Nie uciekaj #4

2.9K 260 13
                                    


-To jak ? – zapytał z lekką nutą zniecierpliwienia.
Spojrzałem na niego znad gitary, której nie potrafiłem od tak odstawić na brudną, chociaż dopiero co przeze mnie wyczyszczoną podłogę.
Srebrnowłosy rozsiadł się na blacie, zakładając nogę na nogę, oczekiwał ode mnie decyzji, która jeszcze nie powstała w mojej głowie.
Ściskając instrument mocniej w dłoniach, położyłem brodę na śmierdzących denaturatem okrągłym stole.
- Urządzacie może wieczory kabaretowe, poetyckie? – zacząłem jakby od niechcenia, czując jak coś ciężkiego osiada mi na żołądku.
Nie chciałem się na nic decydować, w końcu w życiu wykonałem bardzo wiele złych czynów... jednak nie wszystkich żałuje.
Dzień, w którym wszystko się zaczęło z Nathanielem był jednym z najlepszych opcji, jednak nie mam prawa twierdzić, że nie było lepszego sposoby do zaczęcia głębszej znajomości. Do tej pory za każdym razem, gdy myślę o tym wszystkim, czuję się winny ... winny zabrania mu czegoś pięknego. Myślę, że jego życie mogłoby się potoczyć całkiem inaczej niż teraz. Dlatego nie potrafię się zdecydować. Czuję jakbym stracił coś naprawdę ważnego ... pewną część mnie, która potrafiła beztrosko podążać ścieżką, nieważne jaką bym wybrał, z uśmiechem na twarzy i niezwykle udawaną chęcią do życia.
- Jak potrzebujesz, to możesz błaznować – doszedł mnie cichy śmiech za plecami.
Zaskoczony zerknąłem w tamtym kierunku, czując dziwne mrowienie u doły kręgosłupa ... ekscytacja. 
- A wystąpisz wraz ze mną – uśmiechnąłem się kpiąco, gdy nowo przybyła postać odsunęła krzesło naprzeciw mnie.
- Wolałbym nie, twoja krzywa morda odstręczyłaby wszystkie dobre panienki – westchnął, wzruszając ramiona – A wiesz, nie po to wszystkie je tu zwabiam, by chociaż jednej nie dorwać – posłał mi znaczący uśmieszek, gdy zażenowany wyprostowałem się.
Kary, właściciel klubu, w którym pracuje Lysander. Jest trzydziestoczteroletnim singlem, pozbawionym jakiejkolwiek moralności. Lubiący się bawić, a w szczególności zabawiać z każdą osobą, która wpadnie mu w oko. Nie ma znaczenia czy jest to młoda kelnerka z kawiarenki naprzeciw, czy potrzebujący się wyszaleć student, płeć nie miała znaczenia. Mężczyzna mierzący metr osiemdziesiąt pięć, gustował we wszystkim co posiadałoby chociażby jedną dziurę potrzebną do penetracji. Nie zagłębiał się w szczegóły, jakkolwiek to będzie zrozumiane.
Nie miał problemu z dorwaniem swoich celów. Dobrze zbudowany, o młodzieńczym błysku w oku, czarnych włosach i opalonej cerze, nie mógł opędzić się od panienek.
- Czasami zastanawiam się, jak to możliwe, że w dalszym ciągu chodzisz na wolności – syknąłem, gdy błękitnooki, próbował wydłubać coś z pomiędzy zębów.
Zaskoczony uniósł brew, dając mi do zrozumienia, że nie jest przekonany o co mi konkretnie chodzi.
Machnąłem dłonią, każąc mu zbyć tą uwagę i że może spokojnie powrócić do przerwanej czynności.
Lysander obserwował naszą rozmowę bez słowa, nawet nie drgając, niczym manekin postawiony dla ozdoby.
Spuściłem wzrok, nie mogąc znieść tego spojrzenia. Oboje wpatrywali się we mnie, próbując wywołać na mnie presję. Ale nie mogli zmienić mojej postawy. Zanim tu przyszedłem, wiedziałem, że nic nie zmienię. Nie mam w sobie tyle odwagi... odwagi by unieść głowę, wysoko jak kiedyś i z góry spojrzeć na ludzi dookoła mnie. Moja perspektywa zmniejszyła się, a ja opadłem sam w sobie.
Kolorowe światła zamiast dawać mi euforie, sprawiały, że ze strachu nie mogłem sunąć palcami po strunach, czy też ustać wystarczająco długo na nogach. Ekscytacja, podniecenie ... to nie mija. W dalszym ciągu czuję to samo do gry, ale coś mnie więzi. Ostatnim czasu nie czuję się sobą. Wiele dziwnych rzeczy się dzieje, jakbym miał problemy z pamięcią. Coraz trudniej odróżnić mi to co jest rzeczywistością, a co iluzją, złudą podsuniętą przez zaćmiony umysł.
- Podobało mi się, jak graliście w moim barze – zaczął mężczyzna, widząc, że nie mam zamiaru się odezwać – a w szczególności to jak zatracałeś się w grze. Wyglądałeś jakbyś był  naprawdę szczęśliwy, stojąc tam– uśmiechnął się, wskazując na scenę.
