Orchidea #21

181 17 1
                                    


- Kwiatek? – nawet nie starałem się kryć zaskoczenia.
Leżałem na kanapie bezmyślnie szarpiąc za struny, ze zmęczenia wydawało mi się, że widzę jak koślawe nuty wychodzą z instrumentu. Nathaniel właśnie wrócił z porannego wykładu. Postawił na ławie przede mną różową doniczkę.
- Ściśle rzecz ujmując, Orchidea – pouczył mnie swoim zwykłym, rzeczowym tonem.
Prychnąłem odstawiając instrument. Nienawidziłem, kiedy mnie pouczał. Jego ton w stylu „ jestem ważniakiem, lepiej mnie słuchaj" doprowadzał mnie do szału.
- Dobra, niech będzie. Orchidea? – Teatralnie przywróciłem swoje zaskoczenie.
Roześmiał się szczypiąc mój policzek.
- Nie kpij sobie ze mnie – ścisnął go jeszcze mocniej aż cała skóra się zaczerwieniła – Dostałem od jakiegoś studenta.
- Cichy wielbiciel?
Zmarszczyłem brwi oswabadzając swoją zmaltretowaną twarz z jego chwytu. Podejrzliwie obejrzałem roślinę. Fioletowe kwiatki miały swój urok, różniły się od innych, które już znałem. Do łodyżki była doczepiona mała, kremowa karteczka.
- „Dziękuję za całą udzieloną mi pomoc. Liczę na dalszą owocną współpracę" – przeczytałem gniotąc ze złości notkę - Jest spryskana perfumami! – Zauważyłem z żalem.
- Naprawdę? Mam katar, kompletnie nic nie czuję.
- To ci mówię – warknąłem poirytowany jego beztroskim zachowaniem – Jakaś małolata próbuje cię uwieść!
- Jaka znowu małolata? Co najwyżej może być młodsza o rok, nie znam raczej nikogo młodszego. Poza tym o co ci chodzi? – Uśmiechnął się przebiegle zaplatając dłonie wokół mojej szyi, zbliżył swoją twarz do mojej prowokująco – Jesteś zazdrosny?
Objąłem go w pasie, przyciągając jeszcze bliżej. Odwróciłem twarz, gdy spróbował mnie pocałować. Jego usta trafiły na mój policzek. Rozbawiony przejechał językiem od mojej brody po samo oko. Skrzywiłem się wycierając twarz w jego koszulę.
- Tfe! Twój zarost podrapał mój język!
- A kto ci kazał go lizać?
Uśmiechnąłem się całując jego szyję. Zamruczał z aprobatą wspinając się na palce. Jego ubrania śmierdziały miastem, dymem i spalinami. Usiadłem na kanapie, ciągnąc go na swoje kolana.
- Muszę zaraz wychodzić – zaprotestował, gdy poluźniłem jego krawat.
- Przecież dopiero wróciłeś – nie dawałem za wygraną uporczywie tłamsząc jego protesty pocałunkami.
Słowa ginęły gdzieś pomiędzy oddechami.
- Nie – przytknął dłoń do moich ust. Zaskoczony kontynuowałem pocałunek z jego ręką – Kas! Ty napaleńcu – zaśmiał się, gdy wsadziłem język pomiędzy jego palce. Ścisnął je wyciągając mięsień mocniej z moich ust – Przeproś.
- Pszeplaszam. – Pokręciłem głową, gdy mnie oswobodził – Co z ciebie za bestia? Nie mogę nawet pocałować ukochanego, bo zaczyna mnie atakować!
- Nie narzekaj. Muszę już wyjść, a ty jak się rozkręcisz to schodzi ci nawet do pół godziny. Nie mam tyle.
- Wspaniały komplement – wyszczerzyłem zęby zaciskając dłonie na jego pośladkach – Wolałbyś pięć minut? Mogę się streścić. Wiele kobiet zżera zazdrość, gdy ty narzekasz.
- Wieczorem, teraz wychodzę.
- Mam obiecany seks?
Przewrócił oczami wyplątując się z moich objęć.
- Jeszcze słowo a dostaniesz celibat.
Udałem, że zakluczą usta i wyrzucam klucz. Pocałował mnie na pożegnanie i już go nie było. Westchnąłem przeciągle, to było zdecydowanie za mało by mnie zaspokoić.
- Orchidea, co? – spojrzałem na kwiat.
Z całego serca zapragnąłem wyrzucić ten chwast przez okno. Jego widok wyprowadzał mnie z równowagi. Kupię mu inną, tą spalę i zatańczę wokół ognia. To był świetny motyw na piosenkę.

- Twój występ zdobył już milion odsłon! Nasz lokal zyska jeszcze większą popularność dzięki tobie. Wszyscy już pytają o kolejny występ, można zacząć coś planować... - Amber świergotała nad moją głową od kilku minut. Zirytowany oparłem głowę na dłoni patrząc w całkiem przeciwnym kierunku. Powodowała ból głowy. Od tygodnia nie zmienia tematu, to niesamowite ile można gadać o tym samym – Słuchasz mnie?!
- Oczywiście. Milion odsłon. Nowy koncert. Nowe piosenki. – Powtórzyłem bezbarwnym tonem, nie miałem w sobie nawet krzty entuzjazmu.
- Znowu to – warknęła uderzając dłonią o blat, jej wściekła twarz pojawiła mi się przed oczami – Co z tobą znowu? Każdy na twoim miejscu skakałby ze szczęścia!
- Jak już pewnie zauważyłaś, nie jestem jak każdy – wycedziłem przez zaciśnięte zęby – Nie zapominaj, że to ja muszę napisać nowe piosenki, nie ty. To jest dość istotny szczególik, BO NIE MAM NIC NOWEGO.
- I gdzie problem?
Westchnąłem starając się nie roześmiać. Naprawdę miałem jej już serdecznie dość. Udusiłbym ją teraz, NATYCHMIAST, ale nie było mi wolno. Zamiast tego wyciągnąłem dłonie przed siebie i zacząłem dusić ją na odległość. Niestety nie było to to samo.
- Chcesz mnie objąć? Mam podejść bliżej? – zakpiła odrzucając włosy do tyłu – Czy samo podziwianie ci wystarczy?
- Chcę cię udusić. Podejdziesz a skręcę ci kark.
- Lys!
- Kas ma racje – mruknął zabierając głos pierwszy raz odkąd dziewczyna otworzyła usta zatruwając wszystkim życie – Inspiracja nie przychodzi na zawołanie, potrzebny jest stosowny czas i miejsce.
- Dziękuję! – zawołałem – Niech Lysander śpiewa, będę mu akompaniował. Jego utwory zawsze są świetne.
- Wasz zespół gra przecież co weekend. Chciałam coś nowego – zastukała palcami o wargę – Uuu, zróbmy coś związanego z Halloween. Niech będą emocje!
Odwróciła się na pięcie i zostawiła nas samych ze swoim osłupieniem, nie tłumacząc nic więcej.
- I jak tu jej nie zabić?! – krzyknąłem za nią, ale nawet się nie odwróciła.
Drzwi trzasnęły za jej plecami, a my mogliśmy się już tylko bać co takiego znów uroiło się w jej głupiej główce. Przymknąłem oczy przykładając dłoń do skroni, ona naprawdę przyprawiła mnie o ból głowy. Nagle zdałem sobie sprawę dlaczego Nathaniel cierpiał na migrenę, gdy jeszcze mieszkali wspólnie. Zacząłem współczuć Karemu, jeszcze kilka tygodni i nie zdoła się już wyplatać z jej sieci, a wtedy koniec. Stanie się zgryźliwym starcem... chociaż teraz też nim jest. Bez zmian.
- Chociaż ty to chyba nie powinieneś cierpieć na brak inspiracji. Jesteś dziś tak pobudzony, że albo kogoś pobijesz albo coś napiszesz.
- Nie żartuj tak.
- Czyli pobijesz. Kto ci zalazł znowu za skórę? Bo to przecież nie zasługa Amber. Jest słodko głupia, ale nie w takim stopni żeby ją zabijać.
- Czy ja wiem. W tym miesiącu widuję ją codziennie, nie daje mi żyć.
- Faktycznie straszne kiedy ktoś tak się przejmuje twoją karierą. Poza tym napisałeś już kilka nowych kawałków. Widziałem jak smęcisz nad serwetkami – zaśmiał się, gdy rumieniec zakłuł moje policzki – Więc? Kto cię wkurzył?
- Nat ma cichego wielbiciela – mruknąłem po chwili zawahania.
Lys ściągnął brwi i uśmiechnął się niedowierzająco pochylając się w moim kierunku.
- Ok, super. A myślisz tak, bo...?
- Bo dostał kwiaty z dwuznacznym liścikiem?! – oburzyłem się widząc, że mi nie wierzy.
- Skoro dla ciebie jest dwuznaczny, to znaczy, że jest całkowicie zwyczajny. Nat wie od kogo?
- Nie. Powiedział, że od jakiegoś studenta...
- No widzisz? Nawet nie jest tym zainteresowany.
- Nie rozumiesz...
- Oczywiście, przecież rozterki sercowe przytrafiają się tylko tobie. Ale spoko, najlepiej zapytajmy eksperta.
Odwróciłem się spostrzegając na kogo patrzy Lys.
- Chyba nie mówisz o Karym? – nie mogłem powstrzymać kpiącego uśmieszku, to zdecydowanie nie była dobra osoba do udzielania jakichkolwiek porad w sprawach związkowych.
- A czemu nie? Przecież w dziedzinie „uwodzenia i zdrad" już dawno powinien uzyskać profesurkę.
Żegnał się właśnie z dostawcą. Obrzucił nas ostrym spojrzeniem, gdy tylko ten wyszedł.
- Ja was słyszę – warknął podchodząc groźnie w naszą stronę – I wszyscy tu obecni również.
- Przecież to sama prawda. Chyba nie zaprzeczysz?
- Powiedziałem, że was słyszę, a nie, że zaprzeczam. Moglibyście okazywać mi chociaż cień szacunku. Jestem tutaj szefem.
- Szacunek to najpierw sam zacznij sobie okazywać – parsknąłem unosząc dłonie w obronny geście – Wybacz, ale to Amber kazała ci się tak ubrać czy ty to tak sam z siebie?
Roześmialiśmy się z Lysem, co jeszcze bardziej zdenerwowało właściciela. Poprawił czerwoną, cekinową koszulę , rozpiął trzy guziki spod szyi. Nie musiał nic mówić, Lysander już wiedział co ma nalać, ile, z czym i dlaczego lepiej się nie odzywać.
- Kas – wypowiedział moje imię tak delikatnie i z tak zastraszająco miłym uśmiechem, że aż zaschło mi w ustach.
Odwróciłem wzrok, najwyraźniej nadepnęliśmy mu na odcisk. W ciszy dosiadł się obok mnie kładąc ciężko dłoń na moim ramieniu.
- Jeszcze słowo, a będę zwalniać ludzi.
- Davida?
Nie mogłem się powstrzymać. Jego ręka zacisnęła się mocniej, ale nic nie odpowiedział. Kostki zagrzechotały w jego szklance, a atmosfera zelżała kiedy odetchnął.
- To – zmienił temat – jakiej porady szukacie w moim arsenale?
- Kas ubzdurał sobie, że Nathaniel ma romans, bo dostał kwiatki od jakiegoś studenta.
- Zabiłbym dziada – odpowiedź zapadła, nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, mina Lysandra była w tej chwili bezcenna.
Przymrużonymi oczami wpatrywał się w nas jak w najbardziej niedorzeczną rzecz na świecie.
- Jesteście niepoważni – warknął uderzając moją dłoń szmatką – jesteście kompletnie siebie warci.
Miarkował słowa krzywiąc się.
- Nie powiedziałem, że Nat ma romans. Wkurzyłby mnie po prostu fakt, że jakiś cwel daje kwiaty mojej parze – Kary starał się wybronić.
- To niedorzeczne.
- Z kwiatami był bilecik?
- Taa, jakieś podziękowania za pomoc. Spryskany był perfumami – mruknąłem kwaśno.
- Damskie, męskie? – Kary wyglądał jakby świetnie się bawił, kiedyś jeszcze mu za to odpłacę.
- Damskie.
Zagwizdał opróżniając szklankę.
- Zacznij już szukać nowego chłopaka. Ja mam spotkanie za dziesięć minut – poklepał mnie po ramieniu i odchrząknął pod rozwścieczonym spojrzeniem Lysa – Oczywiście żartuje. Mówiłeś, że planujecie się pobrać, prawda? Odrobina zaufania chyba cię nie zabije.
- Pobrać? Kto z kim?
Serce zabiło mi mocniej, a żołądek zacisnął się w mały supełek. Amber wyrosła zza naszych pleców nie wiadomo skąd.
- Ja z Lysandrem. Pobierzemy się żeby zwiększyć procentową szansę na inspirację – uśmiechnąłem się krzywo, gdy dziewczyna zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem – A tak przy okazji. Co myślisz o Orchideach? – zgrabnie zmieniłem temat, czując, że zaczyna za dużo o tym wszystkim myśleć.
- Orchidee? – zaszczebiotała z szerokim uśmiechem – Jeden z najpiękniejszych kwiatów jakie w życiu widziałam. W mowie kwiatów ponoć oznacza czystą miłość albo namiętne pożądanie – po chwili namysłu, dodała – Ale nie oświadczaj się teraz nikomu, twoje fanki byłyby zdruzgotane. To źle wpływa na karierę.
- Dzięki za radę – burknąłem tracąc resztę humoru.
- Chcesz dać komuś Orchidee? Nie spodziewałabym się po tobie tak romantycznych gestów...
- Nie. Bliska znajoma dostała. Zastanawiałem się tylko czy kobiety lubią takie chwasty.
- Sam jesteś chwast – uderzyła mnie w ramię – I oczywiście, że lubią. Ale skąd ty byś miał wiedzieć takie rzeczy? Jesteś tylko niedojrzałym chłopczykiem...
- Słoneczko – Kary przyciągnął dziewczynę w swoją stronę przerywając jej wywód – chyba już na nas pora?
Prychnęłam ostentacyjnie i pozwoliła się wyprowadzić.
- Macie tak właściwie zamiar kiedyś jej powiedzieć?
- Całkiem o niej zapomniałem – zaśmiałem się lekko oszołomiony jej agresywnością – Po drugim dziecku zacznę się zastanawiać.
- Przecież Nat ci nie urodzi...
- Dokładnie – uśmiechnąłem się chytrze wstając z miejsca – Dlatego ona do końca życia będzie żyć w nieświadomości.
- Nie jest głupia. W końcu zauważy.
- Miała pokój naprzeciw Nathaniela. Nigdy nie zauważyła. Nigdy. 

Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz