- Czy to prezent dla dziewczyny?
Serce zabiło mi mocniej, gdy ekspedientka wyłoniła się znikąd. Kobieta w średnim wieku przyglądała mi się zza wystawy, w którą wpatrywałem się od dobrej chwili.
- Tak – wydusiłem ledwie słyszalnie wciąż nie mogąc się na nic zdecydować... to znaczy, wiedziałem co chciałem, jednak ciężko było mi wybrać tylko jeden.
Sprzedawczyni zdawał się to zauważyć, więc zaczęła zadawać mi pytania na temat mojej „wybranki". Próbowała pomóc wybrać mi jak najlepiej, ale było to dość krępujące.
- Pierścionek zaręczynowy nie musi być drogi, ale musi się idealnie wpasować w gust partnerki. Musisz pamiętać, że to właśnie po nim będzie oceniać jak dobrze ją znasz i czy na pewno będzie chciała posiąść cię na męża.
Czułem delikatny gorąc na twarzy kiedy wypytywała mnie o przeróżne sprawy. Zdałem sobie sprawę, że pomimo tych wszystkich lat, nie jestem pewny co tak dokładnie lubi moja Panienka. Jedyne czego byłem pewien, to rozmiar który mam wybrać. Wspiąłem się na wyżyny swojej przebiegłości i zmierzyłem jego palec kiedy spał. Jakkolwiek brzmi to głupio, nie mogłem pozwolić żeby się czegokolwiek domyślił. Nie chciałem spalić niespodzianki na panewce, poza tym bez odpowiedniego nastroju mógłby się po prostu nie zgodzić.
W naszym związku zapanował nareszcie spokój. Od mojego pierwszego koncertu minął już lekko tydzień. Blondyn wrócił do naszego wspólnego mieszkania. W dalszym ciągu jednak nasz kontakt był bardzo ograniczony. Chłopak od rana siedział na uczelni, a popołudniami wychodził do pracy. Ja z kolei od południa miałem próby zespołu a wieczorami uwijałem się jako barmano-sprzątaczko-opiekunka w barze Karego, dając co pewien czas mniejsze koncerty.
- Decyduje się Pan? – dźwięczny głos ekspedientki przywrócił mnie do teraźniejszości.
- Tak, razem z grawerem.
Kobieta uśmiechnęła się miło, zabierając się od razu do pracy. Po około 20 minutach stała znów przy mnie z dekoracyjnym opakowaniem. Zapłaciłem, podziękowałem i próbowałem przygotować się na najtrudniejszą część. Musiałem znaleźć teraz odpowiedni moment. W głowie miałem mnóstwo pomysłów, jednak ponad połowa była głupia albo niemożliwa, a zdarzały się i takie i takie równocześnie. Ostatecznie zdecydowałem się na klasyk. Romantyczna kolacja. To MUSIAŁ być trafiony i niezbyt skomplikowany pomysł. Jednak na słowie „musiał" się kończyło. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy udało mi się podpalić gotującą się wodę z makaronem.
- Ratuj się kto może! – krzyczałem starając się ugasić potrawę.
Po zdjęciu garnka z palnika i przykryciu go dużą pokrywką, otworzyłem okno na oścież, aby zaczerpnąć chociaż odrobinę świeżego powietrza. Kłęby dymu uciekały na zewnątrz, dzięki czemu zawdzięczałem ciekawskie spojrzenia sąsiadów. Machnąłem im nieznacznie, aby upewnić, że pożar jest w 100% pod kontrolą.
Plan na ten wieczór był prosty. Miałem wspiąć się na szczyt swoich kulinarnych umiejętności przygotowując wykwintne spaghetti z sosem z puszki. Schłodzić półsłodkie wino oraz półwytrawne. Rozpalić świeczki oraz kupić kwiaty. Co najzabawniejsze to po kupnie kwiatów, wszystko zdawało się tworzyć jakieś dziwne przeszkody. Kubeł z chłodną wodą wypadł mi z dłoni dobre pięć razy, przez co doszło mi wycieranie podłóg w salonie, korytarzu i oczywiście w kuchni, gdzie nieszczęsny garnek postanowił wykipieć i się zapalić. Świeczki trochę bałem się odpalać, wszystko czego się dotykałem postanawiało psuć się albo rzeczy dookoła. Postanowiłem czekać z tym do ostatniej chwili. Miałem jeszcze dobre trzy godziny do powrotu blondyna, więc stwierdziłem, że tutorial kulinarny będzie najlepszym rozwiązaniem na tą chwilę. Przepisy na opakowaniu od makaronu są okropnie niejasne. Laska w śnieżnobiałym fartuchu, którego nie ubrudziła w żadnym momencie przygotowywania potrawy, wcale nie okazała się lepsza. Mój czarny podkoszulek opływał w sosie. Ścisnąłem słoik w pewnym momencie tak mocno, że wyleciał do góry. Chciałem go złapać. Udało się. Tylko wolałbym złapać go w słoiku a nie koszulką.
- A więc do listy do zrobienia muszę dopisać prysznic, pranie i zamówienie chińszczyzny z neta – mruknąłem zamykając laptopa odrobinę za mocno.
Spaghetti udało mi się ukończyć, jednak jego jakość była dość wątpliwa. Nie byłem zbyt przekonany czy przypadkiem nie przesoliłem, ale przyznać musiałem, że makaron był niemal idealny. Trochę twardy, ale nie łamało się na nim zębów.
Akurat kończyłem rozpalać ostatnie świeczki w jadalni, gdy w drzwiach zazgrzytał kluczyk. Poprawiłem szybko koszulę, przeczesałem dłonią włosy, aby uniosły się na Alvaro. Oparłem się o framugę drzwi, próbując przybrać naturalną pozę, co niespecjalnie mi wyszło. Ściskałem mocno bukiet białych róż, kolce na łodyżkach dawno już przebiły mi skórę. Ale nawet ból nie był wstanie zatrzymać mojego zdenerwowania.
- Ugh jak tu śmierdzi – zapiszczał znajomy głosik – Miałeś zamiar spalić chatę?
Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, gdy ujrzała mnie w progu. Zmierzyła mnie zaskoczonym wzorkiem.
- Co ty tu robisz Amber? – próbowałem mówić spokojnie, jednak każde słowo wychodziło z moich ust z dziwnym świstem.
- Nat poprosił mnie, żebym mu przywiozła kilka rzeczy kiedy będę się wybierać w te okolice... widzę, że to raczej nie trafiona pora.
- Słuszne spostrzeżenie.
- To dla Debry? Zgadłam, nie?
- Co tu tak śmier... - chłopak urwał w połowie słowa, gdy prawie wpadł na swoją siostrę.
Nat wpatrywał się w nas dość zaskoczonym wzrokiem. Amber wyglądała na całkiem rozbawioną tą sytuacją.
- Widzę bracie, że ty też nie wiedziałeś, że Kastiel dziś zaprosił do mieszkania swoją nową dziewczynę.
- Nową dziewczynę?
- Nowa, stara, trochę wtórna. Kupił kwiatki dla Debry!
- O czym ty w ogóle mówisz? – mruknąłem nagle zmęczony tą sytuacją.
Momentalnie poczułem jak cały dobry nastrój odszedł w zapomnienie. Ciężar pierścionka w kieszeni cicho podpowiadał mi, że to chyba nie odpowiedni dzień. Z donośnym westchnięciem wciągnąłem Nathaniela do mieszkania, wypychając delikatnie Amber.
- Z tego co mówiłaś, to chyba się gdzieś śpieszysz? Miło było cię spotkać, do następnego! – ostatnie słowa niemal wykrzyczałem na cały korytarz, zamykając drzwi dziewczynie przed nosem.
- Jak nieuprzejmie!
Przewróciłem oczami, słysząc jak blondyn śmieje się za moimi plecami. Z naszej trójki, on bawił się najlepiej podczas tej sytuacji.
- Strasznie śmierdzi dymem. Próbowałeś spalić nam mieszkanie?
- Próbowałem – uśmiechnąłem się obejmując go dłonią w pasie.
Zapach wanilii szybko mnie uspokoił. Miałem ochotę obejmować go tak cały wieczór.
- To kiedy Debra planuje przyjść po kwiaty? – zapytał zaczepnie uderzając mnie w klatę.
- Tak naprawdę to dla tej sąsiadki, no wiesz, tej z kotami na parterze.
- Mówisz o starej Marcie? Wiedziałem, że twój gust jest okropnie spaczony.
- To prawda. Jest strasznie spaczony – uśmiechnąłem się całując jego wgłębienie w szyi.
Westchnął cicho, gdy nie odrywając ust od jego bladej skóry, pomogłem mu rozebrać się z szarego płaszcza. Odrzuciłem materiał w stronę wieszaka, nie bardzo przejmując się tym czy trafiłem.
- Kłujesz mnie różami! – zawołał w proteście, gdy wyciągnąłem jego błękitną koszulę z czarnych spodni – Trzeba wstawić je do wazonu.
- Jestem wstanie je poświęcić za odrobinę więcej czasu...
- Nie bądź głupi – zaśmiał się wyplątując z moich objęć – Są zbyt piękne, żeby tak uschnąć.
- Nie tak piękne jak ty.
- No już! Odklej się ode mnie. Co w ciebie dzisiaj wstąpiło?
Chłopak mamrotał pod nosem jakieś frazesy na temat mojego zachowania, wyciągając nasz jedyny wazon.
- Możesz wierzyć lub nie, ale ugotowałem spaghetti.
- Wystarczyło otworzyć drzwi, żeby poczuć, że coś zbroiłeś. Ale nawet wino schłodziłeś. Świętujemy coś dzisiaj?
- Nie... to znaczy... chciałem ci po prostu zrobić niespodziankę.
Czując jak całe zdenerwowanie powraca, wepchnąłem chłopaka do jadalni, gdzie na talerzach już stygło danie. Nat posłusznie opadł na krzesło obserwując mnie roześmianym wzorkiem jak niezdarnie uwijam się przy otwieraniu butelki półwytrawnego wina. Wziął głęboki wdech, kiedy butelka omal nie wypadła mi z rąk. Korek w triumfalnym geście wzniosłem ku górze, rozśmieszając chłopaka jeszcze bardziej.
- Czy życzy sobie pan odrobinę wina?
- Nie.
- Na pewno się pan skusi, kiedy opowiem jego niezwykłą historię. Tu oto w moich dłoniach spoczywa wino liczące sobie setki lat. Przekazywano jest sobie jak skarb z ojca na syna. Wędrowało ono wiele miliardów mil aby spocząć w tej o to mieścinie, w bloku liczącym sobie dziesięć pięter zamieszkanym przez babcie i liczne, bardzo liczne koty. Za pewne chciałbyś wiedzieć skąd ono znalazło się w moim posiadaniu. Otóż dziś rano, przechodząc swoją rutynową ścieżkę pomiędzy klatką bloku a śmietnikiem, napadł mnie bezdomny! Ale nie taki zwykły, był to sam Król Bezdomnych. Standardowo zaczepił mnie jakże pochlebnymi słowami „Panie Kierowniku". Wstyd byłoby się nie zatrzymać, gdy sam król i władca zaczepia cię, nadając niezwykle ważny i wysoko postawiony tytuł szlachecki. A więc przystanąłem na chwilę, a wtedy zza pazuchy wyciągnął o to ten niezwykły trunek. Opowiedział mi długą i niezwykłą historię jego przodków, którzy chronili ten skarb przez wieki. Obiecał mi go podarować za cały, ale to podkreślam za CAŁY nasz worek na śmieci. Uważał bowiem, że skarby znajdujące się w nim są znacznie cenniejsze od wina jego przodków. A więc w taki o to sposób utraciliśmy worek wypełniony puszkami, plastikowymi butelkami i jakimiś śmieciami organicznymi, zyskując skarb nad skarbami.
- Polej mi jednak Panie Kierowniku, bo na trzeźwo chyba nie dam rady wysłuchać historii powstania tego jakże przepysznego dania, które spokojnie spoczywa na moim talerzu. Aż jestem zaskoczony, że nie posiada odnóży umożliwiających mu ucieczkę – śmiał się podsuwając w moim kierunku lampkę do wina.
Z szerokim uśmiechem wypełniłem naczynie do połowy, czując się znów spokojniejszy. Nat wyglądał na zmęczonego. Cienie pod jego oczami były bardzo wyraziste, jednak nie dawał po sobie poznać, że jest wykończony dniem.
- Nat – zacząłem zwracając na siebie uwagę chłopaka – Chciałbym cię ...
- Kas! – chłopak zerwał się od stołu nagle przerażony.
Zaskoczony zerknąłem do tyłu, rozumiejąc nagle dlaczego zrobiło się tak ciepło w pomieszczeniu.
- Pali się! – krzyknął wyciągając pośpiesznie wina z kubła.
Zanim zdążyłem zareagować, blondyn chlusnął wodą w moim kierunku. Zgasił palącą się firankę oraz zapewnił mi drugi prysznic tego dnia. Bordowa koszula przykleiła się do mojego torsu, a po spodniach ściekała mi woda. Chłód szybko mnie orzeźwił, a nawet rozśmieszył. Śmialiśmy się wspólnie zabierając się do wycierania podłogi. Białe firanki od Melanii zapłonęły od świeczki, którą postawiłem w pośpiechu. Przypaliły się do połowy, jednak żadnemu z nas się one nie podobały. W pewien sposób ogień się nam przysłużył. Pożar to świetne wytłumaczenie, dlaczego się je wyrzuciło.
- To o co chciałeś mnie zapytać?
Siedzieliśmy na podłodze oparci plecami o kanapę. Sączyliśmy wino, przyglądając się zwęglonym firankom. Było mi dość niekomfortowo w przemoczonym ubraniu, jednak ciepło chłopaka rekompensowało mi całą niewygodę. Opierał głowę na moim ramieniu przysypiając już powoli.
- O to czy nie chciałbyś się już położyć, wyglądasz na bardzo zmęczonego – uśmiechnąłem się zaciskając mocno palce na pudełku z pierścionkiem.
- Jeszcze nie. Dawno nie mieliśmy okazji posiedzieć wspólnie przy lampce wina nic nie robiąc.
Objąłem chłopaka wolnym ramieniem, przyciągając go mocniej do mokrego torsu. Zaprotestował cicho, pozwalając jednak na mokrego przytulasa.
Dzisiejszy wieczór okazał się ogromnym błędem. Z planów nic nie wyszło. Zaczęło się od małych pomyłek a skończyło się na pożarze, który pochłonął prezent od dziewczyny próbującej ukraść mi miłość mojego życia. Jednak jakieś plusy z tego wynikły.
Nie odważyłem się dać pierścionka Nathanielowi, ale jeszcze przed nami wiele dni. Z pewnością znajdę okazję, aby go wręczyć.
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
Random"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...