- A o to Amber, Królowo naszego baru – zasalutowałem jak tylko przekroczyła próg.
Ubrana w rozkloszowaną, różową sukienkę do kolan przypominała lalkę Barbie. Obrzuciła mnie podejrzliwym wzrokiem, prychnęła i syknęła tonem, który zdecydowanie nie pasował do kreacji:
- Goń się, Kas.
- Wszyscy tak dziś do mnie mówią – zawołałem oburzony jej zachowaniem.
- Jesteś czasami strasznym palantem – zaśmiała się poklepując mnie po ramieniu – To zwykłe przyzwyczajenie.
- Tylko czasami? – uśmiechnąłem się wrednie na co tylko westchnęła przeciągle.
Odwróciła etykietkę na „Otwarte" i pomachał Lysandrowi, który właśnie wychylił się z magazynu.
- Debra obiecała przyjść na twój autorski wieczorek.
- Jaki znowu „autorski wieczorek"?
Spróbowałem zajść jej drogę, ale zgrabnie wyminęła mnie i usiadła przy barze.
- Na urodziny kupię ci słownik, bo widzę, że Nat okropnie zaniedbał twoją edukację – ostentacyjnie odrzuciła do tyłu tlenione włosy. Zalśniły w blasku przygaszonych lamp i spoczęły zgrabnie na plecach.
- Jakże to uprzejme z twojej strony – prychnąłem stając obok niej – Jak dobrze zatem, że dziś nie pracuję. Twoje przewspaniałe poczucie humoru będzie dziś zabawiać jedynie biednego Lysandra i Davida.
- Nie opowiadaj bzdur. Od tygodnia reklamujemy twój występ! Zaprosiłam nawet znanych wydawców.
- Czy moja mina wskazuje na to, że wiem o czym mówisz? Wiem, że jesteś blondynką, ale jakieś podstawy interakcji międzyludzkiej znasz?
- A jednak masz już słownik – zakpiła krzyżując ramiona pod obfitym biustem.
- To słówko z papieru toaletowego.
Lys parsknął, jednak szybko przywołał kamienną twarz, Amber spiorunowała go wzrokiem. Odchrząknął w dłoń.
- Faktycznie ma dziś wolne.
Jego słowa mocno wyprowadziły ją z równowagi. Otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła zaciskając w wąską kreskę. Czerwona szminka rozmazała się nieznacznie. Wstała gwałtownie, stukot czarnych szpilek groźnie rozbrzmiał w pustym lokalu. Odskoczyłem z jej trasy jak oparzony, jeszcze chwila a oberwałbym „małym" gniewem. Bez przeszkód dotarła do biura Karego. Machnąłem do Lysa i czym prędzej zaczęliśmy się ewakuować. Niemal biegiem wylecieliśmy na zaplecze, nim zamknęliśmy za sobą drzwi, doszedł nas uniesiony głos dziewczyny.
- Zabije nas za niecałe pięć minut, jak tylko Kary zabierze głos.
Wybuchliśmy wspólnym śmiechem. Lys wyciągnął z kieszeni czarnych spodni paczkę fajek. Pokręciłem głową, gdy spróbował mnie poczęstować. Przyciągnąłem pod drzwi dwie palety, aby na nich usiąść oraz zablokować nimi drzwi. Gdy rzucił mi pytające spojrzenie, odparłem:
- Lepiej zastawić drzwi, inaczej wepchnie nam te szpilki w tyłki.
Omal nie zakrztusił się dymem, cały czerwony odkaszlnął w dłoń. Usiedliśmy na paletach, opierając się plecami o porośnięte mchem, metalowe drzwi. Gniew Amber wisiał nad nami jak deszcz, mógł spaść w każdej chwili, ale nie przejmowaliśmy się tym.
- Więc to już dziś – mruknął gasząc papierosa o asfalt.
- Mówisz to w taki sposób, że sam nie wiem co o tym myśleć.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że tak szybko się wszystko zmienia.
- O czym ty mówisz? – zaśmiałem się wyciągając wygodnie – Wciąż wszystko jest po staremu.
- Po prostu... po prostu wciąż pamiętam jak chowaliśmy się na tyłach szkoły paląc po cichaczu ruskie papierosy, bo tylko takie sprzedawano na sztuki. Jak czatowaliśmy na korytarzu, a gdy dyra się odwracała, uciekaliśmy robiąc sobie wolne do końca dnia.
- Straszyliśmy jej psa, biedny uciekał gdzie pieprz rośnie. Cały samorząd musiał go szukać!
- Wrzucaliśmy samorządowi fajerwerki prze otwarte okno. Nigdy nie zapomnę wściekłej miny Nathaniela! Pierwszy raz widzieliśmy go w takim stanie! Rzucił w nas podręcznikiem od historii, ciężkie tomisko ledwo wzleciało ponad parapet.
Trzęśliśmy się ze śmiechu.
- Zawiesili nas na tydzień. Wróciliśmy idealnie na dzień sportu.
- Postawiłeś Nathowi nogę na boisku, wleciał twarzą idealnie w kałużę błota. Jakie on miał ciężkie życie z tobą – zarechotał obejmując dłońmi brzuch.
- Nat wcale nie był lepszy ode mnie – zaoponowałem zakładając ramiona za głowę – Pamiętasz jak na pierwszym roku mieliśmy basen? Dolał mi do szamponu zielonej farby. Przez tydzień miałem zielone włosy!
- To był on?! Myślałem, że sam je przefarbowałeś.
- Bo tak mówiłem! Nie chciałem przyznać, że udało mu się mnie wkurzyć! – otarłem łzy, nie mogłem przestać się śmiać.
- Razem z Arminem wpuścili szopa podczas naszej próby.
- Skąd oni go wytrzasnęli?! Do tej pory nie mam pojęcia.
Z trudem łapaliśmy oddech. Chwilę zajęło nim udało się nam uspokoić.
- A teraz macie zamiar się pobrać... Wszystko tak szybko się zmienia.
Niebo było bezchmurne, wieczór zaczął majaczyć nam przed oczami. Słońce zbliżało się do horyzontu, znikało za blokami. Nieśpiesznie zabraliśmy się do pracy. Klientów nie było jeszcze zbyt wielu, David przeglądał jakieś obrazki na komórce w szatni. Lys wyszedł na pierwszy ogień, sprawdził czy Amber jest dalej na Sali i jak bardzo chce urwać mi jaja.
- Gdzie on jest?!
Bardzo. Nat nie będzie zadowolony. Przywołałem kpiący uśmiech zanim wychyliłem się zza ściany.
- Słychać cię nawet w piekle. Spłoszysz klientów.
- Ty... - warknęła podchodząc do mnie groźnie. Uderzyła trzy razy palcem w moją klatę, wydała kilka niezrozumiałych dźwięków, wyrzuciła w górę ramiona z wielką dezaprobatą na twarzy. Odwróciła się na pięcie, cała sukienka z wdziękiem obróciła się wokół niej cicho szeleszcząc. Mamrotała pod nosem tak samo jak Nat, gdy zdążę go zdenerwować przed wypiciem porannej kawy, ale jeszcze nigdy nic nie przywołał. Demoniczne sługi najwyraźniej nie przybywają przed śniadaniem, ale w tej sytuacji bałem się o życie, zbliżała się kolacja.
Bez słowa ruszyłem za nią, już wiedziałem, że Kary mnie rozszarpie. Z impetem pchnęła drzwi, złapałem je w samą porę by nie zamknęły się z hukiem. Byłem pod wrażeniem tego jak szybko się przemieszcza w tych szpilkach. Na oko miały coś ponad dziesięć centymetrów. Zastanawiałem się tylko czy powinienem ją łapać jak się w końcu grawitacja o nią upomni. Zatrzymała się gwałtownie uderzając otwartą dłonią w słup. Przejechała długimi, na jasno różowo malowanymi, paznokciami, robiąc dziurę idealnie w moim prawym oku.
- Dlaczego nie potrafisz docenić mojej pomocy? Tak trudno powiedzieć głupie: „Dziękuję, Amber" „To wiele dla mnie znaczy" albo chociaż „Przepraszam za bycie palantem" ?– zapytała nie ukrywając swojego żalu.
- Dziękuję, Amber. To wiele dla mnie znaczy. Przepraszam za bycie palantem. – Wyrecytowałem bez cienia kpiny. Objąłem ją, gdy w jej oczach pojawiły się łzy – Ale to nie ja jestem powodem twoich łez, prawda? – pokręciła głową cicho pociągając nosem – Chcesz o tym pogadać? – znów zaprzeczyła.
Staliśmy chwilę w ciszy do momentu, gdy uliczne latarnie rozbłysły. Odetchnęła kilka razy głębiej, uspokoiła się. Wygładziła sukienkę, otarła twarz.
- Jesteś palantem, Kas – westchnęła uśmiechając się lekko – Obyś nigdy tego nie żałował.
Rozłożyłem bezradnie ramiona, na co tylko uderzyła mnie znowu w pierś.
- Swoją drogą, świetny masz ten kamuflaż. Nawet się nie rozmazał.
Uskoczyłem, gdy spróbowała dać mi kuksańca prosto w żebra. Limit ciosów na jeden dzień zdążyła już wyczerpać, za darmo nie zamierzałem się podkładać, nawet jeżeli była siostrą Natha.
Wróciliśmy do baru, miejsca powoli się zapełniały. Kary stał w rogu, ruszył w naszym kierunku jak tylko nas zobaczył. Nachylił się do Amber, ale uciekła nim zdążył ją objąć. Nawet się nie obejrzała. Kary zacisnął pięści zgrzytając ze złości zębami. Oparł się o ścianę obok mnie, piorunując ją wzrokiem. Rozmawiała właśnie z Davidem.
- Zwolnię go.
- Za co? – odsunąłem się nieznacznie. Kary przeżywał właśnie wybuch testosteronu.
- Za flirty w pracy. Nie widzisz tego?!
Jak na zawołanie, Amber zachichotała. Karemu momentalnie podniosło się ciśnienie. Z westchnięciem przytrzymałem go ramieniem, w tej chwili brakowało tylko tego żeby rzucił się barmanowi do gardła.
- Jesteś dziecinny. Jak będziesz się tak zachowywał, to sam pchniesz ją w ramiona innego. Uspokój się, sam twierdzisz, że jesteś ponad to. Jeżeli się pokłóciliście, przeproś. I po problemie.
- To ona ma jakieś chore fanaberie! Ciągle zarzuca mi zdradę.
- A zdradziłeś? – zmrużyłem oczy, gdy zamilkł. Stanąłem naprzeciw niego. Nic nie musiał mówić, znałem odpowiedź – To ty jesteś palantem – wysyczałem gniewnie.
- Nie mówiła, że chce mnie na wyłączność – mruknął usprawiedliwiająco.
- Więc po co odwalasz tę scenę? Skoro nie macie się na wyłączność, to chyba nie ma problemu, co?
- To wcale...
- To wcale, co?! – wybuchnąłem, ale zaraz ściszyłem głos, zwracaliśmy na siebie za dużo uwagi – Jeżeli tak ma to wyglądać, to daj jej spokój. Niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Jeżeli twierdzisz, że jej nie kochasz, to odpieprz się raz a na dobre.
- To wcale nie jest takie proste – mruknął zakrywając dłonią usta – Nie wiem czy się do tego nadaję.
Uderzyło mnie nagle nasze podobieństwo. W zagubionej twarzy Karego zobaczyłem swoją własną. Robił błędy podobne do moich.
- Przecież to głupie...
- Kas – wzdrygnąłem się, Amber zmaterializowała się znikąd, nie wiedziałem jak długo już tam stała – Powinieneś zacząć się przygotowywać.
Niechętnie skinąłem głową odchodząc. Kary zdążył zatrzymać ją nim ruszyła moim śladem. Byłem już pewien, że ta dwójka nie zobaczy mojego koncertu.
Zrobiło się już gwarno, wielkimi krokami zbliżała się dwudziesta. Dawałem już wiele występów, ale nigdy solo... jeszcze nigdy nie śpiewałem publicznie. To Lys zawsze stał w świetle reflektorów, na głównym planie. To on porywał publiczność, miał talent do słów. Wszystko co tworzył było piękne i prawdziwe, smutne i szczęśliwie. Nie wiedziałem czy też dam radę. Gdy trema zaczynała brać górę, gdy już zastanawiałem się czy aby się nie wycofać... wszystko odpłynęło jak za dotykiem magicznej różdżki. Uniosłem głowę wyglądając ponad tłum, wzywany jakimś przeczuciem. W drzwiach pojawił się Nat. Gdy nasze oczy się spotkały, nie potrzebowałem już niczego innego. Jego uśmiech odepchnął wszystko na dalszy plan. Zostaliśmy sami, wszyscy odeszli w zapomnienie. Chwyciłem za futerał i ukryłem się za kurtyną. Moje serce wciąż mocniej biło, ale biło dla niego. Ze zniecierpliwieniem czekałem aż mnie wywołają. Pewnie zacisnąłem dłonie na instrumencie. Lys zapowiedział mnie z wielkim entuzjazmem. Światło z reflektorów świeciło niebywale mocno, musiałem zakryć w pierwszej chwili oczy dłonią. Stołek już czekał na mnie na scenie. Usiadłem na nim i zniżyłem mikrofon.
- Chciałbym dedykować ten utwór wszystkim, którzy tak żarliwie wspierali mnie, często nawet wbrew mojej woli – cichy śmiech przeszedł falą po Sali – I przede wszystkim osobie, dzięki której tu dziś jestem. Mimo że się kłócimy, moja miłość nigdy nie maleje. Z każdym dniem jest silniejsza, aż z trudem potrafię ją w sobie poskromić, aby cię nią nie zadusić. Dziękuję, że pomimo moich wad, wciąż przy mnie jesteś.
To stało się bardzo dawno temu, gdy pierwszy raz zagrałem na gitarze. Właśnie wtedy zrozumiałem, że muzyka żyje. Pełna życia i emocji swojego muzyka. Słyszałem o tym dużo wcześniej, ale nigdy nie rozumiałem co to tak naprawdę znaczy. Nosiłem w sobie chaos, więc i moja muzyka była chaosem. Z biegiem czasu emocje zaczęły we mnie dojrzewać. Ze zbuntowanego chłopczyka przekształciły się w mężczyznę.
Uśmiechnąłem się do siebie. Muzyka wypełniła pomieszczenie, przybrała kształt wszystkich ludzi tu obecnych, oni również byli jej częścią. Słuchali w ciszy mojej opowieści, chociaż nie rozumieli i nie widzieli jej tak dokładnie jak ja, starałem się przedstawić ją jak najjaśniej. W tej krótkiej chwili mogli poczuć to co i ja czułem. Na moment stali się mną.
Wróciłem do liceum, stałem przed drzwiami, które oddzielały mnie od mojego chaosu. Nawet na moment się nie wahałem, objąłem go całego z radością, bo tuż za nim stał Nat. To on pomógł mi go posprzątać. Chwyciłem go za rękę, biegliśmy wspólnie przez korytarz. Minęliśmy dyrektorkę, która z czułością przytulała swojego ukochanego psa. Lysa zatopionego w swoich myślach, właśnie zostawił notes na podłodze, znów nie będzie mógł go znaleźć. Amber chichoczącą z przyjaciółkami przy damskiej toalecie. Melani wieszające obwieszczenia na tablicy, obróciła się i krzyknęła na nas, gdy prawie ją potrąciliśmy. Wybiegliśmy na zewnątrz gdzie cudownie świeciło słońce. Chciałem biec dalej, ale mnie zatrzymał. Młody Nathaniel puścił moją rękę, u jego boku znalazł się młodszy Kastiel. Pomachałem im smutno, wspólnie wrócili do budynku idąc ramię w ramię, uśmiech w uśmiech. To było ich miejsce, ja już do niego nie należałem. Przede mną otwierał się całkiem nowy świat, nowy chaos... ale i tu czekał na mnie Nat. Starszy z poważniejszą miną, jeżeli to w ogóle było możliwe. Razem obejmiemy i ten chaos.
Gdy przestałem grać, z przerażeniem stwierdziłem, że wszyscy wciąż milczą. Przed nikim wcześniej nie robiłem nawet prób, brak reakcji sprawił, że zacząłem tego żałować. Mocne światło oślepiało mnie. Nagła wrzawa zaskoczyła. Wszyscy klaskali. Odetchnąłem z ulgą.
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
Random"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...