Nathaniel
Urlop nieubłagalnie dobiegł końca. Nie było co narzekać, bez pracy nie ma pieniędzy. Nie zmieniało to faktu, że wróciłem z wielką niechęcią. W domu zdecydowanie łatwiej było unikać Amber, przecież sama do mnie nie przyjdzie, zbyt dobrze ją znałem. Jeżeli już się za coś uweźmie, nic nie zmieni jej zdania. Nie chciałem się godzić z myślą, że nigdy nie odnajdziemy drogi do zgody. Pozostawała mi tylko nadzieja, że w końcu jej przejdzie. Kastiel uważał, że tak właśnie będzie. Amber dorośnie do tej wiedzy i przestanie wydziwiać. Oboje byliśmy już w dość niezależnym wieku, mniej lub więcej żyliśmy na własną rękę. W niedalekiej przyszłości oboje założymy własne rodziny i wiedziałem, że tu leżała złość Amber. Od długiego czasu przedstawiała mi swoje koleżanki zachwalając je na każdej możliwej płaszczyźnie. Doszła do takiego absurdu, że przy jednej miłej brunetce zaznaczyłam, że ma świetne biodra do rodzenia dzieci. Nie dało się ukryć czego ode mnie chciała. Mały, słodki obrazek, którym żywiła się od zawsze. Że zamieszkamy blisko siebie ze swoimi rodzinami, a nasze dzieci będą najlepszymi przyjaciółmi. Aktualna sytuacja psuła to wyobrażenie, nie spodziewałem się urodzić. Kastiela też o to nie podejrzewałem. Chociaż kto wie, jeszcze nie próbowaliśmy.
Zaśmiałem się cicho na tę myśl, przerzucając kolejne strony nowej ustawy dotyczącej mały przedsiębiorstw. Byłem zmęczony kolejnymi zmianami i zamieszaniem jakie tworzył rząd. Nie dało się ukryć, państwo chciało pchnąć każde mniejsze przedsiębiorstwo na skraj bankructwa, aż żal było patrzeć.
- Nawet się nie waż – syknąłem próbując uniknąć chłopaka czającego się za moimi plecami. Marne moje próby, Kastiel pochwycił mnie w pasie ciągnąc na jeden z foteli przed moim biurkiem. Ciężko wypuściłem powietrze, ścisnął mój brzuch zdecydowanie zbyt mocno, nie mogłem złapać tchu. Szarpiąc się próbowałem oswobodzić z jego żelaznego uścisku, skończyło się na tym, że mogłem chociaż złapać swobodnie tchu. – Jestem zmęczony i wciąż wszystko mnie boli – nie kryłem żalu odpychając jego dłonie od guzików swojej, już pogniecionej, koszuli. Prosiłem go wczoraj by nie przesadzał, teraz każdy ruch jego ud pod moimi pośladkami był gorszy od upadku z roweru. Nie mogłem się doczekać dnia aż się za to zemszczę z całą nawiązką.
- To znaczy, że było dobrze – wymruczał wgryzając się w moje ramię, moje odzienie wcale nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody. Przez te wszystkie lata nabrał nie lada techniki to szybkiego rozpinania guzików, w pewien sposób było to naprawdę godne podziwu. Większość mężczyzn na świecie szkoli się jak rozpiąć siłą woli biustonosz kobiecie, byłem niemal przekonany, że Kas tego niedługo dokona z moją koszulą. – A jak coś jest dobre, to aż miło powtórzyć.
- Idź w cholerę – prychnąłem, celowo wciskając łokieć jak najbliżej jego krocza. Nie żartowałem mówiąc, że jestem zmęczony. Nie miałem najmniejszej ochoty wciągać się w jakieś gierki, na pewno nie w pracy.
Rozbawiony ścisnął moje nadgarstki wspólnie, umieszczając je na moim brzuchu.
- Jestem zaskoczony, że nie sięgnąłeś po argument z pracą. Czy zasada „Nie zbliżaj się do mnie w pracy" przestała obowiązywać? – zaczepnie głaskał odkrytą skórę moich ramion, wyraźnie pokazując kto tu dominuje. Obrzuciłem go wściekłym spojrzeniem, na co tylko pocałował czule mój policzek.
- A czy chociaż raz potraktowałeś tę zasadę jakby rzeczywiście istniała? – widok, że naprawdę się nad tym zastanawiał, wyprowadził mnie z równowagi. Znałem odpowiedź, Kas nigdy nie myślał nad konsekwencjami. Dla niego liczyło się tylko to co tu i teraz, wszystkie rzeczy w przyszłości nie miały żadnego znaczenia. A o przeszłości zapomina w co najmniej pięć minut. Nic nie mogłem poradzić, wyprowadzało mnie to z równowagi. Jeżeli śmiał Amber nazywać dzieckiem, to nie wiem, w którym czasie rozwojowym on się znajdował. – Gdybyś potrafił uszanować moje zdanie chociaż raz, nie byłoby teraz tego bałaganu.
- Bałagan w twoim biurze jest twoim problemem. Nie mieszaj mnie do tego – wzruszył ramionami nie przestając całować mnie po szyi.
Przyjemne dreszcze przechodziły wzdłuż mojego kręgosłupa za każdym razem, gdy jego gorące usta muskały moją wychłodzoną skórę. Czułem, że mógłbym całkowicie poddać się tej rozkoszy. Na szczęście druga część mojego mózgu wciąż była czujna.
- Nie o tym mówię! – zawołałem wyrywając mu swoje dłonie, najwyraźniej i on uważał, że poddam się tej chwili. Drażniło mnie to nawet bardziej, znał mnie zdecydowanie lepiej niż ja sam siebie. – Amber nie pokazuje się od dwóch dni. Ewidentnie mnie unika.
- Mi podoba się kolej rzeczy. Nie ma jej i jej głupiego gadania. Może ukryła się gdzieś i knuje razem z Kaną?
- A co Kana ma do tego?
- Wszystko i nic – prychnął zaciskając zęby we wgłębieniu mojego ramienia. Zdusiłem krzyk pstrykając go w czoło, łzy stanęły mi w kącikach oczu – Sam widziałeś jak się zachowuje. Wciąż pewnie ma do ciebie sprawę.
- Sprawę? – zakpiłem zapinając ku jego niezadowoleniu koszulę – Rozumiesz przez to, że twoja siostra chce ze mną przeżyć kolejną intymną chwilę?
- Zanim zaczniesz zastanawiać się nad zdradą, może najpierw spróbujesz zaspokoić moje własne libido? Bo, nie żebym się czepiał, ale to ty zawsze płaczesz, że mam skończyć. – ze złością zagryzłem wargę by nic nie powiedzieć. W tej chwili, nawet uszy mnie piekły. Nie rozumiałem czemu mówił o tym wszystkim z taką łatwością, dla mnie to zbyt zawstydzające. Był całkowicie bezwstydny, potrafił tak mówić nawet wśród innych ludzi. Doprowadzało mnie do szewskiej pasji. – I czemu się wstydzisz? Nawet nie możesz zaprzeczyć, że tak jest.
- Dlaczego w ogóle o tym wspominasz? Chcesz żebym jeszcze spotkał się z Kaną? – całkowicie świadomie nacisnąłem na ten czuły punkt. Kas musiał przestać rozpamiętywać moją przeszłość, skoro i ja nie rozpamiętuje jego. A miałem zdecydowanie więcej rzeczy do wytykania. Mógłbym rujnować mu każdy dzień najkrócej przez miesiąc, wyciągając dziennie tylko jeden jego brud. I on o tym wiedział, oboje znaliśmy własne grzechy, z którymi mogliśmy tylko żyć w zgodzie, jeżeli naprawdę zamierzaliśmy być razem. Ale czy zamierzaliśmy? Pierścionek na piersi ciążył mi już od jakiegoś czasu.
- Oczywiście, o niczym innym nie marzę. Weź ze sobą jeszcze Melanii, Kana wręcz uwielbia eksperymenty.
- Doskonały pomysł. Zrobimy miejsce jeszcze dla ciebie z Debrą. Istny cyrk na kółkach – bawiła mnie ta sytuacja, żaden z nas nie mówił poważnie, już nie.
- Aż mi całkiem ochota przeszła – prychnął opadając na oparcie fotela – umiesz zniszczyć każdy obiecujący nastrój.
- To był obiecujący nastrój? Stwierdziłeś, że mój gabinet tonie w bałaganie, chociaż nawet nie o tym mówiłem!
- Nat, Nat... co poradzę, że jesteś Fleja?
- Kas, Amber to moja siostra, najbliższa rodzina. Nie chcę jej stracić przez jakieś pierdoły.
Dopiero jak zobaczyłem jaką minę zrobił, zrozumiałem co takiego powiedziałem. Mieszanina szoku i niedowierzania. Nie mogłem przysiąść, gniew pewnie też się wpasowywał w tę mieszankę. Ściągnął brwi mrużąc przy tym oczy. Szare tęczówki błysnęły chłodno.
- To ja jestem tą pierdołą czy może ogólnie mówisz o mojej miłości? Bo chyba nie zrozumiałem.
- Nie to miałem na myśli.
- Ale tak to zabrzmiało – westchnął zaciskając palce na moich policzkach, obracając twarzą do niego – dość przykre jak na zwykłe przejęzyczenie.
- Nie jesteś pierdołą – mruknąłem głaszcząc jego policzek, jednodniowy zarost drapał moje opuszki – raczej irytującą naroślą, która nie chce mnie puścić nawet, gdy ładnie proszę. – Roześmiałem się odgarniając z czoła oklapłe dziś włosy, by pocałować go w czoło. – Kocham cię. Amber też kocham. Chcę mieć z nią dobre relacje.
- Ale mnie kochasz bardziej.
- To różne rodzaje miłości, nie da się ich porównać.
- Za grosz w tobie romantyczności. Nie mogłeś po prostu odpowiedzieć "Tak, ciebie kocham najbardziej na świecie"? Wtedy nawet zostawiłbym cię w spokoju.
- Tak, to ciebie kocham najbardziej na świecie.
- Teraz to za późno – uśmiechnął się, przebiegle wkładając dłonie pod moją koszulę. – Teraz musisz ponieść karę za zaniedbywanie mnie.
- Czy przypadkiem wczoraj nie dostałeś zapasu „miłości" aż na cały miesiąc?
- Miesiąc? Żartujesz sobie? Ledwo na pół dnia wystarczy. Nie dałeś mi podładować baterii do końca, więc stan wrócił do zera.
- Co to za beznadziejna bateria?!
- Bardzo specjalna.Pozbycie się Kastiela wcale nie było takie proste. Nabijał się tylko, lecz jego żarty zawsze są niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo, kiedy żartem przestana być. Jego nieprzewidywalność sprawiała, że bałem się zostawać z nim na sam w swoim biurze. Moja własna siła woli była dość mizerna, zbyt często ulegałem pokusie, za co plułem sobie w twarz.
Kręcąc głową wyjrzałem na zewnątrz, nie chciałbym na niego wpaść. Szybko niczym ninja musiałem przetransportować się do biura Karego, oddać mu dokumenty i kryjąc się w cieniu, wrócić do siebie. Brzmiało prosto, złudne nadzieje. Biuro Karego to miejsce najbardziej na widoku. Musiałem przejść przez cały parkiet, aby znaleźć się pod drzwiami, które znajdowały się w najgorszym możliwym położeniu, naprzeciw sceny. Nabierając głęboko powietrza, wyszedłem. Dumnie zadarłem głowę, ale szybki marsz wcale do tego nie pasował. W rekordowym tempie pokonałem odległość. Oddałem co miałem i już wychodziłem, gdy Kary mnie zatrzymał.
- Mógłbyś przyczepić to do tablicy w szatni pracowniczej?
- Zniżki na siłownię?
- Ponoć też się wybierasz. To doskonała zachęta.
- Tak... - mruknąłem siląc się na słaby uśmiech.
Zdążyłem już o tym zapomnieć, Kastiel nic o tym nie mówił. Jeżeli zobaczy te zniżki, ta sprawa wróci do mnie jak bumerang. Potrzebowałem zakopać tę sprawę gdzieś w dziurze z innymi nieudanymi postanowieniami. Zawsze mogłem powkładać kupony wszystkim do szafek, ale Kastiel na pewno zobaczy jak inni będą je oglądać. Naprawdę nie chciałem iść na siłownię. Nie widziałem się na bieżni czy innym spoconym przez jakiś mięśniaków sprzęcie. Wzdychając ciężko zatrzymałem się przed szatnią. Moje wewnętrzne intrygi zostały przerwane przez rozmowę Kastiela z Dawidem.
- Zastanawialiśmy się z Herbertem nad wyborem ruchu posuwisto-zwrotnego lub obrotowego. Nie możemy się zdecydować, który będzie lepszy. Niby oba są dobry rozwiązaniem, ale nie czuję się usatysfakcjonowany.
- Ruch posuwisto-zwrotny wydaje się lepszy od obrotowego, lepszy zasięg i użycie łatwiejsze. Ale nie myśleliście nad śmigłem?
- Śmigłowe? W sumie fakt, w połączeniu z odpowiednią zabawką... to może być dobre rozwiązanie.
- Wiesz, to głównie zależy od preferencji...- Czerwony po same uszy, pchnąłem drzwi przerywając ich bezwstydną rozmowę. Kas urwał w połowie zdania zaskoczony moim nagłym wtargnięciem. – Nat, coś się stało?
- O-o-o-o-o-o czym ty mu opowiadasz?! – zawołałem nie mogąc znieść zażenowania, wypalało mnie od wewnątrz. Jak można rozmawiać o takich sprawach? I co gorsze, Kastiel udziela porad innym ludziom? – Jesteś nienormalny czy co?!
- Jak to o czym? – ich zdezorientowane miny wprawiły mnie w lekkie osłupienie – O pompach wyporowych.
- P-pompach? – z trudem przełknąłem ślinę, to nie mogła być prawda. Dawid z Herbertem... byli inżynierami. Ta myśl uderzyła mnie tak gwałtownie, że spokojnie mogłaby zwalić mnie z nóg. Przecież go poznałem. Co za wstyd.
- A o czym pomyślałeś? – zapytał zaczepnie, obejmując mnie w pasie by zaraz wyszeptać mi do ucha – Ty zboczuszku. – Dlatego znacznie lepiej byłoby unikać go do końca dnia, oszczędziłbym sobie wstydu. – Wybacz, Dawid. Nigdy nie miałem okazji zobaczyć żadnej w akcji, więc moja opinia nie jest lepsza od waszej. Teraz jednak muszę udać się na zaplecze. Nat, zdaje się, że bardzo chce wypróbować te ruchy posuwisto-zwrotne.
- Kas...! – pisnąłem nie mogąc nawet spojrzeć Dawidowi w oczy.
- Jasne. Nic nie słyszałem i nie widziałem. Idę na przerwę – mruknął machając nam z dziwnym uśmiechem.
- Dawid, to wcale...
- Wcale, co? – Kas zaśmiał się, przygryzając płatek mojego ucha – Zastrzyk adrenaliny w przerwie, wyobrażasz sobie coś lepszego?
CZYTASZ
Brakuje mi Cię - Kastiel x Nathaniel 2
Acak"Bo samotność moje imię nosi" ~ Życie bez drugiej połówki jest ciężkie, smutne i czasami nawet nie do wytrzymania. Wszystko się zmienia wraz z upływem czasu, na to nic poradzić nie można. Starzejemy się z każdym dniem i nim się obejrzymy kończymy po...