Tego wieczoru była wietrzna pogoda, kiedy Lily przesiadywała w bibliotece z podręcznikami to do zaklęć, to do transmutacji, to do obrony przed czarną magią czy eliksirów. Wiatr uderzał w okna jak ciągłe smaganie bicza, a do tego piszczał tak przeraźliwie, że co rusz rudowłosa dziewczyna wzdrygała się, odpędzona od świata definicji książkowych czy własnych myśli.
Wokół nie była niemalże nikogo — większość uczniów wtenczas przebywała we wspólnych pokojach bądź w swoich dormitoriach — ale Lily mogła dostrzec na drugim końcu stołu jakąś brązowowłosą Ślizgonkę. Znała ją ze spotkań Klubu Ślimaka, który organizował Horacy Slughorn. Może nie tyle znała, co kojarzyła. Raczej nie miały okazji, aby dłużej podywagować.
Kawałek od tej Ślizgonki siedziały jeszcze dwie Puchonki i szybko skrobały najpewniej wypracowania na swoich pergaminach. Oprócz tej trójki i pani Pince w pomieszczeniu nie było nikogo. Do czasu.
Lily najpierw usłyszała otwieranie drzwi, potem kroki noszące się echem po przestrzennej bibliotece, aczkolwiek starała się je bagatelizować. Nie widziała stosownego powodu, aby ją zainteresowały. W końcu na nikogo nie czekała. Odkąd Remus Lupin zaczął spędzać więcej czasu ze Stellą Grimes, ich relacja nieco osłabła — wcześniej Lily lubiła z nim przesiadywać od czasu do czasu, także nie za często, w bibliotece, gdzie się wspólnie uczyli. Z nikim innym tego nie robiła. Czasami zdarzało się z Dorcas czy z Marią, ale zazwyczaj we wspólnym pokoju Gryfonów, a jeszcze rzadziej z Marleną.
Kroki zaczęły się coraz bardziej przybliżać, a Lily w dalszym ciągu się nimi bynajmniej nie interesowała, skupiona na swoich wypracowaniach i pilnej nauce. Dopiero wówczas, kiedy zarys postaci zaczynała już powoli dostrzegać przed sobą, to zaintrygowana nowoprzybyłym uniosła wzrok.
— Nie chciałbym przeszkadzać... — usłyszała niepewny i nieśmiały głos Puchona o ciemnoniebieskich oczach. Od razu rozpoznała w nim kuzyna Mar, Drew, na którego ostatnio wpadły w czasie przerwy.
— Nie przeszkadzasz — zapewniła Lily, a zachęcony tym chłopak usiadł naprzeciwko niej.
Potarł delikatnie knykciem swój niewielki zarost i przyjrzał się wnikliwie skupionej Lily.
— Czego się uczysz?
— Aktualnie... — zaczęła Lily i spojrzała na podręcznik, który miała przed sobą. — Transmutacji i odrabiam wypracowanie na eliksiry o Amortencji. A ty co tutaj robisz tak późno, Drew? — Zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco na młodszego Puchona, który wzruszył niechlujnie ramionami.
— Właściwie to miałem wypożyczyć książkę do czytania — wyznał. — Ale wtedy zobaczyłem ciebie, więc pomyślałem, że się dosiądę. — Usta Drew rozciągnęły się w wielkim uśmiechu.
A miał on tak szczery i uroczy uśmiech, że Lily natychmiast się nim zaraziła i go odwzajemniła. Spuściła wzrok na pergamin, na który przeniosła zamoczone wcześniej orle pióro w atramencie. Nakreśliła kilka zdań w ciszy z książki o najsilniejszym eliksirze miłości i ponownie zagaiła do Drew:
— Jak przebiegło dzisiejsze spotkanie z Marią?
— Dobrze — przyznał otwarcie. — W dzieciństwie, przed jej pójściem do Hogwartu, mieliśmy znacznie lepszy kontakt, ale przez to odłączenie znacznie nam osłabł. Od tamtego momentu bardzo rzadko się ze sobą spotykaliśmy. Każde żyło własnym życiem, mieliśmy osobne domy, osobnych przyjaciół, osobne wszystko.
— To przykre — zasmuciła się szczerze.
— Przykre? Może — westchnął Drew. — Ale tak to jest z czasem. To on jest największym wrogiem relacji międzyludzkich.
CZYTASZ
Do samego końca • Jily
Fanfiction❝Nie w tym rzecz, Potter - wtrąciła. - Nie rozumiem twojego >kocham cię<. Dla mnie te słowa oznaczają wszystko, powierzenie całego swojego życia osobie, do której je kierujesz. Nie, nie przerywaj mi. Nie mogę być pewna, czy będziesz mnie kocha...