- Idź już lepiej, bo ci podrapię tę przystojną buźkę.
- Cóż za komplement. Już nic nie mówię, już idę! – zawołałem uchylając się w tył.
Dość niechętnie opuściłem stolik. Może i nie miałem o czym z nimi rozmawiać, ale miałem ich chociaż na oku. Z lekkim ociąganiem dołączyłem do zespołu. Lys szybko przypomniał kolejność utworów i wyszliśmy na scenę po zapowiedzi Davida. Światło było za mocne, nie widziałem twarzy w tłumie. Cień przysłonił wszystkich. Ustawiłem się tak, by móc mieć na oku Nathaniela. Wiedziałem, że tam jest i to musiało mi wystarczyć. Jednak każdy jego najmniejszy ruch mnie rozpraszał. Lys zgromił mnie wzrokiem, gdy znów spod moich palców wyszła fałszywa nuta. Z przepraszającym uśmiechem skupiłem się na grze. Przecież mu ufam. Ufam mu. Zamknąłem oczy, aby się więcej nie rozpraszać. Ufałem Nathanielowi, ale nie ufałem tamtemu.
Przerwa nadeszła w samą porę, zaczynała boleć mnie dłoń. Rozprostowałem zesztywniałe palce i wyskoczyłem na salę, gdy nad sceną znów zapanował David. Odgarnąłem włosy z mokrego czoła, Kary właśnie rozmawiał z Nathanielem. Odszedł zanim zdążyłem do nich dołączyć.
- Gdzie twój kolega? – zapytałem nie kryjąc zadowolenia, że już go nie ma.
- Poszedł do toalety.
- Dużo wypiłeś? – jedną ręką wyjąłem mu kolorowego drinka z dłoni a drugą dotknąłem rozgrzanego policzka, jego oczy były już rozmarzone.
Coś odpowiedział, ale muzyka była zbyt głośno, nie mogłem zrozumieć co mówi. Pociągnąłem go za kulisy, do pokoju dla artystów.
- Świetny koncert. Panie aż szalały jak rzucałeś to groźne spojrzenie na widownie – zachichotał co tylko upewniło mnie, że na dziś alkoholu mu wystarczy – bardzo ciekawa część choreografii.
- Nie patrzyłem na nie, tylko na ciebie – wymruczałem obejmując go w pasie – A byłem zły, bo nie mogłem cię zobaczyć.
- Pfff, to może powinienem siedzieć na głośniku za wami?
- To jest doskonała myśl – leniwie całowałem go po karku.
- Śmierdzisz potem – jęknął próbując mnie od siebie odepchnąć – Puść, ktoś może nas zobaczyć.
- Nie obchodzi mnie to – zaborczo przylgnąłem do jego ust nie dając szansy na protest.
Błądziłem dłońmi po jego ciele, lokując je w końcu w okolicy jego pośladków. Uniosłem go sadzając na skrzyni przy ścianie. Objął mnie ramionami wokół szyi. Mocno szarpnął za moje włosy odchylając się w tył. Ciężko dysząc spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Ciebie nigdy nic nie obchodzi.
- Ty mnie obchodzisz – skrzywiłem się wyplątując jego pięść ze swoich włosów – i niewiele poza tobą – szepnąłem przygryzając jego ucho.
Zsunąłem z niego marynarkę, która śmierdziała Naftalenem, powoli zabierając się za koszulę. Ciepło jego skóry szybko mnie pobudziło. Zostawiłem drobną malinkę pod obojczykiem, schodząc ustami w dół. Zarumienił się, gdy przywarłem do jego sterczącego sutka. Uwięziłem jego dłonie nad głową, gdy zaczął mnie od siebie odpychać. Drapieżnie uśmiechnąłem się do niego, zrywając krawat z szyi. Związałem jego nadgarstki z tyłu pleców, był zdany na moją łaskę. Oparłem kolano pomiędzy jego udami, ująłem jego zarumienioną twarz głaszcząc ją czule. Pocałunek smakował drinkiem, nie mogłem się powstrzymać. Chciałem więcej i więcej. Czułem jego podniecenie na swoim kolanie, jęknął w moje usta, gdy naparłem na nie mocniej.
- Samymi pocałunkami? – zapytałem zaczepnie rozpinając jego spodnie – Czy to przez krawat?
Nie odpowiedział zagryzając wargę, gdy wysunąłem rękę w jego bokserki. Poruszył się niespokojnie wyginając w łuk, gdy zacząłem go pieścić. Zamglone oczy uciekały przed moim wzrokiem. Zsunął się do pozycji pół leżącej, jego biodra znalazły się tuż przy moich. Drażniłem jego sutki obserwując jak z trudem powstrzymuje swój głos. Na zewnątrz było głośno, nikt by go nie usłyszał. Spiął się mocniej, przyrodzenie drgnęło, zwolniłem tempa. Nie chciałem by doszedł tak szybko. Oglądanie go w tej sytuacji karmiło jakąś zwierzęcą część mojej osobowości. Chciałem się nad nim pastwić, aby błagał mnie o orgazm. Podniecało mnie to, stawiało na granicy dwóch pragnień. Aby mieć go natychmiast i teraz oraz by się delektować chwilą. Odrzuciłem jego spodnie gdzieś w tył. Schyliłem się opierając jego uda na barkach.
- Kas... nie – jęknął czując moje zęby na pośladku – S-słyszę kroki. - Wgryzłem się mocniej ignorując jego słowa. W oczach stanęły mu łzy.
Polizałem ładnie odznaczający się ślad. Gęsia skórka pokryła jego bladą skórę. Przejechałem językiem od prącia po pośladki. Uderzył mnie nogą po plecach, gdy ulokowałem język w zawstydzającym go miejscu. Nie przestałem. Mógł mówić, że tego nie lubi, ale jego mina świadczyła o czymś całkiem przeciwnym. Odwrócił głowę w bok, gdy zauważył, że mu się przyglądam. Był czerwony po same uszy. Zachłysnął się powietrzem, gdy włożyłem do środka palec. Zainteresowany jego żywą reakcją podniosłem się z kolan zmuszając go by na mnie spojrzał. Jego wnętrze było ciepłe i lekko...
- Ktoś tu się sam bawił – uśmiechnąłem się złośliwie ściskając jego policzki.
- N-nie bawiłem – zająknął się nie patrząc mi w oczy.
- Wolisz dosadniej? Masturbowałeś się, gdy mnie nie było?
- Jesteś głu...- ugryzłem go w wargę dokładając kolejne palce, jego głos ugrzązł w brutalnym pocałunku. Sucha od zimnego powietrza skóra pękła, zlizałem drobinki czerwonej krwi – Tylko się myłem – mruknął zawstydzony.
- Czemu mi nigdy nie pozwalasz dołączyć do takiej kąpieli?
Nie zdążyłem rozpiąć spodni. Dźwięk z zewnątrz przykuł moją uwagę... a raczej brak tego dźwięku. Muzyka umilkła. Pośpiesznie ściągnąłem pelerynę. Na podłogę spadł karton, który dziewczyna trzymała w rękach. Z mocno bijącym sercem spojrzałem w jej stronę. Widziała?
- Kastiel? – Amber wpatrywała się we mnie z pewnym niedowierzaniem.
Obróciła się na pięcie i wyszła. Nie obchodziło mnie co sobie o mnie pomyśli. W mojej głowie było tylko jedno pytanie. Czy ona widziała Nathaniela?
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
Random"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...