- Teraz nie wydajesz mi się jakoś szczególnie szczęśliwy – wtrącił Lysander, odzywając się pierwszy raz od przyjścia Karego.
Czarnowłosy zgromił go wzrokiem, wzdychając przy tym ciężko. Pokręcił tylko głową i wrócił spojrzeniem do mnie. Blady błękit zabłyszczał momentalnie, gdy uśmiech wypłynął na jego twarz.
- To może tak dla rozluźnienia, po piwie? – zapytał, unosząc dłoń jakby chciał zamachać, albo zgłosić się do odpowiedzi.
Prychnąłem pod nosem na te skojarzenia, obserwując jak Lys zeskakuje z blatu, by nalać do trzech szklanych kielichów klubowego piwa.
- Chyba nie powinno się pić o tak wczesnej godzinie ... - mruknąłem, gdy bursztynowy napój został postawiony przede mną.
- Wczesnej ? – zdziwił się błękitnooki – przecież mamy już po piętnastej, o tej godzinie ludzie kończą pracę, to idealny moment by się napić. – zmierzył mnie, po czym z lekkim uśmiechem dodał – No chyba, że śpieszy ci się do swojej panienki.
Jednak zanim odpowiedziałem, wstał z krzesła i ruszył w stronę drzwi.
- Chyba czas już otworzyć – stęknął, gdy rozciągał ramiona – nie można, tak samemu delektować się piwem. Trochę życia się tu przyda, a tobie to już zwłaszcza – syknął pod nosem, niemal niesłyszalnie.
Zirytowany tym, że tak na mnie naciskają, wypiłem całe piwo za jednym razem. Po napoju pozostał już tylko gorzki posmak w moich ustach i biała piana spływająca po ścianach kubka.
- Powinieneś się nim rozkoszować, poczuć jego głębie smaku – mruknął Lys, polewając mi jeszcze raz.
- Nie jestem w nastroju żeby pić...
- No właśnie, dlatego powinieneś spróbować.
Nie do końca przekonany, upiłem mały łyk, próbując sobie przypomnieć co dawniej mnie pociągało do tak gorzkiego napoju. Owoc zakazany .. no tak, kto by się na to nie pokusił? Niedozwolone do wieku osiemnastego, dlatego wszyscy się ekscytowali, gdy kupowali najtańsze piwo z marketu, ciesząc się jak dzieci, gdy ekspedientka nie pytała ich o dowód, chociaż pewnie domyślała się, że jesteśmy nieletni, a mimo to sprzedawała, licząc tylko na wyższe wynagrodzenie i jak najszybszy powrót do domu.
- I jak ? – zapytał srebrnowłosy, siadając na poprzednie miejsce szefa.
Lekki uśmiech, włosy w nieładzie, bledsza cera niż zwykle, cienie pod oczami. Zmarszczyłem brwi, dopiero zauważając w jak kiepskim stanie jest mój przyjaciel. Ubrania również nie prezentowały się lepiej. Pognieciona czarna koszula, należąca do uniformu klubu z napisem po prawej stronie klatki piersiowej „Crazy in Darkness". Ubrudzone słodkim syropem, służącym do osładzania podniebień wybrednych klientów, granatowe spodnie.
Chłopak oparł głowę na prawej dłoni, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, dając mi do zrozumienia, że nie ma niczego do ukrycia.
- Znów całe noce przesiadujesz nad tekstami? – zapytałem, odsuwając od siebie coraz bardziej kuszący mnie napój.
- I tak nie ma kto ich zagrać, Sherlocku – ziewnął, jakby starając się ukryć tym nutę zdenerwowania w głosie.
- Ja chyba ... - zamyśliłem się, przejeżdżając dłonią po naprężonych strunach - ... chyba nie potrafię już grać – zaśmiałem się cicho – mam wrażenie, że już tego nie czuję. Nie czuję muzyki w sobie...

„Kas.. w takim tempie to ty niedługo już nic nie będziesz czuł. Jeśli zmieniłbyś zdanie, to ja zawsze będę czekał, by móc jeszcze raz zagrać z tobą na scenie ..."
Lysander nie potrafił mnie zrozumieć. Nie wiem co myślałem idąc tam, czego oczekiwałem? Czy naprawdę sądziłem, że którykolwiek z nich, czy też ktokolwiek na tym świecie byłby wstanie zrozumieć, co przechodzę w tej chwili?
„Ja nie będę się domyślał, jeśli o czymś mi nie powiesz, nie będę o tym wiedział"
Jednak wypowiedzenie tego na głos jest bolesne i strasznie trudne. Sam chciałbym wiedzieć co się stało. Mój własny umysł stał się dla mnie zagadką jak i więzieniem równocześnie.
- To tak jakbym zatrzymał się w miejscu – westchnąłem, odchylając do tyłu pulsującą głowę. Zielona ławka była mokra od lekkiej mżawki, która jeszcze chwilę temu królowała na chłodnym powietrzu, zmuszając ludzi do mocniejszego opatulenia się ciepłymi, jesiennymi kurtkami – Albo raczej, jakby czas się zatrzymał – mruknąłem, chowając dłonie w kieszenie.
Wpatrywałem się przed siebie już od dobrych paru godzin. Nie czułem palców u dłoni, ledwo mogłem nimi poruszyć, jakby były zardzewiałe ... zepsute części do wymiany. Cały się tak czułem, chciałem „nowych części" pozwalających mi wrócić do poprzedniego życia. Czy to możliwe, że dopadła mnie jesienna depresja ?
- Tylko słabi ludzie nie radzą sobie z problemami ... - szepnąłem, lekko zjeżdżając w dół.
Słońce już zaszło, a zimny wiatr kołysał kolorowymi liśćmi, rozrzucając je w każdą możliwą stronę. Bez serca, rozmysłu czy planu, roznosił je dookoła, nie zastanawiając się nad tym czy tego chcą czy też nie. Ostatecznie, tak jak mogłem się tego spodziewać, jeden listek zabłądził w moim kierunku, przyklejając się do wilgotnej kurtki. Chwyciłem go między dwa palce, wskazujący i środkowy, przyglądając mu się z każdej strony. Kompozycja barw, od żółci do czerwieni, przewijały się na nim, powoli tracąc intensywność i po bokach już powoli umierając ...
- Coś jak moje marzenia – wtrąciłem się we własne rozmyślania, dotykając ostro zakończonych skrawków, które już zbrązowiały.
Wiatr wyrwał znalezisko z moich objęć, znów porywając je do tańca. Próbowałem śledzić go wzrokiem, jednak nie widziałem dalej niż na odległość najbliższej latarni, których tak nawiasem mówiąc było dość mało, co nie dziwi. Park był malutki, w sumie nie wiem czy można go tak w ogóle nazwać. Trzy drzewa na krzyż, dwie ławeczki, które wyglądają jakby były w trakcie rozpadu, z odchodzącymi łatami zgniło zielonej farby, kilka łysych krzaczków i na tym kończy się fascynujący park w jakże cudownym mieście.
Siedząc tu, odczuwałem jak bardzo brakuje mi rodzinnych stron. Widoków z mojego okna. Stawu naprzeciw, do którego rzucałem półpłaskie kamienie, twierdząc, że one również mogą wykonać tak zwane „kaczki" na wodzie, jeśli wystarczająco mocno będą tego chciały ... jednak za każdym razem trafiałem na pieprzonego samobójcę albo lenia, który nawet nie zechciał podskoczyć raz.
Zerknąłem z ukosa, na czarny futerał tuż przy ławce. Lys wcisnął mi gitarę, mówiąc przy tym, że może zmienię zdanie, jeśli przypomnę sobie ... poczuję drganie melodii jeszcze raz.
- Żartowniś – prychnąłem, chcąc wyciągnąć dłoń w jej kierunku, kiedy ktoś uderzył mnie w tył głowy.
Zaskoczony, odwróciłem się, przyglądając nowemu towarzyszowi wieczornych rozmyślań.
Zmieszany posłałem mu słaby uśmiech, kiedy wyciągnął w moim kierunku parujący kubek.
- Aż tak łatwo było się domyślić, gdzie się znajduję ? – zapytałem, grzejąc odmrożone palce gorącą herbatą.
Odchyliłem plastikowe wieczko, pozwalając sobie na chwilę nostalgii. Mimo że była to najzwyklejsza czarna herbata, jaka mogła tylko istnieć na rynku, to sprawiła, że coś na ułamek sekundy we mnie odżyło.
- Sok malinowy ? – zapytałem, gdy przez gorzki aromat przebiła się słodka nuta owoców, i gdy ciemny napar nagle zaróżowił się – Nawet nie wymieszałeś – stęknąłem, gdy kolor wolno przechodził przez siebie.
- Nie marudź – warknął przybysz, rozsiadając się tuż obok – poza tym jak możesz w ciemności widzieć czy nie wymieszałem?
- Zgadywałem – wzruszyłem ramionami, upijając łyk.
Rozkoszne ciepło rozprzestrzeniło się wewnątrz mnie, przyprawiając  momentalnie o gęsią skórkę, a później o błogie zmęczenie. Gorzki smak taniej herbaty, osiadł mi na języku, sprawiając, że zrobił się cierpki, jakby oblepiony czymś nieprzyjemnym.
Uśmiechnąłem się szerzej, widząc jak nasze oddechy tworzą wspólny biały obłok pary, który na chwilę zawisał w powietrzu, by zaraz zniknąć bez śladu.
- Nie zagrasz mi ? – szturchnął moje zesztywniałe ramię, gdy cisza zaczęła się przedłużać.
- Ledwo czuję palce, a ty mi tu o graniu – zaśmiałem się, powoli wstając by rozruszać zesztywniałe mięśnie – Ale jeszcze zagram – mruknąłem, z trudem podnosząc instrument z ziemi – stare czasy jeszcze powrócą.

Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz