Nathaniel
- Tsunami, tornado! Apogeum pogodowe! Jeźdźcy apokalipsy, koniec świata.
Kastiel wbiegł do sypialni z szeroki uśmiechem. Jego krzyki na pewno obudziły już wszystkich sąsiadów. Podniósł rolety i dumnie wskazał na widok za oknem. Sennie zmrużyłem oczy, naciągając mocniej na głowę kołdrę. Nie miałem pojęcia co mu strzeliło do łba o tak wczesnej porze, nawet nie byłem zainteresowany. Budzik jeszcze nie zadzwonił, nie miałem zamiaru wyściubiać nosa poza łóżko zanim nie będę naprawdę musiał. Pogoda ciągle się zmieniała, nie mogłem się odpowiednio dogrzać.
- Uspokój się – burknąłem obracając się do niego tyłem. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że potrafi wstać przede mną – twoje krzyki obudziłyby nawet trupa.
- Wstawaj, Nat! – zawołał specjalnie zbyt głośno, siłą wyrywając mi kołdrę – Nie uwierzysz co się dzieje na dworze.
- To mi to nagraj – jego zachowanie doprowadzało mnie do szału. Zirytowany zerknąłem na komórkę – Mam jeszcze dziesięć minut do budzika! Daj mi łaskawie poleżeć w spokoju.
- Przecież i tak już nie zaśniesz.
- Pogoda w tym czasie się nie zmieni. Świat się nie skończy jak pobędę jeszcze trochę w łóżku, Kas.
- Zrzędliwy się zrobiłeś – prychnął szczerząc wrednie zęby. Wystarczyło jedno spojrzenie by wyczuć kłopoty. Chłopak chwycił mnie za kostkę przyciągając na skraj łóżka – I tak nie zaśniesz, a znam doskonalę zastosowanie tych dziesięciu minut.
- N-nie... - jęknąłem odsuwając się jak najdalej od niego, wszedł za mną w głąb łóżka – i tak czuję jakbym miał umrzeć. Tyle powinno ci wystarczyć.
- Zatem zrobię ci masaż – mruknął obracając mnie na brzuch, jego usta znalazły się przy moim karku. Jego zęby przyprawiły mnie o gęsią skórkę, przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Kastiel leniwie jeździł dłonią po moich plecach, łaskotał mnie.
- Żadnych głupot, mam ważne spotkanie na uniwerku – wzdychałem z zadowoleniem, uwielbiałem czuć jego palce na plecach.
- Nigdy nie robię niczego co ci się nie podoba – wzdrygnąłem się czując jego zęby na pośladku. Z irytacją machnąłem poduszką uderzając go prosto w twarz – wczoraj bardzo wyraźnie wyrażałeś swoje zadowolenie, jak to szło? – kontynuował, kładąc się na mnie tak żebym nie mógł się na niego więcej zamachnąć. Przejechał językiem wzdłuż mojego policzka, jego śmiech przyjemnie rozbrzmiał przy moim karku. – „Ach, Kas... t-tak dobrze" – wyszeptał z ustami przy moim uchu. Zapiekły mnie policzki. Był twardy. Czułem jego krocze na swoich pośladkach.
- Nawet się nie waż! – zawołałem kręcąc się na boki, by go jakoś z siebie zrzucić – Słuchasz co mówię?!
- Sam mówiłeś, że chcesz jeszcze dziesięć minut poleżeć. Poleżę z tobą – wymruczał kąsając mój kark – tego chyba mi nie zabronisz?
- Zabraniam! Rozmyśliłem się, chciałbym już kawy. Wystarczy tego leżenia.
- Och~ za późno.Musiałem przyznać, że Kas miał rację co do pogody. Zanim udało mi się dobiec na uniwersytet, pogoda zmieniła się przynajmniej cztery razy. Dostałem gradem po głowie, zmoczył mnie deszcz, pocieszyło słońce i nim przekroczyłem próg, miałem pełno śniegu we włosach. Maks ze śmiechem otrzepywał moją głowę. Przypominałem mokrego psa.
- W gabinecie mam ręcznik. Profesor Kubczyk powinna mieć suszarkę. Nie wziąłeś ze sobą parasolki?
- Wieje tak mocno, że i tak by się na nic nie przydała – zamarudziłem przeczesując oklapłe włosy, woda ściekała mi po policzkach wprost pod kołnierzyk – a za suszarkę podziękuję. Jak tylko jej użyję, będę przypominał pudla.
- Chcesz wygłaszać prezentację w mokrych włosach? Przeziębisz się.
- Osuszę ręcznikiem, zaraz wyschną. Przecież mam krótkie włosy.
Maks nie wyglądał na przekonanego moimi słowami, lecz zbyt wszystko mnie bolało by teraz z nim o tym dyskutować. Przejście całej drogi okazało się większym wyzwaniem niż się spodziewałem. Przeklinałem w myślach Kastiela. Była to bardzo intensywna pobudka. Pokręciłem głową, rumieniąc się delikatnie. Przyjdzie dzień, gdy się na nim zemszczę.
- Chodzisz jak paralityk, coś się stało?
- Nie, nie – roześmiałem się nerwowo odwracając wzrok – tylko ci się wydaje.
- Na pewno? – z nieodgadnioną miną klepnął mnie tuż nad kością ogonową. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, starałem się nie skrzywić. Wykrzywiłem usta w dziwny uśmiech. – Czyli cię boli. Powinieneś zapisać się na siłownię. Przy siedzącej pracy taki ból jest na początku dziennym. Musisz zadbać o swoje zdrowie.
- Jest w porządku, rozchodzę to.
- Wiec to nie pierwszy raz? Nie możesz tego ignorować. To ci się przełoży na starość, a wtedy będzie już grubo za późno.
- Maks, dam sobie radę – mruknąłem lekko zirytowany jego natarczywością. Miałem dość, że wszyscy każą mi iść na siłownię. Nie miałem nadwagi, prezentowałem się całkiem nieźle, nie popadając rzecz jasna w narcyzm. Widząc jego zaoferowaną minę, odetchnąłem ciężko. – Przemyślę to.
W gabinecie nikogo nie było. Chciałem już tylko usiąść i zrzucić z siebie mokrą kurtkę. Mokry materiał był bardzo ciężki. Zrzuciłem płaszcz na jedno z krzeseł i z wdzięcznością przyjąłem ręcznik. Przyjemnie pachniał świeżością.
- A teraz kładź się, zrobię ci masaż – mruknął strzelając palcami. Na ten dźwięk włos mi się zjeżył. Zerknąłem na niego niepewnie. Miałem nadzieję, że tylko żartował. Lecz jego mina była jak najbardziej poważna.
- C-co?
- Nie bój się – prychnął z lekkim uśmiechem, popychając w stronę kanapy przy drzwiach – nie połamię cię bardziej niż jesteś teraz.
- Nie w tym rzecz – zaparłem się na piętach, omal nie kładąc się na nim. Niezrażony pewnym ruchem przesuwał mnie na przód – ktoś może tu wejść i to dziwnie odebrać.
- Dziwnie odebrać? Niby jak?
- Doskonale wiesz, że ludzie mają aż nazbyt bujną wyobraźnię.
- Profesor Krzywda nie zjawi się do południa – widząc, że wcale mnie to nie pociesz, dodał – ale mogę zamknąć drzwi. Jeżeli dzięki temu poczujesz się lepiej.
- Daj spokój – wbrew moim protestom i tak to zrobił. Puścił mnie, przez co omal nie straciłem równowagi. Oparłem się kolanem o zamszową kanapę, patrząc jak zakluczył drzwi.
- Kładź się i nie narzekaj.
Z wielkim zawahaniem położyłem się na kanapie. To wina Kastiela, że każdy taki miły gest odbierałem w trochę nieracjonalny sposób. Wciąż było wcześnie, mieliśmy sporo czasu przed prezentacją. Oparłem brodę na przedramionach. Zesztywniałem jak tylko położył dłonie na moich plecach. Zrobił to bardzo delikatnie, byłem nadwrażliwy. Jego palce nieśpiesznie wślizgnęły się pod materiał mojej koszuli.
- Masz lodowatą skórę. Poważnie zastanów się nad ćwiczeniami.
- Nie, to ty masz zbyt gorące ciało – prychnąłem, z całej siły starałem się utrzymać w bezruchu. Łaskotał mnie. – Na dworze jest zimno. Nie jestem chodzącym grzejnikiem.
Roześmiał się słysząc mój komentarz. Początkowe spięcie szybko przeszło, zacząłem się rozpływać pod jego dotykiem. Kastiel nie miał do tego żadnego polotu, jego masaże nie były aż tak relaksujące. Wręcz przeciwnie, kończyłem zestresowany i jeszcze bardziej połamany niż wcześniej.
- Wiesz, że na kampusie mamy siłownię dla pracowników i studentów, prawda? Może chcesz się wybrać razem ze mną?
- Kastiel też już próbował przekonać mnie do ćwiczeń. – zamarudziłem czując się już o niebo lepiej. Mógłby mnie tak masować nawet i codziennie. – Nie jestem typem sportowca. Myśl, że mam ćwiczyć u boku zagorzałych mięśniaków, mnie odrzuca.
- Akademicka siłownia po siedemnastej świeci pustkami.
- Brzmi obiecująco. Chyba się skuszę kiedyś.
- Skoro dziś nie pracujesz, to może wieczorem?
Bardzo nie miałem na to ochoty. W dzień wolny od pracy wolałem poleżeć na kanapie z dobrą książką niż się pocić biegając w miejscu. Nacisnął mnie mocniej, wygiąłem się w łuk obrzucając go przeciągłym spojrzeniem. Jego szeroki uśmiech świadczył o jego winie. Zrobił to celowo.
- Dobra – westchnąłem spychając go z siebie – Nie mogę tego w nieskończoność odwlekać. Może zdążysz mnie tam zaciągnąć zanim się rozmyślę.
- Spokojnie. Przekonywanie ludzi to moja specjalność – odpowiedział tak tajemniczo, że aż przeszły mnie dreszcze. Powiedział to w sposób typowy dla seryjnych morderców. Spokojnie i z naciskiem.
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
Random"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...