Rozdział 11

758 60 200
                                    

Jestem od piątku chora, więc dla was piszę 🤧

Pani Pomfrey i Dumbledore wyprosili ze skrzydła całe zgromadzenie, które się uformowało, aby towarzyszyć nieprzytomnemu Syriuszowi. James kłócił się jeszcze z kobietą, nie chcąc nigdzie wychodzić. Lily wiedziała, że pragnął zostać ze swoim najlepszym przyjacielem, który w końcu był nieprzytomny.

Ostatecznie uległ, lecz tylko za sprawką Lily, która drugi raz chwyciła go za dłoń i wyprowadziła za drzwi. Nie zaprotestował.

Nawet przed drzwiami do skrzydła zagęściło się jeszcze bardziej uczniami z różnych domów, głównie z Gryffindoru, którzy natychmiast rzucili się z pytaniami o stan Syriusza, na które James bynajmniej nie miał ochoty odpowiadać, przynamniej sądząc po zbolałej minie. Dziewczyna więc pociągnęła go w stronę wyjścia z całej tej grupy.

Dostrzegła gdzieś w tym tłumie Leę, najlepszą przyjaciółkę Stelli, z którą się Lily przyjaźniła. Krukonka uśmiechnęła się do Jamesa pokrzepiająco, ale chłopak tym samym nie odpowiedział. Widać było po zmęczonej i zrezygnowanej twarzy, że nie miał na to ochoty.

— Na pewno da sobie radę, Syriusz to znaczy — powiedziała, gdy wyswobodzili się razem z tłumu sprzed skrzydła, wymijając przy tym Remusa, który siedział obok swojej przyjaciółki, Stelli Grimes - Krukonki z tego samego roku.

— Skąd ta pewność? — wymamrotał.

— Nie znasz Syriusza? — zapytała z niedowierzaniem i szturchnęła Jamesa w bok. — Z każdej opresji wyjdzie cało, bo to Syriusz, chodzący głaz.

Mimo parszywego humoru James się roześmiał na te słowa.

— Masz rację, masz rację... Nie wiem, dlaczego przez chwilę w to wątpiłem.

— Martwisz się, to zrozumiałe — rzekła i się zatrzymała, a James zrobił to samo.

Znajdowali się na uboczu zamku, wokół nie było ni widu, ni słychu żywej duszy. Oddalili się dostatecznie bardzo od głośnego zgromadzenia, aby nikt im nie przeszkadzał. Lily uśmiechnęła się ciepło. Może nigdy nie przepadała jakoś niezwykle bardzo za Jamesem Potterem, który, w jej mniemaniu, robił z siebie błazna, ale jednocześnie dobre serce dziewczyny nie pozwalało na zimne lub, co chyba gorsze, obojętne potraktowanie zaistniałej sytuacji.

Od zawsze podawała rękę wsparcia każdemu, kto jej potrzebował, nawet Jamesowi Potterowi.

— Zanim się obejrzysz Syriusz dalej wzbije się na miotle i będzie się przed całą szkołą popisywał — zapewniła z powagą Lily. — Właściwie... — udała zastanowienie. — Może niech lepiej zostanie w aktualnej formie...?

— Evans, nie poznaję cię! — zawołał połowicznie wzburzony, a połowicznie zachwycony James.

— Wiesz, bo tak naprawdę to ty mnie jeszcze nie znasz — powiedziała i wzruszyła ramionami.

— Więc pozwól mi cię poznać.

Spojrzała mu w oczy, gdy usłyszała poważny ton w głosie chłopaka. Westchnęła cicho i przejechała dłonią przez długie, rude włosy.

— To tak nie działa, Potter — wydusiła w końcu.

— Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ciągle mnie odtrącasz. Zmieniłem się. — Zrobił taki ruch, jakby chciał dotknąć jej ramienia, ale w ostatniej chwili się opamiętał i wycofał.

— Nawet gdyby — rzekła cicho i zgarnęła kosmyk włosów za ucho — to wciąż nie potrafię spojrzeć na ciebie inaczej. To, co odwalałeś w zeszłych latach...

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz