Zapowiadał się kolejny upalny dzień, przynajmniej wszyscy tak podejrzewali. Na niebie praktycznie nie było żadnych chmur, przez co temperatura dosięgała nawet trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza. Wiatru nie było, więc nawet wiatrak na najsilniejszych obrotach nie był wstanie nic poradzić na panującą wszem i wobec duchotę.
Pot spływał po moim kręgosłupie, gdy walczyłem sam ze sobą, żeby wyjść do pracy. Nawet moja gitara zdawała się rozpuszczać, chociaż ukryłem ją w cieniu.
- Jeśli zaraz nie wyjdziesz, to się spóźnisz – usłyszałem rozbawiony głos Nathaniela.
- Może zostanę dziś w domu? Rzadko się zdarza, żebyś miał wolne – zdramatyzowałem, spoglądając na niego szczenięcym wzrokiem.
- Nie zapomnij, że w barze macie klimatyzacje – westchnął z cichą nutą zazdrości, cofając się z powrotem do kuchni, w której zalegał prawie cały dzień.
Leżał na chłodnych płytkach, oparty o szarą poduszkę zabraną z kanapy w salonie. Czytał różne książki, których tytułów mi nie zdradzał, uzasadniając „przecież i tak cię nie zainteresują".
- Może przyjdę dzisiaj na piwo – zawołał jeszcze za mną, gdy zamykałem drzwi.
Mruknąłem krótkie „mhh", które przypominało bardziej sapnięcie aniżeli jakąś konkretną odpowiedź.
Na klatce schodowej było w miarę chłodno, jednak nie mogłem pozostać w niej na zawsze... przede wszystkim przez wzgląd na wredną, starszą panią, która akurat teraz również postanowiła wypełznąć ze swojej nory.
- Dzień dobry – słowa ciężko wydostały się z moich zaciśniętych w dość przyjazny sposób warg.
- Witaj chłopce, gdzie się dziś tak śpieszysz? – zapytała uprzejmie, gdy otwierałem jej drzwi.
- Do pracy.
W tym bloku tylko ja ośmielałem się nazywać ją wredną staruchą, mimo że tak naprawdę to spokojna babuleńka, która piecze dla nas ciasteczka. Przychodzi do nas oraz zaprasza do siebie na różne obiadki, przyjęcia. Odwiedza Natha najczęściej wtedy, gdy akurat nie ma mnie w domu, przynosząc to przeróżne smakołyki, które zaczynają się na ciastach a kończą na jej ślicznej wnuczce, młodszej od nas jedynie o rok. „Przecież idealnie pasuje do tak ułożonego chłopaka" mawiała za każdym razem, gdy Nathaniel próbował grzecznie odmówić umówienia ich na randkę.
Zacisnąłem mocniej usta, bojąc się, że w pewnym momencie moje myśli wypłyną na powierzchnie, co mogłoby się różnie skończyć w zależności od tego co konkretnie bym powiedział.
Pożegnaliśmy się, życząc sobie nawzajem udanego dnia.
Nieśpiesznie ruszyłem w stronę baru, czując że nawet moje czarne trampki zaczynają się rozpuszczać na gorącym chodniku. Od asfaltu można było czuć ogromny żar, który w kilka minut ściąłby i usmażył jajka, jeśli komuś zachciałoby się zjeść danie z olejem silnikowym i spalinami ulicznymi.
Można by powiedzieć, że to kolejny piękny dzień, wypełniony skwarem, natrętnym robactwem, potem oraz zaduchy, jednak kiedy spojrzało się na wschód, można było zauważyć zbliżające się czarne chmury.
- Gdy wychodziłem, jeszcze ich nie było – zamarudziłem, przyśpieszając kroku.
Lunął deszcz, który okazał się zbawieniem jak i utrapieniem równocześnie. Krople z początku były ciepłe, więc można było uznać to nawet za przyjemne zjawisko, gdyby nie to, że padało z coraz większą siłą oraz z większym chłodem. Szybko schowałem się pod sklepowy daszek, opierając przemoczone plecy tuż obok witryny przedstawiającej przeróżne zabawki. Kolorowe zestawy klocków, trzy królewny w barwnych sukienkach oraz misia, który wielkością mógł równać się z Nathaniel lub z Amber. Zaśmiałem się cicho, wyobrażając sobie blondyna, który z przerażeniem w oczach próbuje się uwolnić spod olbrzymiej zabawki, która się na niego przewróciła.
Deszcz utworzył mokrą kurtynę zza której dało się usłyszeć jedynie donośne grzmoty, chociaż błyskawic nie potrafiłem dojrzeć. Mój szary podkoszulek z trzema trójkątami nachodzącymi na siebie pod różnymi kątami był całkiem przemoczony, ale powietrze w dalszym ciągu było ciepłe. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę, sprawdzając szybko czy nie zamokła. Urządzenie zawibrowało w mojej dłoni, wskazując że jest niemal piętnasta i że jeśli jeszcze dłużej będę stał w jednym miejscu to się spóźnię. Wciągnąłem głęboko wilgotne powietrze, czując jak woda ciężko osiada mi na płucach. Teraz już nie miałem wyjścia. Musiałem pobiec, ponieważ nie zapowiadało się na szybkie przejaśnienie.
Szybkim krokiem rzuciłem się w stronę pubu, mając cichą nadzieję na to, że nie będę ostatni. Jednak nadzieja jest matką głupich i w samych drzwiach przywitał mnie Kary.
- Prawie jesteś punktualnie – zakpił mierząc mnie wzrokiem – a z pewnością miałeś najlepsze wejście ze wszystkich. Możesz dziś robić za miss mokrego podkoszulka – parsknął, przejeżdżając po moim mokrym ubraniu, z którego woda ściekała na świeżo umytą podłogę. Koszulka przylegała do mojego ciała, przez co przechodziły mnie dreszcze, gdy poczułem chłodny nadmuch klimatyzacji. – Idź się przebrać zanim się przeziębisz – mruknął tracąc już mną zainteresowanie.
W pomieszczeniu było spokojnie. Ze sceny dochodziło ciche pochrapywanie Thoniego, a ze stołu najbliżej mnie skrobanie ołówka w odrapanym już notesie. Lysander wpatrywał się we mnie z dość nieokreśloną miną. Można było odnieść wrażenie, że nawet mnie nie widzi.
- Jestem pewien, że w głębi duszy śmiejesz się – zagadnąłem do niego, gdy uporczywie nie spuszczał ze mnie wzroku – Chyba, że po prostu kręci cię mój widok.
Przez twarz srebrnowłosego przeniknął cień uśmiechu, gdy wstawał z miejsca.
- Oczywiście Kas, nie zapominaj, że wszyscy próbujemy dobrać się do twojego tyłka jak tylko stracisz czujność – rzucił ironicznie idą ze mną do pokoju personelu.
- Jakiż ten mój żywot jest straszny – westchnąłem teatralnie – co ja pocznę, że nawet w najbardziej oziębłym sercu potrafię rozniecić ogień namiętności? To Bozia pokarała mnie tak wspaniały charakterem i urodą.
Lys nie skomentował mojego wywodu, wyciągając tylko ręcznik z najwyższej półki nad lustrem. Ja w tym czasie grzebałem w kieszeniach swoich granatowych spodenek w poszukiwaniu małego, zielonego kluczyka do mojej szafki, gdzie znajdowały się ubrania na zmianę. W pewnym momencie już byłem pewien, że zapomniałem zabrać go z domu, gdy zauważyłem, że wiszą na tablicy obok drzwi.
- Zapomniałeś ich ostatnim razem – powiedział, gdy zwrócił się do mnie twarzą – ostatnio często ci się to zdarza.
Chwyciłem kluczyk, jego nikły ciężar sprawiał, że czułem się jak we śnie... gdyby nie mokre ubranie, które upewniały mnie, że z pewnością tu jestem. To bardzo dziwne uczucie, które w jakiś sposób rozczulało moje miękkie ostatnim czasy serce.
Wyciągnąłem czarny uniform klubu, wycierając się w biały ręcznik od Lysandera.
- Czy tylko ja nie spodziewałem się dzisiaj deszczu ? – zapytałem, gdy zauważyłem trzy parasolki upchnięte w róg pomieszczenia.
- Bardzo możliwe – srebrnowłosy wzruszył ramionami, wychodząc aby otworzyć już bar.
Opadłem na starą ławkę, która zaskrzypiała nieprzyjemnie pod naporem mojego ciężaru. Wysunąłem przed siebie mocno nogi, spoglądając jak ostatnie krople wody ściekają po moich łydkach. Ściągnąłem koszulkę, która z donośnym chlupnięciem wylądowała na podłodze. Zdecydowanie trzeba będzie ją wycisnąć inaczej do końca zmiany nie wyschnie. Wytarłem się, zakładając dość szorstką koszulę, która była na mnie odrobina za duża w barkach.
- Majtek na zmianę nie mam – zauważyłem, gdy bokserki również okazały się całe przemoczone – w ostateczności i tak stoję za barem.
Do założenia spodni na wilgotne nogi wymaga nie lada umiejętności, a wytarcie ich tylko ręcznikiem nie załatwia sprawy. Z przeciągłym westchnięciem wciągałem na siebie odzienie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Wchodzę – zawołał znajomy głos, który wpakował się do pomieszczenia bez czekania na jakikolwiek odzew – Lys mówił, że tu będziesz ...
- Debra, weź wyjdź – syknąłem do niej, czując się niezręcznie w zaistniałej sytuacji.
Dziewczyna spojrzała na mnie, a później ze śmiechem na ustach odwróciła się plecami, zamykając za sobą drzwi.
- No już się nie stresuj, nie podglądam cię – parsknęła, odrzucając do tyłu swoje gęste, brązowe włosy – i tak nic nie widziałam, jeśli cię to pocieszy.
- Chodzi mi bardziej o to, że nie powinnaś od tak wchodzić do męskiej przebieralni – syknąłem, zapinając ostatni guzik w spodniach.
- Przecież zapukałam ...
- I władowałaś swój tyłek od razu do środka – zauważyłem gniewnie, zawiązując wokół bioder fartuch.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko do mnie, gdy mogła już na mnie spojrzeć. Krótko skomentowała moje podejście do niej, gdy nie byłem skory do rozmowy. Jednak po ostatnich wydarzeniach nie miałem ochoty wdawać się z nią w jakieś szczególnie przyjacielskie stosunki.
****
-Jakie wydarzenia ? – pytanie padło niespodziewanie,sprawiając że z mojej dłoni wypadł długopis.
Pielęgniarka sięgnęła po niego, trochę rozbawiona moją reakcją. Gdy mi gopodała, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że powinienem teraz robić coś całkieminnego. Biały w niebieskie gwiazdki... dość popularny wśród młodzieży. Nathanielużywał takich przyborów, lubił je ponieważ były cienkie i dobrze układały się wdłoni.
Wyciągnąłem rękę w stronę dziewczyny, chwytając ją za skrawek białego fartucha.
- Co ty tu robisz? – pytanie bezwiednie wydostało się z moich warg,przyprawiając mnie tym samym o zawrót głowy. Spojrzałem na kartkę przed sobą.Była wypełniona słowami, których nie kojarzyłem. Litery stawiane byłyniechlujnie. Raz duże, przez co nie mieściły się w kratce nachodząc na innewyrazy, a raz drobne przez co przypominały zwykły szlaczek – Skąd to się tutaj wzięło?
Pielęgniarka przyglądała mi się przez moment, a dziwny błysk rozjaśniłametystowe oczy. Oczy, które były mi znajome, bardziej niż moje. Piękno w nichukryte raziło i przyprawiało o dreszcze, ale właścicielka zapewne nie zdawałasobie sprawy z ich uroku. Sprawiały, że zapominałem kim nawet ja jestem.
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
Random"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...